Литмир - Электронная Библиотека

– Przyszliśmy obejrzeć szpital, a nie korzystać z jego usług. Jesteśmy lekarzami.

– To nie jest szpital, tylko hotel. Jeżeli chcą państwo dostać się do szpitala, proszę albo wyjść na zewnątrz i wejść głównym wejściem, albo korytarzem po prawej przejść za podwójne oszklone drzwi.

– Dziękuję – odpowiedział Jack.

– Bardzo proszę – powiedziała kobieta. Kiedy się oddalali we wskazanym kierunku, wychyliła się i popatrzyła za nimi. Zdziwiona usiadła na swoim miejscu i sięgnęła po telefon.

Jack poprowadził całe towarzystwo przez wskazane drzwi. Natychmiast otoczenie nabrało bardziej znajomego wyglądu. Podłogi wyłożono linoleum, a ściany pomalowano na jasnozielony kolor. W powietrzu unosił się lekki zapach środków antyseptycznych.

– Teraz bardziej mi pasuje – skomentował Jack.

Weszli do pomieszczenia, którego okna wychodziły na plac. Pomiędzy oknami były duże drzwi wejściowe. Na podłodze leżały chodnik a na nich stały sofy i fotele ustawione tak, żeby można było wygodnie rozmawiać, ale była to tylko poczekalnia. I tym razem bez trudu zauważyli punkt informacyjny.

Jack zapukał, a siedząca wewnątrz kobieta uchyliła jedną z szyb. Również i ona była niezwykle uprzejma.

– Mamy do pani pytanie – zaczął Jack. – Jesteśmy lekarzami i chcielibyśmy się dowiedzieć, czy w tej chwili w szpitalu znajdują się pacjenci po transplantacji?

– Tak, oczywiście. Mamy jednego pacjenta – odpowiedziała sekretarka z wyrazem zmieszania na twarzy. – Pan Horace Winchester. Jest w pokoju 302, gotowy do wypisania.

– Świetnie – odparł Jack. – Jaki organ miał przeszczepiony?

– Wątrobę – odpowiedziała. – Czy państwo jesteście z grupy z Pittsburgha?

– Nie, jesteśmy z grupy z Nowego Jorku.

– Ach tak – odpowiedziała kobieta, ale widać było, że niczego nie rozumie.

– Dziękuję – odpowiedział Jack i skierował się z przyjaciółmi do windy, którą dostrzegł po prawej stronie.

– Szczęście wreszcie zaczęło nam dopisywać – zauważył podekscytowany. – Wygląda na to, że pójdzie łatwo. Może wystarczy tylko zajrzeć do informatora.

– Jeżeli to rzeczywiście jest takie proste – skomentowała Laurie.

– Prawda. Może więc lepiej wpaść do Horace'a i zasięgnąć informacji ze źródła.

– Człowieku – odezwał się Warren – to może ja i Natalie powinniśmy zostać na dole? Nie bardzo znamy się na szpitalach, wiesz, co mam na myśli?

– Chyba tak. Jednak sądzę, że powinniśmy trzymać się razem, gdybyśmy musieli dostać się do łodzi szybciej niż byśmy chcieli. Wiesz, o czym mówię? – Jack uśmiechnął się znacząco.

Warren skinął potakująco głową i Jack wcisnął przycisk windy.

Cameron McIvers przywykł do fałszywych alarmów. Właściwie większość informacji, jakie docierały do niego albo do Biura Ochrony, to były takie fałszywe alarmy. Dlatego gdy wchodził do części hotelowej, nie czuł się zaniepokojony. Jednak na tym, aby sprawdzić wszelkie możliwe zagrożenia, polegała jego praca albo w każdym razie taki był jeden z jego obowiązków.

Zbliżając się do informacji, zauważył, że w holu jak zwykle panuje cisza i spokój. Umocniło go to tylko w przekonaniu, że ten telefon, jak większość wcześniejszych, nie zapowiada nieszczęścia.

Zapukał w szybę, która natychmiast się odsunęła.

