Литмир - Электронная Библиотека

„Co się stało?” – próbowała spytać Bellis, która w pierwszej chwili pomyślała, że jej przyjaciółkę coś boli, ale zaraz sobie przypomniała, co się stało. Nie umiała odmówić sobie pożalenia się nad swoim losem.

Kiedy następnym razem otworzyła oczy, w pokoju oprócz Carrianne był też Johannes. Pili herbatę i z zakłopotaniem na twarzach rozmawiali, siedząc przy jej łóżku.

Była noc. Bellis pojaśniało w głowie.

Johannes szarpnął się, kiedy zobaczył, że Bellis się poruszyła.

– Bellis, Bellis – powiedziała łagodnie Carrianne. – Na litość bogów, dziewczyno, coś ty zrobiła?

Carrianne była przerażona. Jej troska napełniła Bellis głęboką wdzięcznością. Nie mogła im jednak wyjaśnić, skąd wzięły się rany.

– Nie chce z nami o tym rozmawiać – stwierdził Johannes speszonym tonem. Sprawiał wrażenie szczerze zatroskanego, ale i zakłopotanego. – Przecież widzisz… musiała być na bakier z… Przypuszczalnie ma szczęście, że w ogóle tu jest.

– Do ciemnej cholery, Bellis! – Carrianne wściekła się. – W dupie ich mam! – Jednym pociągnięciem ramienia ogarnęła całą władzę. – Powiedz nam, za co ci to zrobili.

Bellis nie mogła się powstrzymać od uśmiechu. „On ma rację” – pomyślała, podnosząc zamglone oczy na Johannesa. „On jest śmierdzącym tchórzem, a ty, bogowie raczą wiedzieć dlaczego, moją wspaniałą, odważną i lojalną przyjaciółką, Carrianne… Ale to on ma rację. Nie powinnaś się do tego mieszać. I ja do tego nie dopuszczę, choćby nie wiem co. Jestem ci to winna”.

– Czyli znalazłaś go? – zdołała powiedzieć.

– Carrianne bardzo się postarała – stwierdził Johannes. – Przekazała mi wiadomość.

Bellis usiadła na łóżku wyprężona i zacisnęła zęby, bo popękana skóra zaprotestowała.

– Muszę z wami porozmawiać – rzekła nieco silniejszym głosem. Powoli pokręciła głową. – Przez ten ostatni tydzień… byłam sama. W tym czasie dookoła wszystko się zmieniło. Na pewno zauważyliście. Wiem, z czego to wynika. Wiem, co się dzieje. – Zamknęła oczy i długo milczała. – Wiecie, gdzie jesteśmy? Wiecie, na jakie wody wpłynęliśmy?

Carrianne i Johannes wymienili spojrzenia.

– Na Ukryty Ocean – odparła Carrianne ostrożnym tonem.

Bellis zdołała uśmiechnąć się nieznacznie.

– Tak jest.

„Do licha z wami wszystkimi” – pomyślała. „Nie potrzebuję tego zdrajcy i zasrańca Fenneca. Sama sobie poradzę”.

– A wiecie, dokąd płyniemy? – spytała.

– Do Blizny – odrzekł Johannes.

Słowa uwięzły jej w gardle. Wytrzeszczyła na niego oczy i zobaczyła, że Johannes patrzy na nią z zatroskaniem i dezorientacją, a potem kieruje wzrok na Carrianne, która kiwa głową.

– Do… Blizny.

Słowa te zabrzmiały w jej ustach niepewnie i głupio, nie były objawieniem, tylko absurdalnym echem.

Złamali ją. Wygrali. Nie zostało w niej nic, absolutnie nic.

Po wyjściu Johannesa Bellis i Carrianne siedziały do późna i rozmawiały. Carrianne wszystko jej opowiedziała.

„Co za tydzień” – Ten niedorzeczny eufemizm tłukł się jej w głowie. „Żeby akurat taki tydzień przegapić”.

Kochankowie obwieścili to publicznie.

