Литмир - Электронная Библиотека
A
A

ROZDZIAŁ 14

Odłożyłam słuchawkę i wzięłam adres od Mary Maggie. Teraz pojawił się problem. Nie bardzo miałam z kim jechać. Był piątkowy wieczór i Lula wybrała się pewnie na randkę. Komandos by się zgodził, ale nie chciałam go angażować zaraz po tym, jak został postrzelony. Nie zapominałam też o cenie za usługę. Na myśl o tym dostawałam palpitacji serca. Kiedy byłam blisko niego i chemia organizmu zaczynała działać, pragnęłam go cholernie. Kiedy dzieliła nas odległość, perspektywa spędzenia z nim nocy przerażała mnie śmiertelnie.

Gdybym zaczekała do jutra, policja by mnie wyprzedziła. Pozostała mi jeszcze jedna osoba, ale na myśl o współpracy z nią oblewałam się zimnym potem. Tą osobą był Vinnie. Kiedy otworzył biuro, osobiście dokonywał zatrzymywań. Gdy interes się rozrósł, zaangażował personel, a sam posadził tyłek za biurkiem. Złapie jeszcze kogoś od czasu do czasu, ale nie przepada za tym. Vinnie to dobry specjalista od kaucji, ale nie najuczciwszy łowca nagród.

Spojrzałam na zegar. Musiałam szybko podjąć decyzję. Nie chciałam z tym zwlekać, bo potem musiałabym wyciągać Vinniego z łóżka.

Wzięłam głęboki oddech i wykręciłam jego numer.

– Wpadłam na trop DeChoocha – oznajmiłam. – Chcę to sprawdzić, ale nie mam partnera.

– Przyjedź do biura za pół godziny.

Zaparkowałam harleya na zapleczu, obok granatowego cadillaca Vinniego. Tylne drzwi były otwarte, w środku paliło się światło.

Vinnie zapinał właśnie na nodze kaburę z bronią, kiedy wkroczyłam do biura. Miał na sobie obowiązkowy czarny strój, do tego kamizelkę kuloodporną. Ja natomiast włożyłam dżinsy, ciemnoliwkowy T-shirt i flanelową koszulę, rozpiętą z przodu. Broń zostawiłam w domu, w słoiku na pierniki. Miałam nadzieję, że Vinnie nie spyta o nią. Nienawidzę broni.

Rzucił mi kamizelkę, którą włożyłam.

– Słowo daję, nie rozumiem, jak ci się udaje kogokolwiek aresztować – powiedział, patrząc na mnie.

– Szczęście – wyjaśniłam.

Wręczyłam mu kartkę z adresem i poszłam za nim do jego wozu. Nigdy wcześniej nie pracowałam z Vinniem i teraz czułam się dziwnie. Nasze stosunki zawsze były nacechowane wzajemną niechęcią. Za dużo o sobie wiemy, by być przyjaciółmi. Co więcej, oboje bylibyśmy gotowi posłużyć się tą wiedzą w perfidny sposób, gdyby zaszła taka potrzeba. Okay, może nie jestem aż tak perfidna. Ale stać mnie na skuteczną groźbę. Może to samo dotyczy Vinniego.

Dom Soby stał w okolicy, którą powołano do życia prawdopodobnie w latach siedemdziesiątych. Posesje były duże, a drzewa dojrzałe. Budynki miały tradycyjny wygląd, garaże na dwa wozy i ogrodzone podwórza na tyłach, gdzie mogły bawić się bezpiecznie dzieci i psy. Prawie wszędzie paliły się światła. Ujrzałam w wyobraźni dorosłych, którzy śpią przed telewizorami, i dzieci, które odrabiają w swoich pokojach lekcje albo surfują po Internecie.

Vinnie zatrzymał się po drugiej stronie ulicy.

– Jesteś pewna, że to tutaj? – spytał.

– Mary Maggie powiedziała, że była tu na przyjęciu i że wystrój wnętrza pasuje do opisu babki.

– Jezu, zamierzam włamać się do domu, wierząc na słowo zapaśniczce błotnej. I to nie byle jakiego domu. Domu Pinwheela Soby.

Podjechał kawałek dalej i zaparkował. Wysiedliśmy i ruszyliśmy w stronę domu. Staliśmy przez chwilę na chodniku, obserwując sąsiednie budynki i nasłuchując, czy ktoś nie nadchodzi.

