Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Uśmiechnęłam się do niego.

– Bo dobrze się ze mną rozmawia. – Nie mówiąc już o tym, że jego oddech zajeżdżał promilami. DeChooch zdrowo popijał. – Jak już tak sobie siedzimy, to może byś opowiedział mi o Loretcie Ricci?

– Rany, ta była napalona. Przyszła z darmowym obiadem i zaczęła się do mnie dostawiać. Mówiłem jej, że do niczego się już nie nadaję, ale nie chciała słuchać. Powiedziała, że potrafi każdego doprowadzić do… no wiesz, żeby mu wyszło. Więc pomyślałem sobie, niech tam, co mam w końcu do stracenia, no nie? A ona z miejsca rzuca się na mnie i osiąga nawet niezłe rezultaty. I gdy już jestem pewien, że nam wyjdzie, wali się jak kłoda i umiera. Chyba dostała ataku serca od tej roboty. Próbowałem ją ratować, ale była martwa jak głaz. Tak się wkurzyłem, że strzeliłem do niej.

– Mogłeś wyładować gniew inaczej. Są różne techniki – zauważyłam.

– Tak, ludzie mi to mówią.

– Nigdzie nie było krwi. Ani dziur po kulach.

– A czy wyglądam jak amator? – Skrzywił twarz, po policzku spłynęła mu łza. – Mam naprawdę depresję.

– Powiem ci coś, co cię rozbawi.

Popatrzył na mnie z niedowierzaniem.

– Wiesz o sercu? – spytałam.

– Tak.

– Nie było jego.

– Nabijasz się ze mnie?

– Przysięgam na Boga.

– To czyje było?

– Świni. Kupiłam je u rzeźnika.

DeChooch uśmiechnął się.

– Wsadzili Louiemu D. świńskie serce i pochowali go?

Skinęłam głową. Eddie zaczął chichotać.

– Więc gdzie jest prawdziwe serce? – spytał.

– Pies je zżarł.

DeChooch wybuchnął śmiechem. Śmiał się tak długo, że dostał w końcu ataku kaszlu. Kiedy się uspokoił, spojrzał w dół.

– Jezu, mam erekcję.

Mężczyźni doznają erekcji w najdziwniejszych momentach.

– Spójrz na to – powiedział. – Spójrz na to! Ale okaz. Twardy jak skała.

Spojrzałam. Całkiem przyzwoita erekcja.

– Kto by pomyślał. – Pokiwałam głową. – Coś takiego.

DeChooch promieniał.

– Nie jestem chyba jeszcze taki stary.

Szedł do więzienia. Niedowidział. Niedosłyszał. Nie umiał się wysiusiać w czasie krótszym niż piętnaście minut. Ale miał erekcję i wszystkie pozostałe problemy przestały się liczyć. W następnym wcieleniu będę mężczyzną. Wiadomo, co jest najważniejsze, a życie wydaje się takie proste. Mój wzrok przyciągnęła lodówka DeChoocha.

– Czy to nie ty przypadkiem zabrałeś wołowinę z zamrażarki Dougiego?

– Tak. Z początku myślałem, że to serce. Mięso było zawinięte w celofan, a w kuchni nie paliło się światło. Ale potem przyszło mi do głowy, iż jest za duże, i jak się przyjrzałem, to zobaczyłem, że to wołowina. Wykombinowałem sobie, że i tak nie będą się przejmowali i że dobrze byłoby ją zjeść. Tyle że nigdy nie zdążyłem jej upiec.

– Naprawdę przykro mi poruszyć ten temat, ale muszę cię zabrać na policję – oświadczyłam mu z żalem.

– Nie da rady. – Pokręcił głową. – Pomyśl, jak by to wyglądało… Eddie DeChooch złapany przez dziewczynę.

– Zdarza się.

– Nie w moim zawodzie. Spaliłbym się ze wstydu. Byłbym okryty hańbą. Jestem mężczyzną. Muszę być aresztowany przez kogoś twardego. Jak Komandos na przykład.

– Nie, Komandos odpada. Jest w tej chwili nieuchwytny. Kłopoty ze zdrowiem.

– Ale chcę jego. Chcę Komandosa. Nie idę, jeśli nie przyjdzie po mnie Komandos.

– Wolałam cię przed erekcją.