Nie dało się ukryć przed armadyjskimi pilotami, kapitanami i nauskopistami, że charakterystyka wody i powietrza uległa zmianie. Nie dało się przed nimi ukryć nagłych przeciwprądów, które biegły pod powierzchnią w kierunku przeciwnym do fal. Kompasy zaczęły wariować, czasem na wiele minut gubiąc północ. Odległość od horyzontu była zmienna. Armadyjskiej flocie płynęło się coraz trudniej.

Awank nic sobie, rzecz jasna, nie robił z tych sił. Ani odrobinę nie zbaczał z kursu, ciągnąc za sobą miasto.

Zaroiło się od plotek, ale w mieście było tylu doświadczonych, oczytanych marynarzy, że prawdy nie dało się ukryć. Awank, kierowany przez pilotów z Niszczukowód, ciągnął Armadę na Ukryty Ocean. Wszystkie historie na temat tego akwenu znajdowały potwierdzenie.

A potem, szóstego khandi kwarty cielesnej, Kochankowie zorganizowali szereg publicznych spotkań w swoim okręgu i w tych sprzymierzonych.

– Z Kochanka jest zajebisty mówca – powiedziała Carrianne. – Słyszałam go w Książkowicach. „Kiedy tu przyjechałem, byłem nikim” – mówił. „Zacząłem się stwarzać, i dzieła tego dokończyła moja Kochanka, która stworzyła mnie, stworzyła siebie i stworzyła to miasto”. Aż głos mu drżał. „I czy dzięki nam Armada nie stała się potęgą?” Ludziom strasznie się to podobało. Bo to prawda. To były dobre lata świetne zbiory i łupy. No i „Sorgo” – nie było cię, kiedy ją sprowadzili, prawda? – Carrianne uśmiechnęła się i pokręciła z podziwem głową. – Zrobił z nas potęgę, tego nikt mu nie odbierze. A potem ten zajebisty awank…

– Myślałam, że jesteś lojalną obywatelką Pragnieniowic – przerwała jej Bellis, a Carrianne przytaknęła skwapliwie.

– Bo jestem, ale twierdzę, że w tym wypadku… Myślę, że Brucolac nie ma racji. Jak dla mnie to wszystko jest sensownie pomyślane.

„Istnieje źródło siły – powiedział Kochanek do tłumów – na krańcu świata. Miejsce przejmujące grozą: rozdarcie, przez które wielkie fale mocy napierają na rzeczywistość. Na Armadzie jest człowiek, który ma na to dowody i wie, jak można podłączyć się do tej mocy. Do tej pory dotarcie tam było jednak niemożliwe”.

„Jest takie zwierzę – mówił Kochanek dalej – niesamowita istota, która od czasu do czasu przenika do Bas-Lag, po czym wraca do siebie. Armada sprowadziła pewnych wybitnych ludzi, którzy umieli złowić to zwierzę”.

„Kobieta, która mnie stworzyła – grzmiał, pokazując na Kochankę – zrozumiała, że dzięki temu drugiemu faktowi można wykorzystać ten pierwszy”.

„Źródło tej mocy – powiedział Kochanek – znajduje się na drugim końcu Ukrytego Oceanu. Mówi się jednak, że żaden statek w przepłynął przez Ukryty Ocean. Przyjaciele – tu rozpostarł ramion w triumfalnym geście, który powieliła teraz Carrianne – awank jest statkiem”.

A zatem Kochanek wyjawił prawdę, którą razem ze swoimi ludźmi przez lata ukrywał, wyjawił plany, które istniały już wtedy, kiedy zatrudnili Tintinnabuluma, ukradli „Sorgo”, polecieli na wyspę anopheliusów, podnieśli awanka. Przyznał się do tego w taki sposób, że nie został ukamienowany za swoje manipulacje i kłamstwa, lecz nagrobny brawami.

„Możemy przepłynąć przez Ukryty Ocean!” – krzyczał do wiwatującego tłumu. „Możemy czerpać moc z Blizny!”

– Kiedy to wszystko takie niepewne – powiedziała Bellis i Carrianne pokiwała głową.

– Oczywiście.

– Statki, flota… Carrianne znowu przytaknęła.

