– Ważne – podejmuje przerwany wątek, zwracając się znów do kobiety o haczykowatym nosie, przystrojonej w jedwabny turban monstrualnych rozmiarów – by wyzbyć się nadziei. Jeśli tego nie zrobimy, negujemy czasy, w jakich przyszło nam żyć. Doświadczamy fatalnych następstw przeszłości. Czy jest dla nas jakaś nadzieja?
Słuchacze wydają z siebie pomruk aprobaty. Selwyn zagłębia się w temat. Mówi o potrzebie nowego modelu człowieka, nowego modelu społeczeństwa i nowego modelu sztuki, oferując siebie i swoją poezję jako „prototyp”, Jonathan po raz pierwszy ma okazję przyjrzeć się rywalowi z bliska. Selwyn jest niski i śniady. Przypomina dzikusa. Kiedy mówi, pomaga sobie wolnymi gestami chudych rąk. Braki w prezencji nadrabia wyjątkową pewnością siebie. Promieniując nią na cały salon, urabia słuchaczy, jak chce. Wszystkim wydaje się oczywiste, że jest wielkim pisarzem.
Star nie przejawia zainteresowania przemową Selwyna. Sączy drinka i roztargnionym spojrzeniem ogarnia salon. Jonathanowi wydaje się piękniejsza niż kiedykolwiek. Ma upudrowaną twarz i ponętnie umalowane usta. Odsłaniająca plecy suknia z tkaniny imitującej tygrysią skórę zaskakująco kontrastuje z angielskim różem jej własnej skóry. Efekt przyprawia o zawrót głowy. Wygląda jak dziewica atakowana przez dzikie bestie. Po jakimś czasie Star odciąga Jonathana od literatów i wreszcie pyta, co porabiał „w starym nudnym Oksfordzie”. Selwyn zdaje się nie zauważać, że zniknęli. Jonathan uświadamia sobie, że nie odezwał się do Star ani słowem, prawie na nią nie patrzył, kiedy stali obok. W nagłym przypływie entuzjazmu raczy ją opowieściami o przyjaciołach z college’u. Skupia się na rzeczach zabawnych i interesujących, naśladując jej zwyczaj nazywania ludzi tylko z imienia i starając się unikać tematów, które mogłyby ją nudzić. Przez jakiś czas nawet mu się udaje, ale imiona jego kolegów nie dorównują imionom jej przyjaciół. Wkrótce Star zaczyna nerwowo manipulować przy naszyjniku i zwracać tęskny wzrok ku pustej szklaneczce.
Na środek salonu wychodzi szykowna kobieta i dzwoni małym, srebrnym dzwoneczkiem. To lady Tredgold prosi swoich gości o uwagę i ogłasza nadejście głównego wydarzenia wieczoru. Jej syn przeczyta teraz fragment utworu „Zmierzch kontynentu”, który niebawem ukaże się w druku. Selwyn wchodzi na rzeźbiony podnóżek z drewna. Teatralnym gestem wyciera okulary w metalowej oprawie i zakłada na nos. Z kieszeni marynarki wyjmuje notes, chrząka i zaczyna deklamować donośnym, nosowym głosem:
Hej!
Hej!
Złowróżbny Mars
Przesłania
Sierp
Księżyca
Uzbrojeni, okrutni
Ludzie
Nowej epoki
Wykujmy
Nasze miecze
Na nowo
Hej!
W salonie panuje nastrój powagi. Kilku młodych mężczyzn przybrało pozę najwyższego skupienia. Zasłonili oczy, kostkami palców wwiercają się w skronie. Selwyn wczuwa się w rolę coraz bardziej, jego głos drży z emocji.
Ludzie epoki
Elektryczności
Les heaux, les dynamistes
Wyszydźmy
Wyśmiejmy
Kołtuńskich
Tradycjonalistów
Krytyków
Niech zapłaczą
Po odważnej wzmiance o krytykach Selwyn zawiesza głos i omiata salon bacznym spojrzeniem. Star jest nieporuszona.