– Małe okienka na dole mają czarne okiennice – powiedziałam. – Są one zainstalowane na zewnątrz i zamknięte, tak jak opisała babka.

– No dobra, wchodzimy, a możliwości są dwie. Pierwsza – to niewłaściwy dom, czyli czekają nas poważne kłopoty, bo wystraszymy jakąś Bogu ducha winną rodzinę. Druga – to dom właściwy, czyli zacznie do nas strzelać DeChooch.

– Świetnie, że zapoznałeś mnie z listą ewentualności. Czuję się teraz znacznie lepiej.

– Masz jakiś plan? – chciał wiedzieć Vinnie.

– Owszem. Zadzwoń do drzwi i sprawdź, czy ktoś jest w domu. Ja tu zaczekam i będę ci zapewniała wsparcie.

– Mam lepszy pomysł. Pochyl się do mojego rozporka, to ci pokażę swój plan.

– Nigdzie nie pali się światło – zauważyłam. – Nie sądzę, by ktokolwiek był w domu.

– Może śpią.

– Może nie żyją.

– Nie byłoby źle – powiedział Vinnie. – Martwi ludzie nie strzelają do żywych. Ruszyłam przez trawnik.

– Sprawdźmy, czy nie pali się z tyłu.

– Przypomnij mi, żebym więcej nie wpłacał kaucji za starszych gości. Nie można na nich polegać. Nie rozumują normalnie. Zapominają łyknąć pigułki i zaraz chowają do szopy sztywniaków i porywają wiekowe damy.

– Z tyłu też się nie pali – oznajmiłam. – Co dalej? Potrafisz się włamywać?

Vinnie wyciągnął z kieszeni dwie pary gumowych rękawiczek i oboje je włożyliśmy.

– Mam trochę doświadczenia – oznajmił, po czym podszedł do tylnych drzwi i nacisnął klamkę. Zamknięte. Odwrócił się i popatrzył na mnie z uśmiechem. – Małe piwo.

– Dasz sobie radę z zamkiem?

– Nie, włożę rękę w dziurę po szybie.

Przysunęłam się do niego. Brakowało jednej szybki w drzwiach.

– DeChooch chyba zgubił klucze – domyślił się Vinnie. Akurat. Jakby je kiedykolwiek miał. Że też wpadł na to, by wykorzystać pusty dom Soby.

Vinnie nacisnął klamkę od środka i otworzył drzwi.

– Chwila prawdy – wyszeptał.

Trzymałam w dłoni latarkę, a serce biło mi nieco szybciej niż zwykle. Nie był to może dziki pęd, ale z pewnością szybki trucht.

Spenetrowaliśmy pośpiesznie parter i doszliśmy do wniosku, że DeChooch tutaj nie przebywał. Kuchnia nie nosiła śladów użytkowania. Lodówka była wyłączona i otwarta. W sypialniach, salonie i jadalni panował nieskazitelny porządek, każda poduszka leżała na swoim miejscu, na stole stały wazony w oczekiwaniu kwiatów. Pinwheel Sobą nieźle sobie mieszkał.

Dzięki zewnętrznym okiennicom i ciężkim zasłonom w środku mogliśmy zapalić w piwnicy światło. Było tu tak, jak opisały to babka i Mary Maggie. Kraina Tarzana. Meble z obiciami w kocie cętki i paski zebry. I jakby dla zmylenia, tapeta na ścianach z wizerunkami ptaków, które można spotkać tylko w Ameryce Południowej albo Środkowej.

Lodówka była wyłączona i zamknięta, ale wciąż zimna w środku. Szafy puste. Podobnie jak szuflady. Gąbka na suszarce pod zlewem lekko wilgotna.

– Minęliśmy się z nim – powiedział Vinnie. – Właśnie wyszedł i widzi mi się, że już tu nie wróci.

Zgasiliśmy światło i już zbieraliśmy się do wyjścia, kiedy rozległ się szum automatycznych drzwi od garażu. Znajdowaliśmy się w wykończonej części piwnicy. Od garażu oddzielał nas tylko niewielki hol, przedpokój i schody. Drzwi prowadzące do garażu były zamknięte. Przy progu pojawiła się smuga światła.

– O cholera! – szepnął Vinnie.

