Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Chyba widzisz, że to, co mówię ma sens.

– W tej chwili – powiedział Martin półgłosem, kipiąc z gniewu – widzę tylko twój przeklęty upór i rozmyślną ślepotę. I – głos mu złagodniał, kiedy jego spojrzenie prześliznęło się po jej twarzy – widzę też te nadąsane zmysłowe usta. Przysięgam, że oszaleję, jeśli cię teraz nie pocałuję.

– Teraz?

– Natychmiast. Z miejsca. – Martin obszedł sekretarzyk i wziął ją w objęcia. Pocałunek sprawił, że Julianę przeszły ciarki aż do czubków palców u nóg. Puścił ją.

– A więc, dalej odmawiasz?

– Tak – odparła Juliana odważnie. – Fakt, że masz ochotę mnie całować, nie oznacza, że byłabym odpowiednią żoną.

– Do diabła z tym. Twój pogląd na to, co jest odpowiednie, a co nie, najwyraźniej diametralnie różni się od mojego. – Martin przeganiał dłonią włosy. – To prawda, kiedyś byłem na tyle głupi, by uznać, że jesteś nieodpowiednia. Jednakże, czyż to nie ironia losu, że teraz, kiedy zmieniłem zdanie, ty mówisz mi, że nie byłabyś odpowiednią żoną.

– Uważam, że na twoją ocenę sytuacji zbytnio wpływają inne czynniki – upierała się Juliana. – Nie myślisz trzeźwo.

Martin przeszył ją wzrokiem.

– Chodź tu.

– Dlaczego?

– Żebym mógł pocałować cię jeszcze raz. Chcę znów poddać się tym niekorzystnym wpływom.

– Czy to twój sposób perswazji? Jeśli tak, jestem zmuszona powiedzieć ci, że marnujesz czas.

– Daj sobie spokój. Martin znów ją pocałował.

– To całkiem przekonujące – zauważyła Juliana, kiedy znów mogła oddychać.

Oczy mu płonęły.

– Kocham cię, Juliano. Wyjdziesz za mnie? Juliana spojrzała na niego.

– Martinie, ja…

– Kochasz mnie?

– Tak, ale i tak nie mogę za ciebie wyjść. – Juliana uwolniła się z jego objęć i odsunęła. – Nie chcę już więcej wychodzić za mąż. To dlatego powiedziałam, że chętnie zostałabym twoją kochanką.

– Proszę, nie wracaj do tego. W grę wchodzi małżeństwo albo nic. Dlaczego nie chcesz za mnie wyjść, Juliano?

Wiedziała, że w końcu będzie musiała mu to wyjaśnić. Niemniej było to bardzo trudne.

– Jednym mężczyzną, którego kochałam poza tobą, był Edwin Myfleet. Kiedy umarł, pękło mi serce. Nie chcę, żeby stało się to znów.

Martin potarł dłonią czoło.

– Skoro i tak mnie kochasz, nie przestaniesz mnie kochać tylko dlatego, że nie wyjdziesz za mnie za mąż.

– Nie, ale mogę nie dopuścić, by stało się to jeszcze trudniejsze. Gdybym za ciebie wyszła, groziłoby mi, że z każdym mijającym dniem będę cię kochać bardziej i bardziej.

Martin uśmiechnął się czule.

– Mam taką nadzieję.

– Sam widzisz. – Juliana bezradnie rozłożyła ręce. – Już to robisz!

– Co robię?

– Sprawiasz, że kocham cię bardziej. Chciałabym, żebyś przestał.

Martin znów przyciągnął ją do siebie.

– Juliano, to głupie. Jestem silny i zdrowy i nie mam zamiaru umierać i zostawiać cię samą, tak jak Myfleet.

Juliana pokręciła głową.

– Skąd możesz o tym wiedzieć, Martinie? – Łzy napłynęły jej do oczu. – Nienawidziłam Edwina za to, że mnie zostawił – nienawidziłam go! Nigdy mu nie wybaczyłam! Kochałam go tak bardzo, a on mnie opuścił, i myślałam, że sama umrę z rozpaczy. Jak mógł mi to zrobię? Zostawić mnie, kiedy tak go potrzebowałam.

Głos jej się załamał, rozszlochała się i ukryła twarz na ramieniu Martina.

Była tak krucha w jego objęciach, jak motyl ze złamanym skrzydłem. Serce przepełniła mu miłość i współczucie. W końcu, kiedy jej płacz trochę ucichł, odsunął ją nieco od siebie i popatrzył na jej zbolałą twarz.

– To dlatego tak się zachowywałaś? Chodzi mi o to, że trzymałaś wszystkich na dystans.

Juliana spojrzała na niego.

– Częściowo. Po Śmierci Myfleeta myślałam, że uda mi się odnaleźć szczęście z Clive'em Massingliamem Wydawało mi się, że jestem w nim zakochana do szaleństwa, ale teraz widzę, jakie to było fałszywe. A kiedy Massingham pokazał swoją prawdziwą twarz, postanowiłam, że nigdy więcej nie narażę się na taki ból. A więc uprawiałam towarzyskie gry, zawsze trzymając konkurentów na dystans.

– Nie tylko mężczyzn. Ludzi, którzy mogli stać się twymi przyjaciółmi, takich jak Amy i Annis, a nawet własną rodzinę.

Juliana z zakłopotaniem wzruszyła ramionami.

– Byłam zazdrosna o Amy. Joss był jedynym człowiekiem, na którym mi zależało. Jedynym, który okazał się lojalny wobec mnie. Kiedy się ożenił, byłam wściekła – i zazdrościłam mu szczęścia. Ale to prawda, że odrzucałam oferty przyjaźni ze strony Amy i ze strony Annis. – Objęła się ramionami i trochę odsunęła. – Łatwiej było zachowywać dystans. Zapewne mogła – bym nawet pogodzić się z ojcem, gdybym nieco wcześniej trochę się o to postarała. Nie chciałam już nikogo kochać.

– A potem zaczęłaś dopuszczać ludzi do siebie. Juliana smętnie przytaknęła.

– Tak. Najpierw Clarę, Kitty i Brandona, potem ciocię Trix i Amy, i nawet mego ojca, tylko trochę. A potem ciebie. Byłeś najbardziej niebezpieczny ze wszystkich, bo pragnęłam cię od początku, a jak już cię pokochałam – pokręciła głową – byłam zgubiona.

Martin podszedł bliżej.

– Nie odejdę, Juliano, wiesz o tym. Nie pogodzę się potulnie z odmową i nie zostawię cię. Nie teraz, kiedy wiem, że ci na mnie zależy.

Juliana westchnęła. Czuła, jak jej opór słabnie w obliczu takiej pewności. Tak naprawdę wcale nie chciała się opierać.

– Ale, Martin, gdybym miała cię utracić…

– Ciii. Tak się nie stanie. Nigdy.

Juliana znów znalazła się w jego objęciach. Podjęła ostatni wysiłek.

– Nigdy nie zmienię się w słodką szacowną żoneczkę, wiesz o tym. Nawet kiedy się zestarzeję, będę jedną z tych starszych pań, które przepadają za naprzykrzaniem się rodzinie, jak Beatrix.

Martin uśmiechnął się.

– Nie mogę się doczekać, kiedy to zobaczę – powiedział i pochylił się, by ją pocałować.

44
{"b":"90627","o":1}