Литмир - Электронная Библиотека

„Jesteśmy jak rodzina” – pomyślał Tanner.

***

Bellis wiedziała, że nie będzie kłopotów ze znalezieniem Uthera Doula. Wystarczy stanąć na pokładzie „Wielkiego Wschodniego” i zaczekać, aż w końcu się pojawi. Kipiało w niej od pretensji i urazy. Nie mogła uwierzyć, że ją tak porzucił.

Kiedy do niego podeszła, spojrzał na nią ale bez odrazy, której się obawiała. Bez wrogości, bez zainteresowania, bez jakichkolwiek emocji czy choćby oznak rozpoznania. Po prostu spojrzał.

Wyprostowała plecy. Włosy znowu zaczęła wiązać z tyłu i wiedziała, że wyraz tępego bólu stopniowo znika z jej twarzy. Nadal poruszała się sztywno, ale od chłosty upłynęły już dwa tygodnie i było już znacznie lepiej.

– Chcę się zobaczyć z Fennekiem – powiedziała, nie przywitawszy się z Doulem.

Uther wpadł w krótki namysł, po czym skinął głową.

– Dobrze.

Chociaż osiągnęła swój cel, znienawidziła za to Doula, bo wiedziała, dlaczego się zgodził: nie mogła powiedzieć Fennecowi niczego, co mogłoby zaszkodzić Armadzie. Zgrała już wszystkie swoje karty i nie stanowiła żadnego zagrożenia.

Bellis była teraz osobą pozbawioną znaczenia, więc można było sobie pozwolić na pobłażliwość wobec niej.

Odebrano mu płetwę maga, ale widać było na pierwszy rzut oka, że Niszczukowody nadal boją się Silasa Fenneca. Na korytarzu prowadzącym do jego celi mrowiło się od strażników. Ponieważ znajdowali się poniżej linii wodnej, wszystkie drzwi wymieniono na wodoszczelne.

Pod drzwiami celi Fenneca siedzieli mężczyzna i kobieta, pochyleni nad jakąś ezoteryczną maszyną. Bellis poczuła na skórze suche wyładowania taumaturgiczne.

Cela była duża, z kilkoma iluminatorami, za którymi falowała ciemna woda. W wyodrębnionej żelaznymi kratami części pomieszczenia, pozbawionej okien i drzwi, Silas Fennec siedział na drewniani ławie i patrzył na Bellis.

Ogarnęła go wzrokiem i w jej głowie wyświetliła się szybka sekwencja związanych z nim obrazów – wspólnie spędzany czas, przyjazny, oziębły, erotyczny, potajemny. Wykrzywiła usta na jego widok; poczuła w nich kwaśny smak.

Był chudy, w brudnym ubraniu. Nie uciekł ze wzrokiem. Przeżyła wstrząs: prawe ramię Fenneca kończyło się ciasno zabandażowanym nadgarstkiem. Zobaczył, że Bellis zauważyła jego kalectwo i skrzywił się mimo woli.

Westchnął i spojrzał na nią zaczepnie.

– Co tu robisz? – spytał z posępną wrogością. Zamiast odpowiedzieć, Bellis rozglądnęła się po celi. Zobaczyła zmięte ubrania, papier, węgiel drzewny, znany jej gruby notatnik. Żelazne pręty krat były poowijane kablami, które wychodziły po drzwiami na korytarz. – Podłączone do tych maszyn – wyjaśnił zmęczonym tonem, zauważywszy tor jej wzroku. – To jest dławik. Powąchaj powietrze. Można to nawet usłyszeć. Zabija taumaturgony. Żadne zaklęcie tu nie zadziała. – Wciągnął powietrze przez nos i uśmiechnął się bez entuzjazmu. – Wszystko na wypadek, gdybym miał jakiś tajny plan. Powiedziałem im, że znam ze trzy niegroźne zaklęcia, które i tak by mnie stąd nie wydostały, ale nie uwierzyli mi, wyobrażasz sobie? – Fennec miał rozpiętą koszulę. Bellis zauważyła, że jego skóra wygląda dziwnie, martwiczo, roi się na niej od zgrubień jak u istot ziemnowodnych i pulsuje. Fennec zapiął koszulę. Zrobiła wielkie oczy, odwróciła się i zaczęła przechadzać po celi. – Proszę cię, nie – powiedział nagle Fennec niemal życzliwym tonem.