DeChooch uśmiechnął się.

– Tak, znów jestem w siodle, mała.

– A może sam się zgłosisz?

– Faceci tacy jak ja nie zgłaszają się sami. Może młodzi to robią. Ale moje pokolenie ma swoje zasady. Mamy kodeks. – Przed nim, na stole, leżała jego broń. Wziął ją do ręki i wprowadził nabój do komory. – Chcesz ponosić winę za moje samobójstwo?

O Chryste.

W salonie paliła się tylko lampa stojąca, światło było też zapalone w kuchni. Reszta domu tonęła w mroku. DeChooch siedział plecami do ciemnej jadalni. Niczym duch z przerażających snów, z cichym szelestem sukni, w drzwiach ukazała się Sophia. Stała przez moment bez ruchu, kołysząc się lekko. Przez chwilę myślałam, że to naprawdę zjawa, produkt mojej wybujałej wyobraźni. Na wysokości bioder trzymała broń. Spojrzała wprost na mnie, wycelowała i strzeliła, zanim zdążyłam w jakikolwiek sposób zareagować. Trach!

Pistolet wyleciał Eddiemu z dłoni, a z jego głowy trysnęła krew. Zwalił się bezwładnie na podłogę.

Ktoś krzyknął. Chyba ja.

Sophia zaśmiała się cicho, jej źrenice skurczyły się do rozmiarów kropek.

– Zaskoczyłam was, co? Patrzyłam przez okno. Ty i Chooch przy stole, nad ciastkami.

Milczałam. Bałam się, że jak otworzę usta, to zacznę się jąkać, ślinić albo wydawać z siebie jakieś niezrozumiałe dźwięki.

– Chowają dziś Louiego – powiedziała Sophia. – Nie mogłam przez ciebie stanąć nad jego grobem. Zniszczyłaś wszystko. Ty i Chooch. On to wszystko zaczął i on za to zapłaci. Nie mogłam się nim zająć, dopóki nie odzyskałam serca, ale teraz jego czas nadszedł. Oko za oko. – Roześmiała się cicho. – A ty mi pomożesz. Jak dobrze się spiszesz, to może cię puszczę. Chciałabyś?

Wydaje mi się, że skinęłam głową, ale nie jestem pewna. Nigdy nie pozwoliłaby mi odejść. Obie o tym wiedziałyśmy.

– Oko za oko – powtórzyła. – Tak powiedział Bóg.

Poczułam mdłości. Sophia uśmiechnęła się.

– Widzę po twojej twarzy, że już wiesz, co należy zrobić. Bezwzględnie. Jeśli tego nie uczynimy, będziemy na wieki przeklęte, na wieki okryte hańbą.

– Potrzebujesz lekarza – wyszeptałam. – Przeżywasz stres. Nie jesteś w stanie rozumować prawidłowo.

– Co ty o tym wiesz? Rozmawiasz z Bogiem? Kierujesz się jego słowami?

Gapiłam się na nią i czułam łomotanie pulsu w szyi i skroniach.

– Rozmawiam z Bogiem – ciągnęła. – Robię to, co mi nakazuje. Jestem jego narzędziem.

– No, zgoda, ale Bóg to porządny gość – próbowałam tłumaczyć. – Nie chce, byś robiła złe rzeczy.

– Robię to, co słuszne – zapewniła mnie Sophia. -Wypleniam zło u jego źródła. Mam duszę anioła zemsty.

– Skąd wiesz?

– Bóg mi powiedział.

Nagle do głowy przyszła mi straszliwa myśl.

– Louie wiedział, że rozmawiasz z Bogiem? Że jesteś jego narzędziem?

Sophia zastygła.

– To pomieszczenie w piwnicy… cementowa cela, gdzie trzymałaś Księżyca i Dougiego. Czy Louie cię tam zamykał?

Broń drżała jej w dłoni, oczy płonęły blaskiem.

– Niełatwo być wiernym. Niełatwo być męczennikiem. I świętym. Próbujesz mnie zagadać, ale to na nic. Wiem, co należy zrobić. I ty mi w tym pomożesz. Klęknij i rozepnij mu koszulę.

– Nigdy!

