Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Jezu, stanął mi – powiedział.

Spomiędzy zasłon w mojej sypialni wyglądało słońce, a ja zastanawiałam się właśnie, czy nie wstać z łóżka, kiedy ktoś zapukał do drzwi. Szukałam ubrania przez jakąś minutę i w tym czasie pukanie zmieniło się we wrzask.

– Hej, Steph, jesteś tam? Tu Księżyc i Dougie.

Otworzyłam im drzwi, a oni od razu zaczęli mi przypominać Boba, szczęśliwego i pełnego radosnej energii.

– Przynieśliśmy ci pączki – poinformował Dougie, wręczając mi dużą białą torbę. – I mamy ci coś do powiedzenia.

– Tak – potwierdził Księżyc. – Poczekaj tylko, aż usłyszysz. To niesamowite. Gadaliśmy o tym z Dougiem. I wykombinowaliśmy, co się stało z sercem.

Postawiłam torbę z pączkami na szafce i wszyscy się poczęstowaliśmy.

– To był pies – wyjaśnił Księżyc. – Pies pani Belski, Spotty, zjadł serce Louiego D.

Zastygłam z pączkiem w dłoni.

– Rozumiesz, DeChooch dogadał się z Dougsterem, który miał zawieźć serce do Richmond – mówił dalej Księżyc. – Ale DeChooch nie powiedział Dougsterowi nic prócz tego, że pojemnik trzeba dostarczyć do pani D. No więc Dougster postawił pojemnik na przednim siedzeniu Batmobila, bo chciał wyruszyć z samego rana. Problem w tym, że Huey i ja potrzebowaliśmy wozu na wieczór, a że ten ma tylko dwa fotele, postawiłem pojemnik na tylnym ganku.

Dougie uśmiechał się od ucha do ucha.

– To kapitalne – powiedział tylko.

– Tak czy owak, odstawiliśmy wóz nad ranem, bo Huey musiał iść do roboty. Podrzuciłem go, a potem zaparkowałem na podwórzu Dougiego i właśnie wtedy zobaczyłem, że pojemnik jest przewrócony, a Spotty coś zżera. Niewiele się nad tym zastanawiałem, bo Spotty zawsze grzebie w śmietniku. No więc wsadziłem pojemnik z powrotem do wozu i poszedłem do domu pooglądać sobie telewizję. Fajny film leciał.

– A ja zawiozłem pusty pojemnik do Richmond – dokończył Dougie.

– Spotty zżarł serce Louiego D. – powtórzyłam.

– Właśnie – zauważył Księżyc, który skończył pączka i otarł dłonie o koszulę. – No, musimy lecieć. Mamy robotę.

– Dzięki za pączki.

– Żaden problem.

Stałam potem przez dziesięć minut w kuchni, próbując przetrawić tę nową informację i zastanawiając się, jakie ma ona znaczenie w wielkim porządku wszechrzeczy. Czy to właśnie się dzieje, kiedy twój los dobiega końca? Pies zżera ci serce? Nie mogłam dojść do żadnych konkluzji, więc postanowiłam wziąć prysznic i sprawdzić, czy to pomoże.

Zamknęłam drzwi i powlokłam się do łazienki. Zdołałam jednak dotrzeć tylko do salonu, kiedy znów zapukano, a zanim zdążyłam otworzyć, drzwi rozwarły się z impetem, który wyrwał łańcuch. Rozległo się przekleństwo -z ust Morellego, jak poznałam.

– Dzień dobry – powiedziałam, patrząc na łańcuch, który kołysał się bezużytecznie.

– Nie jest w żadnym wypadku dobry – oświadczył Morelli. Oczy miał pociemniałe i zmrużone, usta zaciśnięte. – To nie ty pojechałaś zeszłej nocy do domu Soby, prawda?

– Nie – odparłam, kręcąc głową. – To nie ja.

– Dobrze. Tak myślałem… bo jakiś idiota wlazł tam i zdemolował mieszkanie. Urządził sobie cholerną kanonadę. Prawdę mówiąc, podejrzewa się, że było nawet dwóch ludzi, którzy odwalili strzelaninę stulecia. I wiem, że nie byłabyś tak kurewsko głupia.

– Dobrze to ująłeś.

– Jezu Chryste, Stephanie! – wrzasnął. – Coś ty sobie myślała? Co, do cholery, się tam wydarzyło?

