– Więc Jack miał rację, sugerując, żebyś sobie darowała tę historię.
– Zdaje się, że tak – przyznała niechętnie. – Ale nie mów mu tego.
– Chciałbym, żeby komisarz też zamierzał zatuszować sprawę. Cholera, może mnie to kosztować degradację.
– Szczerze powiedziawszy, coś mi wpadło do głowy. Jeden z domów pogrzebowych, które odbierały zwłoki tamtej nocy, nazywa się Spoletto. Z Ozone Park. Nazwa była mi jakoś znajoma. Wtedy przypomniałam sobie z tamtej sprawy z Cerinem jedno z bardziej przerażających morderstw na młodym gangsterze. Dokonano go właśnie tam. Twoim zdaniem to zwykły zbieg okoliczności, że właśnie oni odbierali zwłoki w nocy, kiedy zginęło ciało Franconiego?
– Tak – odparł Lou. – I powiem ci dlaczego. Znam ten zakład, bo od lat walczę ze zorganizowaną przestępczością w Queens. To przypadkowe i niewinne powiązanie z Domem Pogrzebowym Spoletto i nowojorskim światem przestępczym przez małżeństwo. Zresztą to nie ta rodzina. Franconiego zabili ludzie Vaccarro, nie Lucia.
– Ach tak. Cóż, tak tylko skojarzyłam.
– Nigdy nie lekceważę twoich uwag. Twoja pamięć mi imponuje. Nie jestem pewien, czy sam bym wpadł na taki ślad. Zostawmy to na razie. Co z kolacją?
– Jeśli jesteś tak zmęczony, jak wyglądasz, to może zrobimy sobie spaghetti u mnie? – zaproponowała Laurie, Lou i Laurie od lat byli dobrymi przyjaciółmi. Przy okazji sprawy Cerina nawiązali krótki romans, ale nie udało się. Postanowili zostać przyjaciółmi. Od tamtej pory często urządzali sobie wspólne kolacje.
– Nie sprawi ci to kłopotu? – Myśl o wyciągnięciu nóg na wygodnej kanapie u Laurie wydawała się obietnicą raju.
– Ależ skąd – zapewniła. – Właściwie nawet tak wolę. Mam w lodówce sos i jakieś sałatki.
– Świetnie! Kupię chianti. Zadzwonię, kiedy będę wyjeżdżał z komendy.
– Znakomicie.
Po wyjściu Lou Laurie wróciła do mikroskopu. Jednak wizyta przyjaciela rozproszyła jej koncentrację i znowu wróciła myślami do Franconiego. Poza tym była już zmęczona wpatrywaniem się w preparaty mikroskopowe. Oparła się wygodnie i przetarła oczy.
– Do diabła z tym! – mruknęła. Westchnęła i spojrzała na sufit, z którego tu i ówdzie zwisały pajęczyny. Ile razy zadawała sobie pytanie, jak ciało mogło opuścić kostnicę nie zauważone, tyle razy cierpiała prawdziwe katusze. Miała też poczucie winy, że nie potrafi pomóc Lou.
Wstała, narzuciła płaszcz, zatrzasnęła teczkę i wyszła z biura. Nie opuściła jednak kostnicy. Wręcz przeciwnie, postanowiła zejść na dół z kolejną wizytą. Dręczyło ją jeszcze jedno pytanie, które zapomniała zadać technikowi z wieczornej zmiany z poprzedniego dnia, Marvinowi Fletcherowi.
Zastała go przy biurku, zajętego wypisywaniem formularzy niezbędnych do wydawania zwłok zgodnie z wieczornym planem. Marvin był jednym z najwyżej cenionych przez Laurie współpracowników. Był na dziennej zmianie tuż przed tragicznym zamordowaniem Bruce'a Pomowskiego w czasie sprawy Cerina. Po tamtym wydarzeniu przeszedł na wieczorne zmiany. To był awans, gdyż technicy dzienni ponosili sporą odpowiedzialność, a praca w nocy była o wiele spokojniejsza.
– Cześć, Laurie! Co cię sprowadza? – zapytał, gdy kątem oka dostrzegł niespodziewanego gościa. Marvin był przystojnym, czarnoskórym mężczyzną, z cerą tak idealną, jakiej Laurie nie widziała jeszcze u nikogo innego. Jego skóra zdawała się błyszczeć, jakby jakieś światło rozświetlało ją od wewnątrz.