– Zawsze ich upchnie w swoich wierszach – szepcze do Jonathana. – Ponoć lubią wiedzieć, że o nich myśli. – W miarę jak Selwyn łaje i wyśmiewa następne grupy społeczeństwa, Star zaczyna się niecierpliwić.
– Wiesz – mówi teraz głośno – on ma świetny wzrok. Okulary nosi, żeby robić wrażenie.
Parę osób odwraca głowy. Jonathan zauważa, że Star zaczęła nieco bełkotać. Kiedy Selwyn diagnozuje niepoetyczne klasy społeczeństwa, które nie są godne „Lizać butów/ synom jutra/ świetlistym/ i nowym”, Star wzdycha ciężko i przestępuje z nogi na nogę. Wreszcie wychodzi z salonu. Wraca w towarzystwie kelnera, usiłującego otworzyć nową butelkę szampana. Przy ostatniej zwrotce: „Nadchodzi zmierzch Europy/ rozbijmy nasze liry/ Hej!”, Star strzela korkiem, który przelatuje tuż obok głowy recytatora i trafia w ścianę. Selwyn robi nagły unik, traci równowagę i spadając z podnóżka, potrąca matkę. Lady Tredgold posyła Star mordercze spojrzenie.]ej policzki i czoło płoną wszystkimi barwami świętego oburzenia, od ciemnego fioletu po karmazyn.
– Mój Boże! – woła Star.
W salonie panuje martwa cisza. Poeci georgiańscy którzy na znak protestu wobec użycia wolnego wiersza ruszyli do wyjścia, wracają, by sprawdzić, co się dzieje. Ktoś zaczyna klaskać i przerywa, wystraszony miną lady Tredgold. Star podaje Jonathanowi butelkę i zakłada obie ręce do tyłu.
– Jonathan – mówi z przyganą w głosie – nie powinieneś dawać mi takich rzeczy do otwierania. Strzelają bez ostrzeżenia.
Lady Tredgold przenosi bazyliszkowy wzrok ze Star na Jonathana. Potem znów na Star. Niełatwo ją wyprowadzić w pole. Domyśliwszy się, że fortel zawiódł, Star wyrywa Jonathanowi szampana. Potem łapie płaszcz, łapie Jonathana za rękę i rusza ku wyjściu. Gdyby Jonathan był odrobinę mniej skonfundowany, ich odwrót przebiegłby bez zakłóceń. Ale on nie jest pewien, dlaczego wychodzą, i trochę się ociąga. Selwyn pojawia się na frontowych schodach, gdy oboje usiłują złapać taksówkę. Star rzuca w niego butem.
– Wynoś się! – krzyczy.
Selwyn schodzi niżej. Jest wściekły.
– Dlaczego to zrobiłaś? Nie mogę w to uwierzyć. Widziałaś, że ludzie wychodzą? To była moja chwila. To miał być mój succes de scandale, a ty mi go zabrałaś. Teraz wszyscy mówią o tobie, ty… ty… suko!
Jonathan robi krok naprzód.
– Nie mów tak do niej.
– Mogę mówić, jak mi się podoba.
– Żądam przeprosin.
– Nic z tego.
Jonathan rzuca spojrzenie na Star. Dziewczyna nie zwraca na nich uwagi. Stoi na ulicy i macha na przejeżdżające samochody butem, który jej został. Kiedy Jonathan odwraca się do Selwyna, ten uśmiecha się szyderczo.
– Rozczarujesz się.
– Nie rozumiem.
– Rozczarujesz się nią.
– Zamknij się, Selwyn! – wrzeszczy Star. Obok niej zatrzymuje się taksówka. – Świnia z ciebie – dodaje i wsiada. Jonathan chce do niej dołączyć.
– No, dalej! – woła za nim Selwyn. – Leć za nią! Obieca wszystko, a potem nie pozwoli się dotknąć.
– Jak śmiesz! – krzyczy Star i wysiada.
– Nie mów tak do niej – powtarza Jonathan.
– Nie zrobi tego z tobą, Bridgeman. Jest zimna. Nie pozwoli ci się tknąć.
– Świnia! – krzyczy Star.
– Cholerna cnotka. Nawet ręką…
– Świnia!
– Suka!
– Świnia!
