Dotknięcie w ramię wyrwało Klipera z rozmyślań tak gwałtownie, że nawet nie mógłby powiedzieć po chwili, co było ich treścią.
– Mam list do pana pułkownika.
– List?
Zdziwiony ujął kartkę papieru w dwa palce.
– To od tego grotołaza.
Odprawił żołnierza i rozwinął złożony arkusz.
"Jakub. Wybacz, że odchodzę bez pożegnania, ale nie czuję się najlepiej. Postanowiłem, iż od razu wyruszę w dalszą drogę. Twoi żołnierze pokażą mi, jak wyjść na szlak. Cieszę się, że pomogłem Ci rozwiązać sprawę jaskini. Napisz, jak znajdziesz czas, co się ostatecznie okazało. Jeszcze raz przepraszam. Bogdan".
Jednym ruchem dłoni zmiął kartkę.
– Szeregowy! – krzyknął. – Czy ten człowiek już poszedł?
Żołnierz zawrócił.
– Tak. Sam pokazałem mu, jak dojść do szlaku. Chyba dobrze zrobiłem?
Kliper odprawił go ruchem ręki. Gdy wstał, nad lasem prześlizgnął się podmuch wiatru prowokujący gnieżdżące się w koronach drzew ptaki do jazgotu.
– Rozwiązałeś sprawę, skurczybyku – powiedział przekrzykując hałas i podszedł do otworu.
– Spóźniają się, panie pułkowniku – usłyszał głos stojącego tam porucznika.
Chłopak był najwyraźniej przestraszony, gdyż usilnie starał się cokolwiek wypatrzyć w zakamarkach korytarza. Jego palce aż do białości zaciskały się na skalnym występie.
– Hej! – krzyknął Kliper i porucznik zerknął na niego przerażony. – Jest tam kto? Odezwijcie się, do diabła. Głos dudnił krótko w korytarzu i jakby zdławiony umilkł między skałami.
– Do diabła, odezwijcie się!
Z ciemności nikt nie wychodził. To jedno widać było z całą pewnością.