– To nie byłam ja, pamiętasz?

– Ach tak, zapomniałem. Co w takim razie ktoś inny robił w domu Soby, jak myślisz?

– Przypuszczam, że szukał DeChoocha. I może go znalazł i wywiązała się strzelanina.

– I DeChooch zwiał?

– Tak zakładam.

– Dobrze, że nie znaleziono innych odcisków palców niż DeChoocha, bo w przeciwnym razie ten ktoś, kto był na tyle głupi, żeby strzelać w domu Soby, miałby do czynienia nie tylko z policją, ale i z Sobą.

Zaczęło mnie wkurzać, że Morelli tak się na mnie wydziera.

– Rzeczywiście, dobrze – zauważyłam grosem sugerującym syndrom napięcia przedmiesiączkowego. – Coś jeszcze?

– Tak, coś jeszcze. Wpadłem na dole na Dougiego i Księżyca. Powiedzieli mi, że ty i Komandos uratowaliście ich.

– Więc?

– W Richmond.

– Więc?

– I Komandosa postrzelili?

– Draśnięcie.

Morelli zacisnął wargi.

– Jezu.

– Bałam się, że sprawa ze świńskim sercem wyjdzie na jaw i że Dougie i Księżyc zapłacą za to.

– Godne pochwały, ale nie czuję się przez to wcale lepiej. Chryste, dostaję wrzodów. Przez ciebie wypijam butelki maloksu. Nienawidzę tego. Zastanawiam się codziennie, w co znów wdepnęłaś i kto do ciebie strzela.

– To czysta hipokryzja. Sam jesteś gliną.

– Nikt do mnie nigdy nie strzela. Grozi mi to tylko wtedy, kiedy jestem z tobą.

– Jaka jest konkluzja?

– Konkluzja jest taka, że musisz wybrać między mną a pracą.

– Wiesz co, nie spędzę reszty życia z kimś, kto stawia mi ultimatum.

– Doskonale.

– Doskonale.

I wyszedł, trzaskając drzwiami. Lubię myśleć o sobie jako o osobie bardzo zrównoważonej, ale tego było dla mnie za wiele. Płakałam, aż wypłakałam się do szczętu, a potem zjadłam trzy pączki i wzięłam prysznic. Wytarłam się, ale nadal było mi źle, więc postanowiłam ufarbować się na blondynkę. Zmiana to dobra rzecz, no nie?

– Chcę, żeby były koloru blond – oświadczyłam panu Arnoldowi. – Platynowa blondynka. Chcę wyglądać jak Marilyn.

– Kochanie, z twoimi włosami nie będziesz wyglądać jak Marilyn – sprowadził mnie na ziemię pan Arnold. – Będziesz wyglądać jak Art Garfunkel.

– Niech pan farbuje.

Natknęłam się w holu na pana Morgensterna.

– Fiu! – gwizdnął. – Wyglądasz jak ta gwiazda piosenki… jak ona się nazywa?

– Garfunkel?

– Nie. Ta z piersiami jak rożki lodowe.

– Madonna.

– Właśnie. Wypisz wymaluj.

Weszłam do mieszkania, po czym skierowałam się od razu do łazienki i spojrzałam w lustro. Włosy mi się podobały. Były inne. Miały w sobie klasę o posmaku nieco kurewskim.

Na szafce kuchennej leżał stos korespondencji, którą dotąd uparcie ignorowałam. Wyjęłam z lodówki piwo, by oblać nową fryzurę, i przejrzałam pocztę. Rachunki, rachunki, rachunki. Przewertowałam wydruki z konta. Za mało pieniędzy. Musiałam schwytać DeChoocha.

Domyślałam się, że DeChooch też ma problemy finansowe. Koniec z hazardem. Fiasko numeru z papierosami. Małe albo żadne pieniądze z Jaskini Węża. A teraz jeszcze brak samochodu i dachu nad głową. Poprawka, brak cadillaca. Czymś przecież odjechał. Nie wiedziałam dokładnie czym.

Na mojej sekretarce były cztery wiadomości. Nie sprawdziłam ich, bo bałam się, że są od Joego. Podejrzewałam, że żadne z nas nie było przygotowane do małżeństwa. I zamiast zmierzyć się z tym problemem, robiliśmy wszystko, by zniszczyć nasz związek. Nie rozmawialiśmy o ważnych sprawach, takich jak dzieci czy praca. Każde z nas zajmowało stanowisko i zaczynało wrzeszczeć.

