Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Podążała kilka kroków za mną z bronią gotową do Strzału.

– Nie tak szybko – uprzedziła. – Schodzę razem z tobą. Ruszyłyśmy ostrożnie, by się nie potknąć. Podeszłam do warsztatu i wzięłam przenośną piłę mechaniczną. Kobiety pragną dzieci. Mężczyźni pragną narzędzi.

– Z powrotem na górę – rzuciła. Czuła się niepewnie w piwnicy i widać było, że chce jak najszybciej opuścić to miejsce.

Wchodziłam po schodach powoli, stawiając z rozmysłem stopy. Wiedziałam, jak nerwowo za mną podąża. Czułam lufę broni na plecach. Sophia była zbyt blisko. Ryzykowała, gdyż pragnęła wydostać się z piwnicy. Dotarłam na samą górę i obróciłam się błyskawicznie, waląc ją piłą w pierś.

Wydała cichy krzyk, strzelając przy tym na ślepo, po czym runęła schodami w dół. Nie czekałam, co będzie dalej, tylko wskoczyłam do kuchni, zatrzasnęłam drzwi i zamknęłam je na klucz, a potem wybiegłam z domu. Przez drzwi wejściowe, które zapomniałam zamknąć, kiedy weszłam za DeChoochem do domu.

Po chwili dobijałam się do Angeli Marguchi, wrzeszcząc, by otwierała. Kiedy stanęła na progu, omal jej nie przewróciłam.

– Niech pani zablokuje drzwi! – zawołałam. – Niech pani pozamyka wszystkie drzwi i przyniesie mi strzelbę matki.

Potem pobiegłam do telefonu i wykręciłam 911.

Policja nadjechała, zanim zdołałam się na tyle opanować, by wrócić do domu DeChoocha. Nie było sensu tam iść, skoro tak mi się trzęsły ręce, że nie mogłam utrzymać broni.

Dwaj mundurowi wkroczyli do mieszkania Eddiego i po kilku minutach dali znak sanitariuszom, że można wejść. Sophia wciąż leżała w piwnicy. Złamała sobie biodro i miała pewnie pęknięte żebra. Dostrzegłam w tym przerażającą ironię.

Ruszyłam w ślad za personelem karetki i stanęłam w progu kuchni jak wryta. DeChooch zniknął z podłogi.

Billy Kwiatkowski był pierwszym policjantem, który wszedł do domu.

– Gdzie jest DeChooch? – spytałam go. – Zostawiłam go na podłodze obok stołu.

– W kuchni nikogo nie było, jak tu wszedłem – odparł.

Oboje popatrzyliśmy na krwawy ślad, który ciągnął się aż do tylnych drzwi. Kwiatkowski zapalił latarkę i wyszedł na podwórze. Po chwili wrócił.

– Jest ciemno i nie widać śladu w trawie, ale jest trochę krwi w alejce za garażem. Wygląda mi na to, że miał tam samochód i odjechał.

Niewiarygodne. Kurewsko niewiarygodne. Ten człowiek był jak karaluch… wystarczyło tylko zapalić światło, a od razu znikał.

Złożyłam zeznanie i wymknęłam się. Nie dawała mi spokoju myśl o babce. Chciałam się upewnić, czy siedzi bezpiecznie w domu. I ja chciałam posiedzieć u matki w kuchni. Ale nade wszystko miałam ochotę na babeczkę.

Kiedy podjechałam pod dom rodziców, w środku paliły się światła. Wszyscy siedzieli w pokoju frontowym, oglądając wiadomości. I jeśli dobrze znałam swoją rodzinę, to czekali na powrót Valerie.

Babka zerwała się z kanapy, kiedy weszłam do pokoju.

– Złapałaś go? Złapałaś DeChoocha?

Pokręciłam głową.

– Zwiał.

Nie miałam ochoty na drobiazgowe wyjaśnienia.

– To cwaniak – skomentowała babka, siadając z powrotem na kanapie.

Poszłam do kuchni wziąć sobie babeczkę. Usłyszałam, jak otwierają się drzwi wejściowe, i po chwili do kuchni wkroczyła zmordowana Valerie i zwaliła się na krzesłoprzy stole. Miała włosy zaczesane za uszy i odrobinę sterczące na czubku głowy. Coś jakby połączenie lesbijskiej mistyfikatorki i Elvisa.