Przez chwilkę poplotkowała z nim, zajmując się jakimiś mało ważnymi informacjami, zanim przeszła do właściwej sprawy.
– Marvin, muszę cię o coś zapytać, ale nie chciałabym, żebyś poczuł się atakowany. – Laurie nie mogła zapomnieć reakcji Mike'a Passana, a nie chciała, aby Marvin również poskarżył się Calvinowi.
– O co?
– O Franconiego. Chciałam się dowiedzieć, dlaczego nie zrobiłeś wieczorem rentgena.
– Co ty mówisz? – zapytał zaskoczony Marvin.
– To, co usłyszałeś. W teczce denata nie było wyników prześwietlenia, nie znalazłam też kliszy, kiedy zajrzałam tu po zniknięciu ciała.
– Zrobiłem prześwietlenie. – Poczuł się dotknięty, że Laurie mogła posądzić go o podobne zaniedbanie. – Zawsze robię prześwietlenie zwłok, kiedy je przywożą, chyba że któryś z patologów nie życzy sobie tego w danej chwili.
– No to w takim razie gdzie są zdjęcia i filmy?
– Nie mam pojęcia co się stało ze zdjęciami, ale filmy… Bingham je wziął.
– Bingham wziął filmy? – zapytała Laurie. Chociaż wyglądało to dziwnie, domyśliła się, że Bingham pewnie zamierzał wykonać autopsję następnego ranka.
– Powiedział mi, że zabiera to do siebie. Co miałem zrobić, powiedzieć szefowi, że nie wolno zabierać filmów? Nigdy! Nie temu mądrali.
– Jasne, oczywiście – odparła Laurie bez przekonania. Zamyśliła się. To była niespodzianka. Zdjęcia rentgenowskie zwłok Franconiego istnieją! Oczywiście bez ciała niewiele to znaczyło, jednak zastanawiało Laurie, dlaczego nie została o tym poinformowana. Z drugiej jednak strony od zniknięcia ciała nie widziała się z Binghamem.
– No cóż, cieszę się, że porozmawialiśmy – powiedziała Laurie, otrząsając się z chwilowego zamyślenia. – Przepraszam za podejrzenie, że nie zrobiłeś zdjęć.
– Zapomniane – odparł Marvin.
Laurie miała już zamiar wyjść, kiedy pomyślała jeszcze o Domu Pogrzebowym Spoletto. Ot tak, na wszelki wypadek zapytała o niego Marvina.
Wzruszył ramionami.
– Co byś chciała wiedzieć? Niewiele mogę powiedzieć. Nigdy tam nie byłem, no wiesz, co mam na myśli.
– Jacy są ci ludzie, którzy do nas przyjeżdżają?
– Zwyczajni – odparł, ponownie wzruszając ramionami. – Widziałem ich chyba ze dwa razy. No, właściwie nie wiem, co chciałabyś usłyszeć.
Laurie skinęła głową.
– To było niemądre pytanie. Sama nie wiem, czego chciałam się dowiedzieć.
Wyszła z kostnicy przez wyjście prowadzące na podjazd, a stąd na Trzydziestą Ulicę. Miała wrażenie, że w przypadku Franconiego nic nie działo się według utartych schematów.
Gdy ruszyła spacerem w dół Pierwszej Avenue, coś jeszcze przyszło jej do głowy. Nagle wizyta w Domu Pogrzebowym Spoletto wydawała się wielce sensownym posunięciem. Przez sekundę zawahała się, rozważając pomysł, po czym podeszła do krawężnika, aby zatrzymać taksówkę.
– Dokąd pani sobie życzy? – zapytał taksówkarz. Laurie przeczytała z licencji, że nazywa się Michael Neuman.
– Wie pan, gdzie jest Ozone Park? – spytała.
– Jasne, w Queens – odrzekł Michael. Był starszym mężczyzną, zdaniem Laurie po sześćdziesiątce. Siedział na grubej poduszce z pianki, której spory kawał wystawał z boku. Oparcie miał zrobione z drewnianych listewek.