– Panno Williams – powiedział, dotykając na przywitanie ronda kapelusza. Podobnie jak inni funkcjonariusze, nosił mundur w kolorze khaki, a na głowie australijski kapelusz. Miał też skórzany pas z koalicyjką, do którego z prawej strony przytroczona była pochwa z berettą, a z lewej radiotelefon.

– Tamtędy poszli – powiedziała Corrina Williams podnieconym głosem. Podniosła się, wychyliła i wskazała palcem za narożnik.

– Spokojnie – odparł łagodnie Cameron. – O kim właściwie pani mówi?

– Nie podali żadnych nazwisk. Było ich czworo. Mówił tylko jeden. Powiedział, że jest lekarzem.

– Hmmm – zastanowił się Cameron. – I nigdy wcześniej nie widziała ich pani?

– Nigdy – odparła zaniepokojona. – Zaskoczyli mnie. Pomyślałam, że może przylecieli wczoraj i są zakwaterowani w hotelu. Ale powiedzieli, że przyszli obejrzeć szpital. Kiedy im powiedziałam, jak tam dotrzeć, natychmiast poszli.

– Byli biali czy czarni? – Może to jednak nie jest fałszywy alarm, pomyślał.

– Pół na pół. Dwoje białych i dwoje czarnych. Ale sądząc po ubiorach, powiedziałabym, że przyjechali z Ameryki.

– Rozumiem – odparł Cameron. Pocierał brodę i rozważał, czy możliwe jest, aby jacyś Amerykanie zatrudnieni w Strefie mogli przyjść do hotelu i twierdzić, że chcą obejrzeć Szpital.

– Ten, który mówił, powiedział też coś dziwnego, że jego organizm pełni wszystkie funkcje prawidłowo. Zupełnie nie wiedziałam, co odpowiedzieć.

– Hmmm – powtórzył Cameron. – Można skorzystać z telefonu?

– Oczywiście. – Podniosła aparat z biurka i postawiła go przed Cameronem na blacie.

Wybrał bezpośredni numer do biura szefa Strefy. Siegfried odebrał błyskawicznie.

– Jestem w hotelu – wyjaśnił Cameron. – Uznałem, że muszę ci opowiedzieć o dziwnej sprawie. Czwórka dziwnych lekarzy zjawiła się u panny Williams. Oznajmili, że przyszli obejrzeć szpital.

Odpowiedź Siegfrieda była tak przerażająco wściekła, że Cameron odsunął słuchawkę od ucha. Nawet Corrina skurczyła się ze strachu.

Cameron oddał telefon sekretarce. Nie dosłyszał wszystkich inwektyw, które wyrzucił z siebie Siegfried, ale sens był jasny. Miał natychmiast wzmocnić ochronę i ująć obcych lekarzy.

Cameron jednocześnie odpiął kaburę z bronią i pasek zabezpieczający radiotelefon. Wyjął je i połączył się z bazą. Potem szybkim krokiem skierował do szpitala.

Pokój 302 znajdował się od frontu. Z okna roztaczał się widok na plac. Znaleźli go bez trudności. Nikt ich nie zatrzymywał i nie sprawdzał. Od wyjścia z windy aż do otwartych drzwi pokoju nie widzieli żywej duszy.

Jack zapukał, chociaż jasne było, że pokój stał w tej chwili pusty. Bez wątpienia ktoś go zajmował, świadczyło o tym wiele drobiazgów, ale tego kogoś nie było chwilowo w pomieszczeniu. Telewizor z wbudowanym magnetowidem był włączony. Leciał jakiś stary film z Paulem Newmanem. Szpitalne łóżko było w lekkim nieładzie. Walizka leżała otwarta, częściowo zapakowana.

Zagadka rozwiązała się sama, gdy Laurie usłyszała zza zamkniętych drzwi łazienki odgłos prysznica.

Kiedy woda przestała lecieć, Jack zapukał, jednak dopiero dobre dziesięć minut później Horace Winchester pojawił się w pokoju.

Był mężczyzną około pięćdziesięciu paru lat, korpulentnej postury. Wyglądał na szczęśliwego i zdrowego. Zawiązał pasek płaszcza kąpielowego i z westchnieniem ulgi opadł w miękki fotel stojący przy łóżku.