Postawiłam przed nią talerz z babeczkami i usiadłam.

– No i co? Jak tam twoja randka?

– To była klęska. Nie jest w moim typie.

– A jaki jest twój typ?

– Najwidoczniej nie jest to kobieta. – Zdjęła papierek z czekoladowej babeczki. – Janeane pocałowała mnie i nic się nie stało. Potem jeszcze raz i była przy tym… namiętna.

– Jak namiętna?

Valerie oblała się czerwienią.

– Kochała się ze mną po francusku!

– I?

– Dziwne. To było naprawdę dziwne.

– Więc nie jesteś lesbijką?

– Tak przypuszczam.

– No cóż, musiałaś spróbować. Jak nie zaryzykujesz, to nie pojedziesz – pocieszałam ją.

– Myślałam, że to sprawa nabyta. Wiesz, jak ze szparagami, kiedy byłyśmy małe. Nienawidziłam ich wtedy, a teraz uwielbiam.

– Może powinnaś próbować trochę dłużej. Szparagi polubiłaś po dwudziestu latach.

Valerie zastanawiała się nad tym, skubiąc ciastko.

Do kuchni weszła babka.

– Co słychać? Straciłam coś ciekawego?

– Jemy babeczki – wyjaśniłam.

Babka wzięła sobie jedną i usiadła z nami.

– Jechałaś już motorem Stephanie? – zwróciła się do Valerie. – Ja jechałam dziś wieczorem i doznałam mrowienia w narządach płciowych.

Valerie o mało się nie udławiła.

– Może zechcesz dać sobie spokój ze skłonnościami lesbijskimi i kupisz harleya – podsunęłam siostrze.

Do kuchni weszła matka. Spojrzała na talerz z babeczkami i westchnęła.

– Miały być dla dziewczynek.

– My jesteśmy dziewczynki – powiedziała babka.

Matka usiadła przy stole i wzięła sobie babeczkę. Wybrała waniliową z kolorową posypką. Patrzyłyśmy w osłupieniu. Moja matka nigdy nie zjadła doskonałej babeczki z posypką. Moja matka zjadała zawsze nadgryzione połówki i sztuki z nieudaną polewą lukrową. Zjadała połamane pierniki i naleśniki przypalone na krawędziach.

– O rany, zjadłaś nienaruszoną babeczkę – zauważyłam.

– Zasługuję na to – odparła matka.

– Założę się, że znów oglądałaś program Oprah Winfrey – wtrąciła babka. – Zawsze wiem, kiedy go oglądasz.

Matka bawiła się papierkiem od babeczki.

– Jest coś jeszcze…

Przestałyśmy jeść i wlepiłyśmy w nią wzrok.

– Wracam do szkoły – wyjaśniła. – Złożyłam podanie do Trenton i właśnie dostałam odpowiedź, że mnie przyjęli. Będę się uczyć na kursach wieczorowych.

Wyrwało mi się westchnienie ulgi. Już się bałam, że chce sobie przekłuć język albo zrobić tatuaż. Albo że zamierza uciec z domu i wstąpić do wędrownego cyrku.

– To wspaniale! – zawołałam. – Jaki program wybrałaś?

– Na razie ogólny – powiedziała. – Ale któregoś dnia chcę zostać pielęgniarką. Zawsze uważałam, że byłabym dobrą pielęgniarką.

Była prawie dwunasta w nocy, kiedy dotarłam do mieszkania. Adrenalina już opadła, pojawiło się wyczerpanie. Napchana babeczkami i opita mlekiem, chciałam jak najszybciej wskoczyć do łóżka i spać przez tydzień. Wsiadłam do windy i gdy postawiłam nogę na swoim piętrze, zamarłam jak kamienny posąg, nie wierząc własnym oczom. Na korytarzu, pod moimi drzwiami, siedział Eddie DeChooch. Na głowie miał ręcznik przewiązany paskiem od spodni, klamra była zapięta fantazyjnie na skroni. Spojrzał, kiedy ruszyłam w jego stronę, ale nie podniósł się, nie uśmiechnął ani nie przywitał. Siedział tylko i patrzył na mnie.