Drzwi się otworzyły i ukazał się w nich DeChooch. Zszedł do przedpokoju i zapalił światło u podnóża schodów, po czym spojrzał prosto na nas. Staliśmy wszyscy nieruchomo niczym samy w blasku samochodowych reflektorów. Minęło kilka sekunda nim Eddie zgasił światło i wbiegł na schody. Myślałam, że ruszy w stronę drzwi wejściowych na parterze, ale minął je i wpadł do kuchni, osiągając dobry czas jak na takiego staruszka.

Rzuciliśmy się za nim, wpadając na siebie w ciemności. Dotarliśmy na szczyt schodów i w tym momencie ujrzałam błysk ognia i łup – DeChooch strzelił do nas na ślepo. Wrzasnęłam i rzuciłam się na podłogę, szukając kryjówki.

– Agenci sądowi! – ryknął Vinnie. – Rzuć broń, DeChooch, ty stary, dumy pierdzielu!

DeChooch odpowiedział następnym strzałem. Usłyszałam, jak coś się roztrzaskuje, a Vinnie klnie. W sekundę później otworzył ogień.

Siedziałam za kanapą, zakrywając rękami głowę. Vinnie i DeChooch walili do siebie w ciemności, jakby mieli zawiązane oczy. Vinnie był uzbrojony w cztemastostrzałowego glocka. Nie wiedziałam, czym dysponuje DeChooch, ale przypominało to broń maszynową. Nagle zapadła cisza i usłyszałam, jak pusty magazynek Vinniego uderza o podłogę, a na jego miejsce wsuwa się nowy. Tak mi się przynajmniej wydawało, że to Vinnie. Trudno było coś powiedzieć, ponieważ kuliłam się tchórzliwie za kanapą.

Cisza wydawała się jeszcze bardziej ogłuszająca od huku strzałów. Wysunęłam głowę i wlepiłam wzrok w smolistą ciemność.

– Halo?

– Straciłem DeChoocha – wyszeptał Vinnie.

– Może go zabiłeś?

– Poczekaj chwilę. Co to za hałas?

Automatyczne drzwi garażu.

– Kurwa! – wrzasnął Vinnie. Ruszył w stronę drzwi wejściowych, potknął się i walnął tyłkiem o podłogę. Zerwał się na równe nogi, otworzył gwałtownie drzwi i wycelował.

Usłyszałam pisk opon i zobaczyłam, jak Vinnie zatrzaskuje drzwi.

– Cholera, gówno, w mordę, kurwa! – rzucił tylko, kręcąc się po przedpokoju. – Nie mogę uwierzyć, że zwiał! Minął mnie, jak ładowałem spluwę. Kurwa, kurwa, kurwa!

Rzucał kurwami z taką zawziętością, że o mało nie pękła mu tętnica na skroni. Po chwili zapalił światło i zaczęliśmy się rozglądać. Lampy były stłuczone, ściany i sufit podziurawione, obicia porozrywane kulami.

– Ja pieprzę! – rzucił z podziwem Vinnie. – Wygląda jak strefa działań wojennych. W dali zawyły syreny. Policja.

– Zmywam się stąd – oświadczył Vinnie.

– Nie wiem, czy to dobry pomysł uciekać przed policją.

– Nie uciekam przed policją – wyjaśnił Vinnie, skacząc w stronę tylnego wyjścia. – Uciekam przed Pinwheelem Sobą. Myślę, że najlepiej nie mówić nikomu o naszej wizycie.

Słuszna uwaga.

Przemknęliśmy przez najciemniejszą część podwórza, a potem przez posesję za domem Soby. Na gankach zapalały się światła, szczekały psy. Biegliśmy między krzewami, dysząc ciężko. Kiedy od samochodu dzieliło nas tylko jedno podwórze, wynurzyliśmy się z cienia i spacerkiem pokonaliśmy resztę drogi. Całe zamieszanie skupiło się przed domem Soby.

– Dlatego nie należy nigdy parkować przed domem delikwenta – skomentował Vinnie.

Godne zapamiętania.

Wsiedliśmy do wozu, Vinnie bez pośpiechu przekręcił kluczyk w stacyjce, po czym odjechaliśmy jak dwoje szanowanych i odpowiedzialnych obywateli. Dotarliśmy do skrzyżowania i Vinnie spojrzał w dół.

45
{"b":"94144","o":1}