Литмир - Электронная Библиотека
A
A

ROZDZIAŁ 12

Eddie DeChooch ukrył gdzieś babkę. Prawdopodobnie nie w Burg, bo do tej pory już bym coś wiedziała. Gdzieś w Trenton. Oba połączenia na moją komórkę były lokalne.

Joe obiecał, że nie sporządzi formalnego raportu, ale wiedziałam, że będzie działał po cichu. Popyta, gdzie trzeba, i poprosi kolegów, żeby intensywniej zaczęli rozglądać się za DeChoochem. Connie, Vinnie i Lula też uruchomili swoje kontakty. Nie obiecywałam sobie po tym zbyt wiele. Eddie DeChooch działał w pojedynkę. Mógł czasem odwiedzić ojca Carollego czy wziąć udział w jakiejś stypie, ale tutaj działał sam. Byłam przekonana, że nikt nie zna jego kryjówki. Może prócz Mary Maggie. Z jakiegoś powodu, dwa dni wcześniej, DeChooch przyjechał do niej.

Zabrałam Lulę z biura i podjechałyśmy pod luksusowy budynek Mary Maggie. Był późny ranek, na ulicach ruch niewielki. W górze zbierały się chmury. Po południu spodziewano się deszczu. Nikt w Jersey nie zawracał tym sobie głowy. Był czwartek. Niech leje. W Jersey interesuje nas tylko pogoda w weekendy.

Mój Low Ryder wtoczył się z głuchym pomrukiem do podziemnego garażu, od cementowego sklepienia i podłoża odbijały się wibracje silnika. Nie zauważyłyśmy nigdzie białego cadillaca, ale srebrne porsche MMM stało na swoim zwykłym miejscu. Postawiłam harleya dwa rzędy dalej.

Popatrzyłyśmy po sobie. Nie miałyśmy wielkiej ochoty wchodzić na górę.

– Dziwnie się czuję przed tą rozmową – powiedziałam. – Ta historia z zapasami w błocie nie była dla mnie chwilą wielkiej chwały.

– To jej wina. Ona zaczęła pierwsza.

– Poszłoby mi lepiej, gdyby mnie nie zaskoczyła – tłumaczyłam się.

– Tak – przyznała Lula. – Widać to było po tym, jak wzywałaś pomocy, drąc się wniebogłosy. Mam nadzieję, że nie zechce mnie skarżyć za jakieś kontuzje.

Stanęłyśmy pod drzwiami Mary Maggie, nie odzywając się nawet słowem. Wzięłam głęboki oddech i nacisnęłam dzwonek. Kiedy Mary Maggie nas ujrzała, od razu chciała zatrzasnąć drzwi. Druga zasada łowcy nagród – jeśli drzwi się otwierają, wsuń stopę za próg.

– I co dalej? – spytała, próbując pozbyć się mojego buta.

– Chcę pogadać.

– Już ze mną gadałaś.

– Muszę pogadać jeszcze raz. Eddie DeChooch porwał mi babkę.

Mary Maggie przestała walczyć z moją stopą i popatrzyła na mnie.

– Mówisz poważnie?

– Mam coś, na czym mu zależy. A teraz on ma coś, na czym zależy mnie.

– Nie wiem, co powiedzieć. Przykro mi.

– Miałam nadzieję, że pomożesz mi ją znaleźć.

Mary Maggie otworzyła szerzej drzwi i obie z Lula weszłyśmy do środka. Nie podejrzewałam, że znajdę babkę wepchniętą do szafy, ale mimo wszystko się rozejrzałam. Mieszkanie było ładne, choć niezbyt duże. Salon, jadalnia i kuchnia połączone ze sobą. Jedna sypialnia. Łazienka i ubikacja. Wszystko urządzone za smakiem na sposób klasyczny. Miękkie barwy. Szarości i beże. No i oczywiście wszędzie książki.

– Naprawdę nie wiem, gdzie on jest – powiedziała Mary Maggie. – Poprosił o pożyczenie samochodu. Wcześniej też tak robił. Kiedy właściciel klubu chce coś pożyczyć, trudno odmówić. Nie zapominajcie, że to starszy człowiek. Po waszej wizycie pojechałam do jego bratanka i powiedziałam, że chcę wóz z powrotem. Eddie go przywiózł, kiedy zaczaiłyście się na niego w garażu. Od tej pory się z nim nie widziałam.