Może to nie pora na małżeństwo. Nie zamierzam być do końca życia łowczynią nagród, ale z pewnością nie marzy mi się w tej chwili rola kury domowej. A już na pewno nie chcę wychodzić za mąż za kogoś, kto stawia mi warunki.

No i może Joe nie bardzo wie, czego właściwie oczekuje od żony. Wychował się w tradycyjnym włoskim domu z niepracującą matką i dominującym ojcem. Jeśli potrzebuje żony, która pasuje do tego modelu, to ja nie jestem dla niego. Niewykluczone, że któregoś dnia zostanę matką, która siedzi w domu, ale zawsze będę próbowała pofrunąć z dachu. Taka już jestem.

No to pokażmy trochę ikry, Blondie, powiedziałam sobie. Oto nowa i lepsza Stephanie. Sprawdź te wiadomości na sekretarce. Bądź nieustraszona.

Odtworzyłam pierwszą w kolejności. Matka. “Stephanie? To ja. Mam pieczeń na kolację, a na deser ciastka. Z posypką. Dziewczynki lubią ciastka".

Druga była od obsługi sklepu. Przypomnienie, że suknia jest do odebrania.

Trzecia od Komandosa – najświeższe informacje o Sophii i Christinie. Christina zgłosiła się do szpitala z doszczętnie połamaną ręką. Siostra pogruchotała ją tłuczkiem do mięsa, żeby uwolnić się z kajdanek. Nie mogąc znieść bólu, Christina oddała się w ręce policji, ale Sophia nadal pozostawała na wolności.

Czwarta wiadomość pochodziła od Vinniego. Wycofano zarzuty przeciwko Melvinowi Baylorowi, który kupił sobie bilet do Arizony. Najwidoczniej eksmałżonka była świadkiem jego wściekłego ataku na samochód i wystraszyła się nie na żarty. Skoro był zdolny zrobić coś takiego z własnym wozem, to nie wiadomo, na co go jeszcze stać. Czasem wariactwo to dobra rzecz.

Koniec wiadomości. Żadnej od Morellego. Zabawne, jak funkcjonuje umysł kobiecy. Teraz byłam przygnębiona, że nie zadzwonił.

Powiedziałam matce, że przyjadę na kolację. A potem poinformowałam Tinę, że nie biorę sukni. Odłożyłam słuchawkę i poczułam się o dziesięć kilo lżejsza. Księżyc i Dougie byli cali i zdrowi. Babka była cała i zdrowa. Ja zaś byłam blondynką i nie miałam sukni ślubnej. Pomijając moje problemy z Morellim, życie nie mogło wyglądać lepiej.

Ucięłam sobie krótką drzemkę przed wizytą u rodziców. Kiedy się zbudziłam, moje włosy wyprawiały dziwne rzeczy, wzięłam więc prysznic. Po umyciu i wysuszeniu głowy wyglądałam jak Art Garfunkel. Nawet gorzej. Jakby moje włosy właśnie eksplodowały.

– Guzik mnie to obchodzi – powiedziałam do swojego odbicia w lustrze. – Jestem nową i lepszą Stephanie.

Było to oczywiście kłamstwo. Dziewczęta z Jersey to jednak obchodziło.

Włożyłam nowe czarne dżinsy, czarne buty i krótki czerwony sweter. Weszłam do salonu i zastałam Ziggyego i Benny'ego siedzących na kanapie.

– Usłyszeliśmy prysznic, więc nie chcieliśmy ci przeszkadzać – wyjaśnił Benny.

– Tak – potwierdził jego słowa Ziggy. – I powinnaś naprawić sobie łańcuch. Bóg jeden wie, kto może do ciebie wejść.

– Wróciliśmy właśnie z pogrzebu Louiego D. i dowiedzieliśmy się, jak znalazłaś tego małego facecika i jego przyjaciela. To paskudne, co zrobiła Sophia.

– Nawet jak Louie żył, była szalona – dodał Ziggy. – Strach było się do niej obrócić plecami. Ma nie po kolei w głowie.

46
{"b":"94144","o":1}