– Zrobisz to. Zrobisz to zaraz albo cię postrzelę. Najpierw w jedną stopę, a potem w drugą. A potem w kolano. Będę strzelać tak długo, aż zrobisz to, co ci każę. Albo cię zabiję.

Wycelowała do mnie, a ja wiedziałam, że mówi prawdę. Pociągnęłaby za spust bez wahania. I strzelałaby, dopóki nie wykończyłaby mnie na dobre. Stałam, opierając się o stół. Po chwili podeszłam na drewnianych nogach do leżącego DeChoocha i uklękłam przy nim.

– No dalej – ponaglała. – Rozepnij mu koszulę.

Położyłam mu dłoń na piersi i poczułam ciepło ciała i płytki oddech.

– On jeszcze żyje! – zawołałam.

– To nawet lepiej – oświadczyła spokojnie Sophia.

Wzdrygnęłam się odruchowo i zaczęłam rozpinać mu koszulę. Guzik za guzikiem. Powoli. Starałam się zyskać na czasie. Palce miałam jak z drewna, pozbawione czucia. Nie byłam do tego zdolna.

Kiedy w końcu rozpięłam koszulę, Sophia sięgnęła za siebie i wyciągnęła z drewnianego stojaka na szafce kuchennej nóż do mięsa. Potem rzuciła go na podłogę obok DeChoocha.

– Rozetnij mu podkoszulek.

Wzięłam nóż do ręki, czując jego ciężar. Gdyby to wszystko działo się w telewizji, jednym błyskawicznym ruchem zatopiłabym ostrze w ciele Sophii. Ale to była rzeczywistość, a ja nie miałam pojęcia, jak rzucać nożem albo poruszać się dostatecznie szybko, by uniknąć kuli.

Przyłożyłam nóż do białego materiału. W moim umyśle panował chaos. Drżały mi dłonie, na skórze głowy i pod pachami czułam ukłucia potu. Przebiłam w jednym miejscu podkoszulek i pociągnęłam ostrze do dołu, odsłaniając guzowatą pierś DeChoocha. We własnej piersi czułam gorąco i bolesny ucisk.

– A teraz wytnij mu serce – nakazała Sophia głosem spokojnym i opanowanym.

Popatrzyłam na nią. Twarz miała błogą… z wyjątkiem przerażających oczu. Była absolutnie przekonana, że postępuje słusznie. Nawet teraz, kiedy klęczałam nad DeChoochem, słyszała pewnie w swej głowie głosy dodające jej odwagi.

Coś skapnęło na odsłoniętą pierś DeChoocha. Albo się śliniłam, albo leciało mi z nosa. Byłam zbyt przerażona, by się zorientować.

– Nie wiem, jak to zrobić – powiedziałam. – Nie wiem, jak mam dostać się do serca.

– Dasz radę.

– Nie mogę.

– Zrobisz to!

Pokręciłam głową przecząco.

– Chcesz się pomodlić, zanim umrzesz? – spytała.

– Ta cela w piwnicy… często cię tam zamykał? Modliłaś się wtedy?

Spokój nagle ją opuścił.

– Mówił, że to ja jestem obłąkana, ale to on był obłąkany. Nie miał wiary. Nie przemawiał do niego Bóg.

– Nie powinien zamykać cię w tym pomieszczeniu -zauważyłam, czując przypływ gniewu na człowieka, który zmuszał swoją chorą na schizofrenię żonę do przebywania w cementowej celi, zamiast posłać ją do lekarza.

– Już czas – oświadczyła Sophia, kierując broń w moją stronę.

Zerknęłam na DeChoocha, zastanawiając się, czy byłabym w stanie go zabić, by ocalić samą siebie. Jak silny był mój instynkt przetrwania? Popatrzyłam na drzwi od piwnicy.

– Mam pomysł – powiedziałam szybko. – DeChooch trzyma w piwnicy różne narzędzia. Może udałoby mi się przebić żebra, gdybym miała piłę mechaniczną.

– Bzdura.

Zerwałam się z kolan.

– Nie. Tego właśnie potrzebuję. Widziałam to w telewizji. W programie medycznym. Zaraz wracam.

– Zaczekaj!

Byłam już przy drzwiach do piwnicy.

– To potrwa tylko minutę! – zawołałam, zapalając światło na schodach i stawiając nogę na pierwszym stopniu.

49
{"b":"94144","o":1}