Литмир - Электронная Библиотека

Następnego ranka hidżrowie znajdują mu zajęcie. Pran zaczyna od zamiatania podłóg. Brzeg niewygodnego sari ciągnie mu się po ziemi, czoli podjeżdża wysoko, odsłaniając plecy i linię kręgosłupa. Potem poleruje mosiądze, szoruje garnki, wybiera kamyki z ryżu. Nigdy dotąd nie zamiatał podłogi. Nigdy dotąd nie szorował garnków. Stopy, które masuje (stopy hidżry ze srebrnymi łańcuszkami i długimi szponiastymi paznokciami), przypominają każdym poruszeniem, że całe jego życie stanęło na głowie. Dławiony wstydem, Pran jest tak wstrząśnięty, że nie potrafi się skarżyć. Z każdym machnięciem miotły Pran Nath Razdan rozpływa się, niknie, a jego miejsce zajmuje cicha i uległa Rukhsana.

Każdego dnia Pran spodziewa się ponownego wezwania do chińskiego pokoju. Nic takiego jednak nie następuje i w ciągu kolejnych tygodni jego życie ogranicza się do ciasnych i zatłoczonych pomieszczeń dla eunuchów. Nie ma wstępu ani do mardany, skrzydła pałacu przeznaczonego dla mężczyzn, ani do zenany, ściśle kobiecych kwater. Jako Rukhsana krąży pomiędzy światami.

Po drugiej stronie różowego portyku leży raj kobiet i szemrzącej wody. Mieszka ich tam setka, od staruch po niemowlęta płci żeńskiej. Niektóre z kobiet to żony i konkubiny nababa. Inne to pokojówki albo służące, potomkinie kobiet przybyłych do Fatehpuru jako część wiana, urodzone tu i stanowiące własność nababa. Nieliczne są żonami dworzan, lecz wolały życie w zenanie niż za murami pałacu. Są i takie, które znalazły się tu z racji szeroko pojętych rodzinnych zobowiązań. Wdowy, dalekie kuzynki, dawno zapomniane ciotki ściągają do pałacu, by dożyć swoich dni w komnatach wokół chłodnego dziedzińca zenany. Pokojówki biegają za swoimi paniami, a hidżrowie za wszystkimi. Tuż przy zenanie żyje mrowie służących, strażników, szpiegów, moralistów, pochlebców i rozjemców gotowych na każde skinienie swoich pań. Ich falset przecina powietrze niczym ostrze nożyczek tkaninę.

Mija czas. Nocą Pran leży z szeroko otwartymi oczami w swojej maleńkiej alkowie bez drzwi obok sypialni Khwaja-sary i snuje plany ucieczki. Nie wie jednak, od czego zacząć. Jego sytuacja wydaje się beznadziejna. Po północy dobiega jego uszu cienkie pochrapywanie starszego eunucha. Miarowy jamb świstów i rzężenia szarpie mu nerwy i nie pozwala jasno myśleć. Dokąd pójść, gdyby ucieczka się udała? Musiałby przemierzać kraj bez przyjaciół i bez pieniędzy. Jaką ma gwarancję, że gdzie indziej będzie lepiej niż tutaj? Każdej nocy myśli Prana w martwej ciszy Fatehpuru krążą wokół tego samego niczym młynek modlitewny.

Pałacowe wnętrza pulsują melancholią. Melancholia promieniuje z serca pałacu, z zenany gdzie rytm życia wyznaczają wizyty nababa. Nieregularne i niespodziewane, zawsze przebiegają wedle tego samego wzorca. Pierwszą oznaką wielkiego wydarzenia jest posłaniec, który wpada na dziedziniec w kwaterach hidżrów. Z miejsca ktoś pędzi bić w gong do salki na piętrze, skąd przez okratowane okno widać dziedziniec prowadzący ku zenanie. Wkrótce niewielkie pomieszczenie rozbrzmiewa donośnym dźwiękiem i działając niczym rezonator, wysyła mieszkankom zenany sygnał do rozpoczęcia gorączkowych przygotowań. Z chwilą pojawienia się samego nababa w otoczeniu paru czobdarów i straży przybocznej gwar cichnie.

