Литмир - Электронная Библиотека

– Nie wiem, kiedy to się zaczęło. Podobno już zdarzały się w tych górach przypadki, że ginęli ludzie, ale góry to góry i nie było tego aż tak dużo – dolał do kieliszków. – Mówię ginęli, w znaczeniu znikali. Poszedł na szlak i nie wrócił. Przerwał, gdyż ktoś zapukał do drzwi. Nie wpuścił gościa, jedynie wysunął się na korytarz przytrzymując klamkę. Bogdan zerknął na jego plecy, a potem szybkim ruchem. przytknął butelkę do ust. Pociągnął trzy łyki i zanim Kliper wrócił, zdążył zagryźć plastrem kiełbasy.

– Na czym to ja skończyłem? – zastanowił się tamten, gdy ponownie usiadł za stołem. – Aha… więc pierwszy pewny wypadek zdarzył się wiosną. Do schroniska przyszła dziewczyna mówiąc, że zaginęło troje jej przyjaciół. Mieli wejść do jakiejś groty, a ona została na zewnątrz, gdyż wolała się opalać. Po godzinie zaczęła się niepokoić. Podeszła do wejścia, wołała, lecz nie wracali. Bała się wchodzić sama i pobiegła po pomoc. W schronisku nikt nie miał pojęcia, że w tej części gór są jakiekolwiek jaskinie, ale oczywiście dwóch pracowników poszło z dziewczyną. Mieli linę, latarki i wyobraź sobie – Kliper uśmiechnął się do siebie – z nich też nikt nie wyszedł. Dziewczyna czekała umówione pół godziny, potem jeszcze godzinę i w efekcie wróciła do schroniska późną nocą w stanie szoku.

Kliper rozlał resztę alkoholu chyba trochę zdziwiony, że to koniec butelki.

– Rano poszedł do środka kierownik schroniska. Asekurowano go z zewnątrz na długiej linie. Wyobraź sobie, alpinista, uprawiał też speleologię, a skończył jak tamci. Wyciągnięto samą linę – Kliper pstryknął w kieliszek – była odwiązana. Dalsza historia jest obrzydliwie monotonna. Krótko mówiąc jeszcze osiem osób. W końcu wysłano nas i tak od dwóch miesięcy pilnujemy, aby nikt tam nie wlazł.

Bogdan tępo wpatrywał się w Klipera i dopiero po dłuższej chwili powiedział trzy słowa.

– I co znaleźliście?

– Co znaleźliśmy?

Kliper przeciągnął się na krześle.

– Kiedy już było wiadomo, że ze szczeliny nie wydobywa się gaz, promieniowanie czy inne draństwo, posłaliśmy trzech ludzi. Pierwszy niósł kamerę i reflektor. Dwaj następni ubezpieczali go z tyłu. Ale gdzie tam… – machnął ręką. – Ten korytarz jest diabelnie kręty. Wystarczyło parę metrów, aby zniknęli z oczu. Minutę później urwała się łączność radiowa. Nikt nie wrócił. To wszystko, co osiągnęliśmy, rozumiesz?

Zastygł z wpółotwartymi ustami, gdyż spostrzegł, że Bogdan śpi. Przechylony do tyłu na krześle ciężko oddychał. Palce jego lewej ręki ciągle trzymały kieliszek. Kliper pokiwał ze zrozumieniem głową.

– To dlatego chodzisz po górach – szepnął i chwycił go pod ramiona.

Wywracając krzesło, zawlókł bezwładne ciało na łóżko i gasząc światło wyszedł na korytarz.

Bogdan stał przy oknie, kiedy Kliper przyniósł mu śniadanie.

– Wolałem wziąć ci coś do żarcia. Chyba nie ma sensu, abyś jadł ze wszystkimi.

Bogdan patrząc na zbocze góry gładził włosy.

– Piękne.

– Co piękne? – Kliper w pierwszej chwili nie zrozumiał.

– A, góry! Tak, tylko wiesz, jak się siedzi w takiej dziurze dwa miesiące, to wszystko może zbrzydnąć.

Klasnął w dłonie.

– Siadaj i wcinaj.