Zła wiadomość to ta, że jej wierzyłam. A dobra, że Ronald DeChooch kontaktował się ze swoim stryjem.

– Przepraszam za ten but – zwróciła się Maggie do Luli. – Szukaliśmy go, ale się nie znalazł.

– Hm – mruknęła tylko Lula. Zeszłyśmy w milczeniu do garażu.

– Co o tym myślisz? – spytała Lula.

– Myślę, że trzeba odwiedzić Ronalda DeChoocha.

Odpaliłam maszynę. Lula wspięła się na siodełko, po czym pomknęłyśmy przez garaż niby anioły zemsty i ruszyłyśmy w stronę firmy Ronalda.

– Szczęściary z nas, że mamy dobrą robotę – oświadczyła Lula, kiedy podjechałyśmy pod biuro DeChoocha. – Pomyśl tylko, mogłyśmy wylądować w takim miejscu, wąchać cały dzień smołę i łazić w butach z czarnymi plackami na podeszwach.

Zeszłam z motoru i zdjęłam kask. W powietrzu unosiła się ciężka woń asfaltu, a za zamkniętą bramą stały sczerniałe walce i smolarki, od których biło gorąco. Nigdzie nie dostrzegłam ludzi, nie ulegało jednak wątpliwości, że sprzęt wrócił właśnie z roboty.

– Będziemy działać profesjonalnie, ale stanowczo – uprzedziłam Lulę.

– Chcesz powiedzieć, że nie damy sobie wcisnąć żadnego kitu przez tego połamańca Ronalda.

– Widzę, że znów oglądałaś wrestling – zauważyłam.

– Nagrałam to sobie na wideo, żeby oglądać chłopaków – przyznała Lula.

Zebrałyśmy się w sobie, po czym wkroczyłyśmy dziarskim krokiem do środka, i to bez pukania. Niestraszna nam banda palantów grających w karty. Zamierzałyśmy usłyszeć odpowiedzi na nasze pytania. I wzbudzić szacunek.

Pokonałyśmy szybkim krokiem niewielki hol i, znów bez pukania, weszłyśmy do pomieszczenia w głębi, otwierając na oścież drzwi – i stanęłyśmy twarzą w twarz z Ronaldem DeChoochem, który bawił się właśnie we wsadzanego z personelem biurowym. Prawdę powiedziawszy, trudno było mówić o spotkaniu twarzą w twarz, gdyż DeChooch stał odwrócony do nas plecami. A dokładniej wypinał na nas swój wielki owłosiony tyłek, ponieważ załatwiał biedną kobietę w psim stylu. Spodnie miał spuszczone do kostek, a kobieta pochylała się nad stołem karcianym, trzymając się go z całej siły.

Zapadło straszliwe milczenie, a potem Lula wybuchnęła śmiechem.

– Powinieneś pomyśleć o depilacji tyłka – doradziła. – Masz paskudną dupę.

– Chryste – jęknął DeChooch, podciągając spodnie. – Człowiek nie może się integrować nawet we własnym biurze.

Kobieta podskoczyła i opuściła spódnicę, próbując schować cycki do stanika, w końcu umknęła z majtkami w dłoni, śmiertelnie zakłopotana. Miałam nadzieję, że została odpowiednio wynagrodzona.

– O co chodzi? – spytał wściekle DeChooch. – Macie jakąś konkretną sprawę czy przyszłyście sobie popatrzeć?

– Twój stryj porwał moją babkę.

– Co?

– Uprowadził ją wczoraj wieczorem i chce wymienić za serce.

Zdumienie widoczne w jego oczach wyraźnie się pogłębiło.

– Wiecie o sercu?

Wymieniłam z Lula spojrzenie.

– Ja…hm, mam serce – wyjaśniłam.

– Jezu Chryste. Jak je zdobyłaś?

– A co to ma za znaczenie? – spytała Lula.

– Właśnie – powiedziałam. – Ważne, żeby załatwić wszystko jak należy. Po pierwsze, chcę widzieć babkę w domu. A potem Księżyca i Dougiego.

– Z babką mogę coś poradzić – przyznał Ronald. – Nie wiem, gdzie stryj się ukrywa, ale czasem z nim rozmawiam. Ma komórkę. Dwaj pozostali to inna sprawa. Nic o nich nie wiem. O ile się orientuję, nikt o nich nic nie wie.