– Co „nie”, do cholery? – spytała Bellis i ucieszyła się, że jej głos zabrzmiał zimno.

Przeszył ją znaczącym spojrzeniem, które zagotowało w niej krew.

– Nie rób tego – mówił. – Nie przychodź tutaj. Nie pytaj mnie o nic. Po co tu jesteś, Bellis? Nie po to, żeby się na mnie wydrzeć. To nie w twoim stylu. Nie zbluzgasz mnie. Złapali mnie… I co z tego? Ciebie też, kurwa, złapali. Jak plecy? – Wprawiło ją to w takie osłupienie, że przez moment nie mogła oddychać. Zamrugała, bo obraz jej się rozmazał. Fennec patrzył na nią bez jakiegoś szczególnego okrucieństwa czy złośliwości. – Niczego się ode mnie nie dowiesz, Bellis – zakomunikował jej niezmienionym głosem. – Nic ci z tego nie przyjdzie. Nie przeżyjesz katharsis i nie poczujesz się lepiej po wyjściu stąd. Tak, okłamałem cię, wykorzystałem cię. Razem z mnóstwem innych ludzi. Nie miałem żadnych rozterek. Zrobiłbym to jeszcze raz. Chciałem wrócić do kraju. Gdybyś była pod ręką i mógłbym cię bez problemu zabrać, to bym cię zabrał, ale tylko pod takimi warunkami. Bellis… – Pochylił się i potarł kikut dłoni. – Nie poczuwam się do żadnej winy. – Pokręcił powoli głową bez śladu zakłopotania. Bellis dygotała z nienawiści. Miał rację, że nie powiedział jej prawdy o swoich planach: nie pomogłaby mu, mimo że rozpaczliwie pragnęła wrócić do domu. – W żaden sposób cię nie wyróżniłem. Potraktowałem cię tak samo jak wszystkich innych. Nie myślałem o tobie ani więcej, ani mniej. Jedyna różnica jest taka, że tylko ty do mnie przyszłaś. I uważasz, że to ma sens. Że musimy, nie wiem… Wszystko sobie wyjaśnić? – Silas Fennec, prokurent Nowego Crobuzon, pokręcił współczująco głową. – Nie ma niczego do wyjaśniania, Bellis. Idź stąd. – Położył się i wbił wzrok w sufit. – Idź stąd. Chciałem wrócić do kraju i byłaś mi do tego potrzebna. Wiesz, co zrobiłem i wiesz, dlaczego to zrobiłem. Nie ma żadnej tajemnicy do rozwikłania ani wspólnej rezolucji do uchwalenia. Idź stąd.

Bellis została jeszcze kilka chwil, ale zdołała wyjść, zanim znowu się odezwała. Powiedziała wszystkiego cztery słowa. W żołądku się jej kotłowało od intensywnego uczucia, którego nie umiała nazwać.

„Nie zabiją go” – pomyślała ponuro. „Nawet go nie ukarzą. Nawet go nie wychłostają. Jest dla nich zbyt cenny i za bardzo się go boją. Sądzą, że mogą się czegoś od niego nauczyć i wydobyć z niego jakieś informacje. Może się nie mylą”.

Wychodząc, musiała sama przed sobą przyznać, że Fennec w co najmniej jednej sprawie miał rację.

Wcale nie poczuła się lepiej.

Bellis z zaskoczeniem odkryła, że Johannes pozostał w jej życiu. Swego czasu odnosiła wrażenie, że jest nią zniesmaczony i nie ma ochoty się z nią widywać.

Nadal uważała go za człowieka pozbawionego kręgosłupa. Mimo że jej lojalność wobec Nowego Crobuzon była zjawiskiem dziwnym i nieuporządkowanym, nie umiała myśleć o Johannesie inaczej jak o renegacie. Tempo jego aklimatyzacji na Armadzie wzbudziło w niej odrazę.

Teraz w jego zachowaniu było jednak coś błagalnego. Skwapliwość, z jaką chciał odnowić przyjaźń, wydawała się jej trochę żałosna. Ale chociaż starała się spędzać jak najwięcej czasu z Carrianne, którą bardzo lubiła za jej obrazoburstwo i ciepło – a ta nie przepadała za Johannesem, Bellis od czasu do czasu pozwalała mu pobyć trochę u siebie. Budził w niej litość.