Pran dyskretnie zerka wtedy przez kratę w pokoju z gongiem. Szczupły mężczyzna w bogatych szatach nie wygląda na władcę. Jedwabie, wysadzane klejnotami pantofle z Dżodhpuru, sznury pereł i pierścienie z kamieniami wielkości jajka wydają się raczej częściami składowymi wyjątkowo kosztownego stroju niż rzeczywistymi oznakami władzy. Straż przyboczna jeszcze pogłębia to wrażenie. Zgraja potężnie zbudowanych Pathanów z brodami barwionymi henną góruje nad nababem i czyni go jeszcze drobniejszym. Kiedy ich pan jest w środku, Pathanowie pełnią wartę u wejścia. Drapiąc się, puszczają oko do hidżrów, którzy nie zostają im dłużni.

Po wyjściu z zenany nabab jeszcze mniej przypomina władcę. Nigdy nie bawi tam długo i zazwyczaj wraca prawie biegiem, jakby ktoś go stamtąd wyrzucił. Na jego znękanej twarzy maluje się wtedy smutek i troska. To wyraz twarzy mężczyzny, który nie stanął na wysokości zadania. Gdy Pathanowie trącają się znacząco łokciami, a hidżrowie wbijają wzrok w podłogę, atmosfera przygnębienia w pałacu gęstnieje.

Pran traci nadzieję. Tkwi w sidłach Fatehpuru. Nie w jego sercu, lecz we wnętrznościach, niczym kamień żółciowy albo coś połkniętego przez pomyłkę. Jest sam, wykorzeniony, jego los nikogo nie obchodzi. Na wieść, że wieczorem Flowers znów przyprowadzi majora do chińskiego pokoju, rozbija lustro i jednym z odłamków głęboko przecina nadgarstek.

Ktoś słyszy brzęk szkła. Wkrótce Prana otacza grupka hidżrów. Opatrują mu ranę, poją gorącą herbatą. Przez moment Pran ma nadzieję, że położą go do łóżka albo zabiorą do medyka. Niestety, wloką go do chińskiego pokoju, gdzie jak przedtem Flowers wprowadza majora Privett-Clampe’a i zamyka za sobą drzwi. Gdy leżący na łożu Pran toczy wokół nieprzytomnym spojrzeniem, pijany major idzie ku niemu chwiejnym krokiem, bełkocze: „Mój śliczny chłopiec”, krzywi się i pada jak kłoda na ziemię. W pokoju zalega grobowa cisza. Wdzięczny losowi Pran traci przytomność. Powraca do rzeczywistości pod wpływem krzyków fotografa, który z głową w otworze ściennym każe zdjąć majorowi spodnie. Przebudzony hałasem major dostrzega fotografa, zanim ten zdążył zamknąć otwór. Zaskoczony sytuacją, nie pamiętając, gdzie jest, Privett-Clampe szuka po omacku klamki i wytacza się na korytarz, który omyłkowo bierze za wychodek. Ulżywszy sobie, parę minut później wyrusza na poszukiwanie swojego kierowcy.

Następnego dnia Flowers donosi, że major nie pamięta żadnych szczegółów minionego wieczoru. Siedział jednak w biurze przy opuszczonych żaluzjach i wyszedł stamtąd tylko raz, by poprosić Flowersa na długą rozmowę o konieczności zachowania bezwzględnej dyskrecji przy żonie. Flowers uważa, że obecny stan ducha majora nie pozwala na proponowanie kolejnego rendez-vous.

Pran może chwilowo odetchnąć. Hidżrowie zaczęli traktować go lepiej, co prawdopodobnie należy przypisać jego próbie samobójczej. Odzywają się łagodnie, pozwalają brać udział w niektórych wydarzeniach w życiu zenany. Pran może spacerować po dachu. Pomaga przygotowywać kąpiel dla księżnej. Ustawia srebrne naczynia z olejkami, loty wypełnione wywarami z ziół, kosz z perfumowanym węglem, nad którym pani będzie suszyć włosy. Pewnego popołudnia zezwalają mu nawet wyjść z pałacu. Okazją po temu staje się obowiązek budzący największe przerażenie hidżrów: eskortowanie zenany podczas wycieczki.