– Niektóre już są przycumowane do miasta. A jeśli reszta nie będzie mogła za nami płynąć, to nic nie szkodzi. Nasze statki nawet miesiącami pływają samopas i zawsze znajdują drogę do Armady. Te, które za nami płyną, wiedzą, co jest grane, a te, których nie ma… no, to nic nowego. Miasto wędrowało swoimi ścieżkami. Nie znikniemy na Ukrytym Oceanie, Bellis. Nie przypłynęliśmy tutaj na zawsze. Znajdziemy Bliznę i wrócimy.

– Ale to morze jest kompletnie popieprzone! – pomstowała Bellis cieniutkim głosikiem. – Nie mamy pojęcia, co nas tu czeka, jakie siły, jakie stworzenia, jacy wrogowie.

Carrianne zmarszczyła brwi i pokręciła głową.

– To wszystko prawda. Rozumiem. – Wzruszyła ramionami. – Jesteś przeciwna temu pomysłowi. W porządku, nie jesteś w tym odosobniona. Bodajże za dwa dni wypływa statek z takimi sceptykami jak ty, wracają na Wezbrany Ocean i będą czekali na powrót miasta. Ale… – urwała. Uświadomiły sobie jednocześnie, że Bellis nie należy do kategorii osób, które uzyskają przepustkę. – Większość z nas uważa, że gra jest warta świeczki.

– Wcale nie – powiedziała cicho Carrianne po pewnym czasie. – Ufam Brucolacowi i jestem pewna, że ma powody, by przeciwstawiać się planom Kochanków. Jestem taka przejęta, Bellis! Czemu nie mielibyśmy spróbować? To może być najdonioślejsza chwila w dziejach naszego miasta. Musimy spróbować.

Bellis ogarnęło uczucie, którego w pierwszej chwili nie rozpoznała. Nie przygnębienie, nie żałość, nie sceptycyzm, tylko rozpacz. Poczucie, że wszystkie plany, wszystkie opcje umierają.

„Przegrałam” – pomyślała bez melodramatyzmu czy nawet gniewu.

Carrianne nie była wypraną z mózgu idiotką, która bezrefleksyjnie ulega demagogii. Znała argumenty za i przeciw, nawet jeśli były one nieobiektywne i stronnicze. Z całą pewnością uzmysłowiła sobie, że całe przedsięwzięcie zaplanowano dawno temu, a zatem większość mieszkańców miasta była oszukiwana.

A jednak, wziąwszy pod uwagę wszystkie czynniki, uznała plan Kochanków za dobry.

„To był podły numer” – mówiła w myślach Bellis do Kochanków. „Chwyt poniżej pasa. Tego nie przewidziałam. Kłamstwa, manipulacje, przekupstwo, przemoc, korupcja, to owszem, ale zupełnie się nie spodziewałam, że po prostu zainicjujecie publiczną debatę i wasze stanowisko przeważy”.

Przemknęła jej przez głowę myśl o nic teraz niewartej broszurze Fencha. Jej ramionami zatrząsł bezgłośny śmiech. OTO, JAKA JEST PRAWDA! – krzyczała zapewne broszura. NISZCZUKO WODY WLEKĄ ARMADĘ DO BLIZNY!

„Prawda”.

„Wygraliście” – pomyślała i porzuciła nadzieję. „Zostanę tutaj aż do śmierci. Zestarzeję się tutaj, zrzędliwa staruszka uwięziona na statku. Będę drapała blizny na plecach, bogowie kochani, ale będą potwornie swędziały, będę mruczała i wyklinała pod nosem. Albo zginę razem z wami wszystkimi, także z moimi przywódcami, w jakimś głupim, makabrycznym wypadku na Ukrytym Oceanie. Tak czy owak jestem wasza, czy tego chcecie, czy nie. Zwyciężyliście. Zabieracie mnie ze sobą. Zabieracie mnie do Blizny”.

Rozdział czterdziesty drugi

W miejscu, gdzie od początku wisiał cień, teraz nic nie mąciło błękitu nieba.

„Arogancja” zniknęła.

Na pokładzie „Wielkiego Wschodniego” leżała końcówka liny cumowniczej. Lina została odcięta i aerostat odfrunął.

– Hedrigall – mówili ludzie dokoła Bellis.

109
{"b":"94843","o":1}