Kiedy awank został schwytany i zaprzęgnięty, a ekipa Tintinnabuluma odpłynęła, Johannes nie miał nic więcej do roboty. Chociaż tak bardzo się zasłużył, teraz został odstawiony na boczny tor. Krüach Aum współpracował obecnie z taumaturgami Kochanków i Utherem Doulem, wprowadzony w nowy, wewnętrzny krąg, który miał za zadanie zgłębiać tajniki eksploatacji możliwości. Jak podejrzewała Bellis, Johannes zdawał sobie sprawę, że ma przed sobą wiele lat życia jako jeniec Armady.

Należał wprawdzie do grupy pilotującej awanka, która zajmowała się zliczaniem przepłyniętych mil morskich, szacowaniem biomasy na danym obszarze i przewidywaniem taumaturgicznych przepływów, ale z reguły musiał wymyślać sobie robotę. Po pijanemu skarżył się, że wyciśnięto go jak gąbkę i wyrzucono do śmieci. Bellis i Carrianne szydziły z Johannesa za jego alkoholicznymi plecami.

Johannes ostrożnie wyrażał wątpliwości co do trajektorii Armady, co do pomysłu wypuszczenia się na wody Ukrytego Oceanu. Bellis była mile zaskoczona, że również w tych kręgach wyprawa Kochanków nie cieszy się absolutnym poparciem. Między innymi dlatego zgadzała się na wizyty Johannesa.

Tchórzliwość nie pozwalała mu przyznać się do tego, ale chciał, żeby zawrócili, podobnie jak Bellis. Im bardziej zagłębiali się na niezbadane wody Ukrytego Oceanu, tym częściej Bellis się przekonywała, z przebłyskami nieoczekiwanej nadziei, że ona i Johannes nie są w tym odosobnieni.

Dezercja Hedrigalla była raną która nie chciała się zagoić.

Armada płynęła teraz po wodach, które nie przestrzegały żadnych praw znanych oceanologom. Obywatele miasta, w których nie wygasło jeszcze patriotyczne uniesienie wywołane wojennym zwyciężeni i retoryką najwybitniejszych przywódców w dziejach Niszczukowód, zapewne potraktowaliby to jako przygodę albo przeznaczenie sądzone przez bogów, ale potem lojalny, godzien najwyższego zaufania Hedrigall uciekł, co zupełnie zmieniło emocjonalne zabarwienie wyprawy.

„Arogancja” szybko znalazła następcę. Nad dzielnicą zawisł inny statek powietrzny, który obserwował horyzont. Był jednak mniejszy a przede wszystkim znacznie niższy, co zredukowało zasięg widzenia. Wywołało to negatywne skutki psychologiczne, nawet u lojalnych obywateli.

– Co ten Hedrigall zobaczył? – mruczeli. – Co on zobaczył?

Miasto sunęło do przodu pchane własną dynamiką. Nikt nie opowiadał się publicznie za zawróceniem. Nawet ci, których przywódcy nie zaakceptowali planu Kochanków, skapitulowali albo wyrażali swoją krytykę wyłącznie w okolicznościach prywatnych. Nad wszystkimi unosiło się jednak dysydenckie widmo Hedrigalla i towarzyszący początkom podróży nastrój triumfalnego entuzjazmu ulotnił się bezpowrotnie.

Tanner i Szekel nadawali imiona stworzeniom, które widzieli pod wodą: biegbiegacze, tańczące muchy, żółtogłowy.

Patrzyli, jak armadyjscy przyrodnicy prowadzą podwodne badania, łapią niektóre z osobliwych zwierząt w sieci, lecz trzymają się na dystans od wielkich żółtogłowów o spłaszczonych łbach, heliotypując je nieporęcznymi podwodnymi aparatami wyposażonymi w fosforyzujące flary.

Ławice ryb śmigały między rurami i kadłubami, które sterczały w dole jak korzenie. Mieszały się z bardziej rozpoznawalnymi gatunkami – nawet w Ukrytym Oceanie żyły witlinki i różne gatunki rybek przynętowych – zjadały je lub były przez nie zjadane.

111
{"b":"94843","o":1}