Bogdan posłusznie przysunął się do stołu, lecz niedługo udawał, że je.

– Jakub – spojrzał na pułkownika. – Chciałbym wejść tam, do tej jaskini – poprawił się.

Kliper wypuścił powietrze jak przekłuty balon.

– To niemożliwe.

– Dlaczego, przecież możesz mnie tam wpuścić.

Tamten skrzywił się.

– Może i mógłbym. Ale nie chcę dopuścić, abyś i ty nie wyszedł. Tam za dużo ludzi znikło.

– Wiesz przecież, że jeszcze nie tak dawno uprawiałem speleologię.

Kliper chyba żałował, że nie pali, gdyż najwyraźniej nie wiedział, co ma uczynić z rękoma.

– Wiem. Wiem też, że jesteś fizykiem i mógłbyś niejedno zauważyć.

– To ostateczna decyzja?

Pułkownik wybrał w końcu między krzesłem a łóżkiem, siadając na tym ostatnim.

– Decyzja – żachnął się. – Właśnie oczekujemy teraz kilku grotołazów. Chcemy krok po kroku obudować korytarz i umieścić tam wózki z kamerami. Nic innego nie wchodzi w rachubę, nie mogę już stracić ani jednego człowieka.

– Żołnierza, a nie turysty. Kliper zerwał się na równe nogi.

– Nie gadaj od rzeczy. Zresztą ja w tej chwili muszę wyjść. Wrócę gdzieś za godzinę. Najlepiej będzie…

– W porządku – Bogdan wszedł mu w słowo. – Ja zostanę w pokoju.

Kliper skinął głową i pospiesznie wyszedł na korytarz. Ostrożnie, czując jeszcze wczorajszy upadek, Bogdan ułożył się na łóżku. Za oknem miał pozornie nieskończony rząd drzew. Patrzył na nie od rana, lecz dopiero teraz zauważył, że prawie wszystkie są liściaste.

Pułkownik wrócił tak, jak zapowiedział, po godzinie. Bogdan leżał wciąż bez ruchu.

– Czy podtrzymujesz swoją propozycję? – spytał od samych drzwi.

Uniósł się na łokciu.

– Z tą jaskinią? – Tak.

– Oczywiście. Coś się zmieniło?

Kliper trochę za płynnie zaczął odpowiedź:

– Z przyczyn od nas niezależnych przyjazd grotołazów opóźni się o prawie miesiąc. To będzie początek zimy. Dlatego, jeśli jesteś pod ręką, mógłbyś przejść kilka metrów i zamontować pierwsze szyny. Tam jeszcze ludzie dochodzili.

– Kilka metrów mówisz?

– Tak, a dlaczego pytasz?

– Nie, nic, tak sobie.

Uniósł się z łóżka i zaczął wciągać buty.

– Plecak się znalazł?

– Tak, już od dawna stoi w szafie. Ale strój i wyposażenie dostaniesz od nas. Mamy tu cały sprzęt.

Bogdan tupnął nogami, aby sprawdzić, czy dobrze zasznurował obuwie.

– Wojsko to potęga, nie?

Kliper nie odpowiedział, jedynie przytrzymał go za ramię.

– Czy ty… czy odpowiadasz za swoje zdrowie?

Bogdan ruszył ustami, jakby liczył w myślach.

– Tak – odparł w końcu. – Sądzę, że tak.

Szczelina musiała być kiedyś zasłonięta krzewami. Widać to było po kolorze skały wokół tego szerokiego na metr, a wysokiego na dwa otworu. Światło słoneczne ukazywało nie więcej niż metr rozpoczynającego się tutaj korytarza. Dalej było ciemno. Bogdan poprawił kask i jeszcze raz sprawdził zamocowanie liny. Stojący obok niego dwaj żołnierze z poważnymi minami ustawiali w wejściu reflektor. Poza nimi plac był prawie pusty. Kliper kazał wszystkim wrócić do zajęć. Nie chciał widowiska, jak to nazwał. Stał teraz z tyłu między grupką podoficerów i Bogdan wiedział, że gdyby się odwrócił, tamten pomachałby ręką i posłał mu serdeczny uśmiech. Wolał się obyć bez tego.