Dopiero pojawienie się na schodach czwartej osoby kładzie kres awanturze.
– Selwynie Arthurze Tredgold, wracaj natychmiast!
Wstyd, jaki przynosi jej syn, awanturując się na ulicy niczym członek klasy robotniczej, wywołuje na twarzy lady Tredgold fioletowy rumieniec, który ociera się o granice widzialności. Jej posągowa sylwetka budzi lęk. Selwyn wygląda, jakby uszło z niego powietrze.
– Dobrze, mamo.
Korzystając ze sposobności, Star i Jonathan wskakują do taksówki i krzyczą na kierowcę, by jechał najszybciej, jak może. Kiedy są już bezpieczni, wybuchają śmiechem. Co za ulga! Star całuje go w policzek.
– Naprawdę, Jonathan, nie mogę cię zabrać. Jego serce wzlatuje ponad dach taksówki.
Po tym wydarzeniu Jonathan widuje ją prawie codziennie. Star przyjechała do Oksfordu pomieszkać trochę z ojcem. Twierdzi, że Londyn ją zmęczył. Według Levine’a Londyn też ma jej trochę dosyć. „Sprawa Tredgolda” to zaledwie jedno ogniwo w łańcuchu podobnych incydentów. Londyński świat sztuki nie przepada za bohemą, chyba że czyta o niej i że bawią się w nią cudzoziemcy.
– Wiesz, Johnny – mówi Levine – to nie jest dziewczyna dla ciebie. Za swobodna. Zobacz, co zrobiła z biednym Treddersem. To cień człowieka, zrozpaczony cień. Usycha z tęsknoty, nie może pracować.
Porządny z ciebie facet. Czemu nie znajdziesz sobie skromnej i przyzwoitej dziewczyny, która jeździ konno i może ci partnerować w brydżu? Zapomnij o Astarte Chapel. Fakt, jest niezła, ale skończy u boku jakiegoś cudzoziemca. Zapamiętaj moje słowa.
Jonathan mówi Levine’owi, żeby pilnował swojego nosa. Rozstają się w gniewie.
Według Jonathana Star jest idealną dziewczyną dla niego. Na dodatek pierwszy raz wydaje mu się, że ona czuje to samo. Pomaga jej załatwiać sprawunki na Cornmarket, gdzie ścigają go zazdrosne spojrzenia młodych mężczyzn. Wspaniała nagroda! W kolejce po bilety przed kinem przy George Street Star pozwala mu trzymać się za rękę. Siedząc w ostatnim rzędzie, całują się. Na urodziny daje mu lakierowane spinki do mankietów w kształcie murzyńskich jazzmanów – saksofonisty i trębacza.
To ważne urodziny. Jonathan kończy dwadzieścia jeden lat. Jest pełnoletni. Pan Spavin podejmuje ostatnią próbę namówienia go do zajęcia się prawem, ale ostatecznie przyznaje, że przegrał. W trakcie rzeczowej rozmowy w kancelarii wygłasza kazanie o roztropności, przezorności, zapobiegliwości i spodziewanych wysokich notowaniach akcji pewnej kanadyjskiej firmy pozyskującej drewno. Potem przekazuje Jonathanowi odziedziczoną sumę – kilkaset funtów. Kiedy wymieniają uścisk dłoni, Jonathan unika jego spojrzenia. Czuje się winny z powodu tamtego Bridgemana, który anonimowo stracił życie w Bombaju.
Poczucie winy nie trwa długo. Znika bez śladu w drodze powrotnej do Oksfordu. Jonathan urządza urodzinową kolację w apartamencie w hotelu Randolph. Astarte Chapel jest honorowym gościem. Otoczona nadskakującymi jej studentami, bryluje w towarzystwie, jakby to były jej urodziny. Po przyjęciu pijany Jonathan odprowadza ją do domu. Manewruje tak, by znaleźli się w strefie bezpiecznego cienia. Początkowo Star opiera się jego pocałunkom, potem zarumieniona i zdyszana odsuwa jego rękę. Ale między jednym a drugim jest chwila, o którą Selwyn Tredgold byłby dziko zazdrosny.