– Eddie ma dzwonić do mnie dziś wieczorem o siódmej. Lepiej, żeby wszystko poszło jak należy. Dam mu serce, a on odda mi babkę. Jeśli stanie się jej coś złego albo nie dojdzie do wymiany, to będzie naprawdę niedobrze.

– Rozumiem.

Wyszłyśmy z Lula, zamknęłyśmy za sobą drzwi, wsiadłyśmy na motor i odjechałyśmy. Dwie przecznice dalej musiałam się zatrzymać, bo tak ryczałyśmy ze śmiechu, że omal nie pospadałyśmy z siodełka.

– Ale numer – oświadczyła Lula. – Jeśli chcesz, żeby mężczyzna cię słuchał, przyłap go ze spuszczonymi gaciami.

– Nigdy jeszcze nikogo nie widziałam przy tym – wyznałam. Czułam, jak pod maską śmiechu płonie mi twarz. – Nigdy nawet nie patrzyłam w lustro.

– Nie ma po co – wyjaśniła Lula. – To mężczyźni uwielbiają patrzeć w lustro. Gapią się na siebie i widzą Supermana albo Szalonego Konia. Kobiety gapią się na siebie i dochodzą do wniosku, że trzeba odnowić kartę wstępu do siłowni.

Próbowałam odzyskać panowanie nad sobą, kiedy na moją komórkę zadzwoniła matka.

– Nie rozumiem, co się dzieje – powiedziała. – Gdzie twoja babka? Dlaczego jeszcze nie wróciła do domu?

– Wróci dzisiaj wieczorem.

– To samo mówiłaś wczoraj. Co to za mężczyzna, z którym jest? To mi się nie podoba ani trochę. Co ludzie powiedzą?

– Nie martw się, babcia jest bardzo dyskretna. Ona po prostu musiała to zrobić. – Nie bardzo wiedziałam, co jeszcze powiedzieć, zaczęłam więc naśladować trzaski i szumy. – Oho, coś przerywa, muszę kończyć.

Lula cały czas patrzyła mi przez ramię.

– Słuchaj, z parkingu przy firmie wyjechał właśnie duży czarny samochód – powiedziała. – I z budynku wyszli trzej mężczyźni. Mogłabym przysiąc, że pokazują nas palcem.

Spojrzałam, żeby zobaczyć, co się dzieje. Nie mogłam z tej odległości dostrzec szczegółów, ale jeden z mężczyzn rzeczywiście pokazywał na nas. Wszyscy wsiedli do wozu i ruszyli w naszą stronę.

– Może Ronald zapomniał nam coś powiedzieć – pocieszała się Lula.

Poczułam dziwny ucisk w piersi.

– Równie dobrze mógł do mnie zadzwonić.

– Wiesz, może nie powinnaś mu mówić, że masz to serce.

Cholera.

Wskoczyłyśmy na motor, ale wóz był tylko przecznicę dalej i zbliżał się coraz szybciej.

– Trzymaj się! – wrzasnęłam.

I wystrzeliłam do przodu. Przyśpieszałam aż do zakrętu i wzięłam go szerokim łukiem. Było to ryzykowne, nie jestem aż taką mistrzynią harleya.

– Hej! – wrzasnęła mi Lula w ucho. – Siedzą ci na tyłku.

Dostrzegłam kątem oka, że z boku pojawia się samochód. Jechaliśmy dwupasmówką, a od Broad dzieliły nas dwa skrzyżowania. Boczne ulice świeciły pustką, ale na Broad o tej porze dnia musiał panować spory ruch. Gdybym zdołała tam dotrzeć, może udałoby mi się ich zgubić. Czarny wóz mnie wyprzedził, oddalił się trochę, a potem stanął w poprzek ulicy, blokując przejazd. Drzwi lincolna otworzyły się, ze środka wyskoczyli czterej mężczyźni, a ja zahamowałam gwałtownie. Poczułam, jak Lula opiera mi rękę na barku, i dostrzegłam kątem oka kształt jej glocka.

Wszystko nagle znieruchomiało.

W końcu jeden z mężczyzn wysunął się do przodu.

– Ronnie powiedział, żebym dał ci jego wizytówkę, na wypadek, gdybyś chciała się z nim skontaktować. Jest tam numer jego komórki.

39
{"b":"94144","o":1}