Z reflektorów trysnęło światło odsłaniając następne metry wapiennego korytarza.

– Może pan iść – powiedział ten sam kapral, który zatrzymał go w lesie. – Po pięciu metrach proszę założyć kołki.

Skinął głową. Od chwili kiedy Kliper przedstawił go jako wybitnego speleologa, wszyscy jakby zapomnieli o wczorajszym zdarzeniu. Popatrzył na rosnący wzdłuż zbocza ras i uważnie spoglądając pod nogi wszedł do jaskini, tuż za swoim cieniem.

Kliper siedział parę metrów od wejścia i nerwowo rysował patykiem gryzmoły na ziemi.

– Ile go nie ma?

Kapral nie musiał spoglądać na zegarek.

– Prawie dwie godziny, niedługo wyczerpią mu się akumulatory.

Pułkownik złamał patyk i z wściekłością odrzucił szczątki.

– Ale dureń – szepnął.

Kapral chciwie nadstawił ucha.

– Ma pan rację. Trzeba być idiotą, aby odwiązywać linę i leźć tam, gdzie już tyle osób zginęło.

Kliper spojrzał groźnie.

– O sobie, a nie o nim mówię. Dlaczego pozwoliłem na to? Z dołu, od strony kuchni, słychać było nadchodzących podoficerów. Kliper wiedział, że gdy nadejdą, będzie musiał wydać konkretne decyzje. Wstał. Sekundę później u wyjścia z jaskini pojawił się Bogdan. Widząc to, Kliper nie mógł uczynić nic innego, jak tylko ponownie usiąść.

– Przepraszam cię, Jakub, że odwiązałem linę, ale wydawało mi się, że muszę pójść dalej.

Słowa dochodziły do Klipera z trudem, jakby przesączały się przez watę. Kapral stojący z boku też miał niewyraźną minę i wyglądało, że najchętniej huknąłby tego niedoszłego samobójcę w ucho.

– Jak ty wyszedłeś? – wykrztusił Kliper. – Jakim cudem?

Bogdan odpiął kask i zaczął mocować się z kurtką.

– Normalnie, najzwyklej w świecie. Tam dalej, po jakichś dwudziestu minutach drogi, jest wysoka pieczara o suchym i piaszczystym dnie. Chodziłem wkoło, myślałem, że odchodzą z niej jakieś dalsze korytarze, ale nic takiego. Wygląda, że jaskinia definitywnie się kończy.

Kliper uniósł ręce ku górze.

– Ale ludzie? Tam powinny być zwłoki, oprzyrządowanie.

Bogdan zdecydowanie pokręcił głową.

– Nic takiego tam nie ma, a szukałem długo.

Nie wiadomo kiedy nowina obiegła obóz i wkrótce placyk zapełnił się żołnierzami. Kliper odwrócił się ku nim, jakby szukał poparcia.

– Przecież u diabła, tam znikali ludzie.

– Jakub, ja nie wiem. Nic tam takiego nie zauważyłem. Poza tym jestem zmęczony. Pozwolisz, że pójdę do siebie i odpocznę.

Kliper ostatecznie pokonany machnął ręką.

– Panie pułkowniku – odezwał się kapral, kiedy sylwetka Bogdana znikła w baraku. – Zgłaszam się na ochotnika. Sprawdzę tę jaskinię.

– Ja też… również… i ja… – głosy żołnierzy mieszały się i przekrzykiwały nawzajem.

Najwyraźniej czuli się oszukani, że warowali przy byle dziurze, którą spokojnie przeszedł ten cywil. Kliper odwrócił się do stojących podoficerów, lecz ci udawali, że nie wiedzą, czego od nich oczekuje. Chyba uważali go za starego pryka niezdolnego do podjęcia żadnej decyzji.

– Dobrze – chrapnął wysuszonym gardłem. – Niech idzie dwóch. Tylko ostrożnie i po dziesięciu minutach mają zawracać.

Dwójka, która zgłosiła się pierwsza, z niespodziewaną energią ruszyła po sprzęt. Kliper nie odezwał się już ani słowem do momentu, kiedy zniknęli w otworze.

10
{"b":"91114","o":1}