Przed głównym wejściem stoi sznur rolls-royce’ów. Szoferzy czekają wyprostowani w liberiach z szarej serży obszywanej fatehpurskim różem. Panie i ich służki wsiadają do pierwszych sześciu aut o przesłoniętych oknach, by ścisłe reguły pardy były przestrzegane nawet w trakcie jazdy. Kuferki, plecione koszyki, sprzęt do badmintona i eunuchy tłoczą się w następnych czterech limuzynach. Kiedy już dla wszystkich i wszystkiego znajdzie się miejsce, a hidżrowie przyniosą pozostawione w pałacu grzebienie, ozdoby, lekarstwa i szale, kawalkada uroczyście rusza naprzód.

Celem podróży jest cichy brzeg rzeki otoczony drzewami. Po przyjeździe na miejsce mieszkanki zenany wyskakują z aut niczym żołnierze piechoty z eszelonu i w ciągu kilku minut opanowują cały teren. Zawisa siatka do badmintona, staje kolumna krzesełek i stolików, a formacje pudełek z prowiantem i dzbanków z herbatą krążą po reducie wzniesionej z koszyków. Kiedy oddział śmielszych kobiet wyrusza na przechadzkę, hidżrowie muszą biec na czele pochodu z gwizdkami i czerwonymi flagami, dając sygnał wieśniakom, by chylili głowy ku ziemi, gdy mijają ich pałacowe kobiety bez zasłon na twarzach. Jedno ukradkowe spojrzenie ma dla wieśniaka większą wartość niż jego życie. W trakcie przemarszów hidżrowie zwijają się jak w ukropie, lecz przez większą część dnia utrzymują jedynie ścisły kordon wokół sektora wyznaczonego dla zenany.

Pranowi jest dobrze nad rzeką. Plątanina pałacowych wnętrz rodzi w nim niepewność, wywołuje wciąż nowe uczucia i odcienie zagubienia. Wspomnienia z Agry zacierają się coraz bardziej. Pran z trudem wyobraża sobie życie poza Fatehpurem. Nad rzeką w nieunikniony sposób powraca myśl o ucieczce, lecz coś w miejscowym krajobrazie czyni ten pomysł absurdalnym. Łatwiej myśleć o teraźniejszości. Łatwiej leżeć na brzegu i obserwować pałacowe kobiety.

Mijają godziny. Pran zauważa, że w zenanie istnieją dwie wyraźnie różniące się od siebie frakcje. Pierwsza składa się głównie z młodych kobiet, miłośniczek badmintona, skupionych wokół jednej z młodszych konkubin nababa. Do drugiej należą starsze kobiety. Zgromadzone przy bufecie, wybierają co lepsze kąski i plotkują pół-szeptem. W powietrzu wyczuwa się atmosferę wzajemnej wrogości. Jedna z dziewcząt, która przyszła po herbatę, nagle pada z filiżanką jak długa. Jej zajęte grą przyjaciółki biegną z odsieczą i oskarżają starsze kobiety o podstawienie dziewczynie nogi. Przez chwilę sytuacja wygląda groźnie, ale hidżrom udaje się rozdzielić zwaśnione strony. Pran jest zdezorientowany. Dopiero Yasmin, najmłodszy z pałacowych hidżrów, udziela mu wyjaśnień. I wtedy mnóstwo innych spraw związanych z życiem w Fatehpurze staje się dla Prana zrozumiałych.

– Dzieci – szepcze Yasmin. – Synowie. A co innego? Nabab odwiedza zenanę, ale nic mu nie wychodzi. Starsze kobiety twierdzą, że to wina młodszych. Młodsze zwalają winę na niego. Czasem nabab wpada we wściekłość, ale i to mu nie pomaga, (ego ojciec zmarł prawie dziesięć lat temu, a Fatehpur ciągle nie ma następcy.

– Co się stanie, jeśli umrze, nie mając syna?

– Tron przejdzie na jego brata. Wtedy Firoz zbuduje hotele, kolej, lotnisko i kino i ustanowi prawo, że wszyscy muszą chodzić w spodniach i wierzyć w nowoczesność. – Yasmin wygląda na podnieconego taką perspektywą, ale powściąga swój entuzjazm. – Źle się stanie – dodaje uroczystym tonem. – Firoz kocha tylko te rzeczy, które przysyłają z Europy w skrzyniach. Jeśli zostanie nababem, wyda majątek na to wszystko, a piękna tradycja Fatehpuru zginie bezpowrotnie.

– Czy nabab nie może wyznaczyć kogoś innego na swojego następcę?

19
{"b":"90789","o":1}