– Czemu zawdzięczam wizytę? – zapytał, uśmiechając się do gości. – Więcej was, niż widziałem przez cały pobyt tutaj.

– Jak się pan czuje? – zapytał Jack. Wziął krzesełko, postawił je tuż przed Horace'em i usiadł. Warren i Natalie wymknęli się na zewnątrz. Czuli się nieswojo w pokoju pacjenta. Laurie podeszła do okna. Widząc grupę żołnierzy, zaczęła się coraz bardziej niepokoić. Wolałaby skrócić wizytę do niezbędnego minimum i jak najszybciej znaleźć się w łodzi.

– Czuję się po prostu świetnie – odparł Horace. – To prawdziwy cud. Przyjechałem tu z jedną nogą w grobie, żółty jak kanarek. Spójrzcie teraz na mnie! Mogę pojechać do jednego z moich ośrodków wypoczynkowych i zaliczyć trzydzieści sześć dołków w golfa. Och, kochani, jesteście zaproszeni do wszystkich moich kurortów i możecie zostać tak długo, jak wam się będzie podobało, a wszystko na mój koszt. Lubi pan narty?

– Owszem – odparł Jack. – Ale wolałbym teraz porozmawiać o pańskim przypadku. Rozumiem, że przeszedł pan tu transplantację wątroby. Chciałbym zapytać, skąd pochodziła wątroba?

Na twarzy Horace'a błąkał się niewyraźny półuśmiech. Zaczął się uważnie przyglądać Jackowi.

– To jakiś test? – zapytał. – To niepotrzebne. Nie zamierzam z nikim o tym rozmawiać. Nie mógłbym być bardziej wdzięczny. Właściwie, to gdy tylko będzie można, zamierzam zapłacić za kolejny duplikat.

– Co pan ma na myśli, mówiąc "duplikat"?

– Czy jesteście z zespołu z Pittsburgha? – zapytał Horace, patrząc na Laurie.

– Nie, jesteśmy członkami zespołu z Nowego Jorku. I jesteśmy zafascynowani pańskim przypadkiem. Cieszymy się, że czuje się pan tak dobrze i jesteśmy tu, aby się uczyć. – Jack uśmiechnął się. – Zamieniamy się w słuch. Mógłby pan zacząć od początku?

– To znaczy jak zachorowałem? – zapytał Horace. Był dość zmieszany.

– Nie, raczej jak doszło do tego, że przyjechał pan do Afryki na transplantację. I chciałbym wiedzieć, co rozumie pan pod określeniem "duplikat". Czy w jakiś sposób udało się panu otrzymać wątrobę od małpy?

Horace zaśmiał się nerwowo i potrząsnął głową.

– Co tu się dzieje? – Spojrzał znowu na Laurie, a potem na Natalie i Warrena, którzy stanęli w drzwiach.

– Uff – odezwała się Laurie. Spoglądała przez okno. – Przez plac biegnie w naszą stronę oddział żołnierzy.

Warren szybko podszedł do okna i wyjrzał przez nie.

– Kurde, człowieku. Zwietrzyli sprawę!

Jack wstał, zrobił krok do przodu, złapał Horace'a za ramiona i zbliżył twarz do jego twarzy.

– Bardzo mnie pan rozczaruje, nie odpowiadając na pytanie, a rozczarowany robię najdziwniejsze rzeczy. Co to było za zwierzę? Szympans?

– Wchodzą do szpitala – krzyknął Warren. – Wszyscy są uzbrojeni w AK-47.

– No dalej! – Jack ponaglił Horace'a, potrząsając nim lekko. – Gadaj! Czy to był szympans? – Jack zacisnął dłonie na ramionach mężczyzny.

– Bonobo – pisnął Horace. Był przerażony.

– To gatunek małpy?

– Tak – przyznał Horace.

– Dalej, człowieku! – Warren stał już na korytarzu. – Zabierajmy stąd nasze dupy!

– A co oznacza "duplikat"?

Laurie złapała Jacka za ramię.

– Nie ma czasu. Żołnierze będą tu za minutę.

Jack niechętnie puścił mężczyznę i pozwolił się pociągnąć w stronę drzwi.

87
{"b":"94392","o":1}