– Ile czasu zabierze nam dojechanie tam? – zapytała. Gdyby miało to trwać godzinę czy dłużej, zrezygnowałaby.
Michael zrobił tajemniczą minę, ściągając usta, i pomyślał chwilę.
– Niedługo – powiedział bez przekonania. – Ruchu wielkiego nie ma. Dopiero co byłem na lotnisku Kennedy'ego.
– Jedziemy – zdecydowała.
Jak Michael obiecał, jechali szybko, szczególnie gdy znaleźli się na autostradzie Van Wyck. Laurie dowiedziała się, że Michael prowadzi taksówkę już ponad trzydzieści lat. Okazał się człowiekiem gadatliwym i przywiązanym do swego zdania, który do tego roztaczał wokół siebie ojcowski urok.
– Wie pan gdzie w Ozone Park jest Gold Road?
Miała szczęście trafić na doświadczonego taksówkarza. Adres zakładu Spoletto pamiętała z notatnika w biurze kostnicy. Nazwa ulicy dobrze określała interes, który prowadzono w zakładzie [7] .
– Gold Road – powtórzył Michael. – Żaden problem. To przedłużenie Osiemdziesiątej Dziewiątej Ulicy. Czego pani szuka?
– Domu Pogrzebowego Spoletto.
– Będziemy tam w mgnieniu oka – obiecał.
Laurie rozsiadła się wygodnie i z zadowoleniem jednym uchem słuchała nie kończącego się potoku słów kierowcy. Przez moment szczęście zdawało się być po jej stronie. Zdecydowała się odwiedzić dom pogrzebowy, ponieważ sądziła, że Jack nie ma racji. Zakład miał powiązania ze światem przestępczym i chociaż chodziło o inną rodzinę, jak utrzymywał Lou, fakt, że istniały takie związki, wzbudzał podejrzenia Laurie.
Zgodnie z przyrzeczeniem Michael nadspodziewanie szybko zajechał pod wykładany białymi płytkami dom z trzema oknami wystawowymi, który stał w otoczeniu budynków z cegły. Dach nad szerokim gankiem podtrzymywały kolumny w stylu greckim.
Na trawniku niewiele większym od znaczka pocztowego, stał neon z napisem "Dom Pogrzebowy Spoletto, zakład rodzinny z dwupokoleniową tradycją".
Firma była w pełnym ruchu. Światła paliły się we wszystkich oknach. Kilku mężczyzn z cygarami stało na ganku. Innych widać było przez okna na parterze.
Michael miał już zamiar skasować licznik, gdy Laurie go powstrzymała.
– Mógłby pan na mnie poczekać? Nie zabierze mi to więcej niż kilka minut, a złapanie tutaj taksówki może okazać się trudne.
– Jasne, proszę pani. Czekam.
– Mogę zostawić teczkę? Nie ma w niej niczego wartościowego – zapewniła Laurie.
– To nie ma znaczenia, będzie tu bezpieczna – zgodził się.
Laurie wyszła z wozu i ruszyła w stronę zakładu. Była podenerwowana. Wydawało jej się, że to wczoraj, a nie pięć lat temu doktor Dick Katzenburg przedstawiał sprawę na środowej popołudniowej konferencji. Młody, dwudziestokilkuletni mężczyzna został żywcem zabalsamowany w Domu Pogrzebowym Spoletto, kiedy okazało się, że jest zamieszany w oblanie twarzy Cerina kwasem z akumulatora.
Po plecach przeszedł jej dreszcz, ale zmusiła się i weszła na stopnie. Nigdy nie uwolniła się do końca od zmory, która nawiedzała ją po tamtych wydarzeniach.
Mężczyźni palący cygara zignorowali ją. Przez zamknięte drzwi frontowe dobiegała łagodna, spokojna muzyka organowa. Laurie nacisnęła klamkę. Drzwi były otwarte, więc weszła do środka.
Oprócz muzyki nie słychać było innych dźwięków. Podłogi przykrywały grube dywany. W holu stała grupa ludzi, ale rozmawiali bardzo cichym szeptem.
Po lewej stronie była wystawa trumien i urn. Po prawej znajdował się pokój, w którym na składanych krzesłach siedzieli ludzie. Pod ścianą przed nimi, na łożu z kwiatów stała odkryta trumna.