– Musi cię chyba porządnie boleć głowa – zauważyłam.

– Przydałaby mi się aspiryna.

– Dlaczego nie wszedłeś po prostu do środka? Wszyscy tak robią.

– Brak narzędzi. Potrzeba sprzętu, żeby otworzyć odrzwi.

Dźwignęłam go na nogi i pomogłam mu wejść do mieszkania. Potem posadziłam go na fotelu i wyciągnęłam opróżnioną do połowy butelkę whisky, którą babka zostawiła schowaną w szafie, kiedy nocowała u mnie.

DeChooch łyknął trzy naparstki i nabrał trochę kolorów.

– Chryste, już myślałem, że mnie wypatroszysz jak gęś na niedzielny obiad – wyznał.

– Niewiele brakowało. Kiedy się ocknąłeś?

– Kiedy zaczęłaś gadać o żebrach. Jezu. Jak sobie to przypomnę, to jaja mi się kurczą ze strachu. – Znów łyknął z butelki. – Zwiałem, jak tylko zeszłyście po schodach do piwnicy.

Nie mogłam powstrzymać się od uśmiechu. Przemknęłam przez kuchnię tak szybko, że nie zauważyłam nawet nieobecności Eddiego.

– I co teraz? Opadł na fotel.

– Jeździłem jakiś czas w kółko. Chciałem zwiać, ale bolała mnie głowa. Baba odstrzeliła mi pół ucha. I jestem zmordowany. Jezu, jeszcze jak. Ale wiesz co? Nie czuję już depresji. Więc pomyślałem sobie, do cholery, zobaczę, co może dla mnie zrobić mój adwokat.

– Chcesz, żebym cię zabrała na policję.

DeChooch otworzył oczy.

– Skąd! Chcę, żeby zrobił to Komandos. Nie wiem i tylko, jak się z nim skontaktować.

– Po tym wszystkim, co przeszłam, należy mi się chyba satysfakcja z twojego aresztowania.

– A co ja przeszedłem? Spójrz na mnie, mam tylko pół ucha!

Westchnęłam głośno i zadzwoniłam do Komandosa.

– Potrzebuję pomocy – oświadczyłam na wstępie. – Ale to trochę dziwne.

– Jak zwykle.

– Jestem tu z Eddiem DeChoochem, a on nie chce być zatrzymany przez dziewczynę.

Usłyszałam, jak Komandos śmieje się cicho.

– To nic zabawnego – zauważyłam.

– Wręcz przeciwnie.

– Pomożesz mi czy nie?

– Gdzie jesteś?

– U siebie.

Nie była to pomoc, jakiej wcześniej oczekiwałam, i wydawało mi się, że nie spełnia warunków naszej umowy. Z drugiej jednak strony, z Komandosem nigdy nie wiadomo. Jeśli o to chodzi, nie byłam w ogóle pewna, czy mówił poważnie o swojej cenie za usługę.

Dwadzieścia minut później stał w moich drzwiach. Był ubrany w czarny kombinezon i miał założony pas ze sprzętem. Bóg jeden wie, od jakiej roboty go odciągnęłam. Popatrzył na mnie i uśmiechnął się szeroko.

– Blondynka?

– Chwilowy impuls. Wiesz, jak to jest.

– Inne niespodzianki?

– Nic, o czym chciałabym ci mówić w tej chwili. Wszedł do mieszkania i spojrzał na Eddiego, unosząc brwi.

– Ja tego nie zrobiłam – powiedziałam.

– Coś poważnego?

– Przeżyję – odparł DeChooch. – Tylko boli jak cholera.

– Sophia się pojawiła i odstrzeliła mu ucho – wyjaśniłam.

– A gdzie jest teraz?

– W areszcie.

Komandos chwycił DeChoocha pod pachy i podniósł go z fotela.

– Na dole czeka Czołg w terenówce. Zawieziemy DeChoocha na pogotowie, zatrzymają go na noc. Będzie mu lepiej niż w więzieniu. Potrafią go tam przypilnować.

DeChooch wiedział, dlaczego chce być zatrzymany przez Komandosa. Komandos umiał załatwiać rzeczy niemożliwe.

50
{"b":"94144","o":1}