Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Po wejściu do kancelarii pan José skierował się prosto do barierki, patrząc z ukosa na siedzących przewodników, których nie lubił, gdyż przez nich Cmentarz górował nad Archiwum liczbą pracowników. Wszyscy go tutaj znali, nie musiał więc pokazywać legitymacji służbowej stwierdzającej, że jest pracownikiem Archiwum Głównego, a jeśli chodzi o jego słynne referencje, to nawet mu przez myśl nie przeszło, żeby je wziąć, gdyż najmniej doświadczony kancelista od razu by odkrył, że dokument od początku do końca jest fałszywy. Spośród ośmiu pracowników siedzących przy barierce wybrał mężczyznę, który mu przypadł do gustu, trochę starszego niż on sam, z nieobecnym wyrazem twarzy, jakby już niczego nie oczekiwał od życia. Ilekroć pan José przychodził do kancelarii, był on zawsze w pracy, podobnie jak wszyscy inni urzędnicy. Dlatego też z początku myślał, że urzędnicy cmentarnej kancelarii nie korzystają z wolnych niedziel ani urlopów, że pracują przez okrągły rok, aż wreszcie ktoś mu wyjaśnił, że tak nie jest, gdyż jest grupa osób pracujących na zlecenie we wszystkie niedziele, Czasy niewolnictwa dawno minęły, panie José. Oczywiście urzędnicy Cmentarza Głównego od

dawna starają się o to, by te same osoby zastępowały ich również w sobotnie popołudnia, lecz jakoby z powodu budżetu i funduszy do tej pory ich roszczenia nie zostały zaspokojone, nic im nie pomogło powoływanie się na przykład Archiwum Głównego, gdzie w soboty pracuje się do południa, gdyż zwierzchnik, który odrzucił prośbę, powiedział zjadliwie, Żywi mogą poczekać, umarli nie. Było więc rzeczą niezwykłą, że pracownik Archiwum zjawił się u nich służbowo w sobotnie popołudnie, zamiast odpoczywać wraz z rodziną gdzieś na wsi, zająć się domowymi naprawami, odkładanymi na wolną chwilę lub po prostu leniuchować, bądź zastanawiać się, czemu służy wolny czas, skoro nie wiadomo, co z nim zrobić. Nie chcąc wzbudzać niepotrzebnego zdziwienia, które mogłoby się okazać kłopotliwe, pan José od razu zaspokoił ciekawość rozmówcy zawczasu przygotowanym wyjaśnieniem, To sprawa wyjątkowa, bardzo pilna, mój kierownik chce mieć tę informację w poniedziałek rano, dlatego prosił, żebym załatwił ją dzisiaj, w czasie wolnym od pracy, Skoro tak, proszę powiedzieć, o co chodzi, To bardzo proste, chcemy tylko wiedzieć, kiedy ta kobieta została pochowana. Kancelista wziął kartę, którą pan José mu pokazał i poszedł zasięgnąć opinii stosownego referenta. Pan José nie słyszał ich rozmowy, zarówno z powodu odległości, jak i dlatego, że tutaj, podobnie jak w Archiwum, rozmawia się przyciszonym głosem, lecz zobaczył, że referent potakująco skinął głową, a z ruchu warg odgadł, że powiedział, Można poinformować. Kancelista podszedł do stojącej wzdłuż barierki kartoteki, która mieściła karty zmarłych z ostatnich pięćdziesięciu lat, pozostałe leżały na półkach, ciągnących się w głąb budynku, otworzył szufladkę, znalazł kartę zmarłej kobiety, przepisał datę, o którą chodziło, i wrócił do pana José, Proszę bardzo, i dodał, jakby uznał, że to może mieć znaczenie. Jest w kwaterze samobójców. Pan José poczuł nagły skurcz w dołku, czyli mniej więcej tam, gdzie, jak wyczytał w czasopiśmie popularnonaukowym, połączenie nerwów tworzy coś w rodzaju wieloramiennej gwiazdy, zwanej splotem słonecznym, zdołał jednak ukryć zdumienie, przybierając automatycznie maskę obojętności, przyczyna śmierci musiała być podana w zagubionym świadectwie zgonu, którego nie widział, a przecież powinien, skoro jest urzędnikiem Archiwum, w dodatku zajmującym się służbowo tą sprawą. Starannie złożył kartkę, schował ją do portfela, podziękował za informację, nie zapominając powiedzieć, jak wypadło koledze po fachu, choć obydwaj byli tylko kancelistami, że gdyby czegoś potrzebował z Archiwum, może zawsze na niego liczyć. Pan José zrobił już dwa kroki w stronę drzwi, lecz zawrócił, Pomyślałem sobie, że może skorzystam z okazji i pospaceruję trochę po Cmentarzu, gdybyście pozwolili mi przejść przez budynek, nie musiałbym obchodzić dookoła, zaraz zapytam, powiedział kancelista. Podszedł do referenta, z którym przed chwilą rozmawiał, lecz ten nic nie powiedział, tylko wstał i skierował się do kierownika. Choć kierownik siedział jeszcze dalej, pan José z kiwnięcia głową i ruchu warg domyślił się, że otrzyma zgodę na przejście wewnętrznymi drzwiami. Kancelista nie wrócił od razu do barierki, najpierw podszedł do szafy, wyjął duży arkusz papieru i umieścił go pod klapą jakiejś maszyny z kolorowymi światełkami. Nacisnął przycisk, rozległ się hałas mechanizmu i przez boczny otwór wyszła kartka papieru mniejsza od tamtej. Kancelista schował arkusz do szafy i wreszcie podszedł do barierki, Lepiej, żeby pan wziął ze sobą mapę, czasem ludzie się gubią, co przysparza nam wielu kłopotów, gdyż do poszukiwań używa się samochodów, przez co mamy opóźnienia w pracy, pogrzeby muszą czekać, Ludzie łatwo wpadają w panikę, wystarczy przecież iść prosto przed siebie, w tym samym kierunku i zawsze gdzieś się dojdzie, choć u nas, w archiwum zmarłych to bardzo trudne, tam nie ma linii prostych, Teoretycznie ma pan rację, jednak tutaj linie proste tworzą labirynt, bez przerwy się urywają, zmieniają kierunek, wystarczy obejść grób dookoła i już człowiek nie wie, gdzie jest, U nas w Archiwum używamy nici Ariadny, jest niezawodna, My też przez pewien czas tak robiliśmy, ale niedługo, gdyż wielokrotnie ktoś przecinał sznurek i nie udało nam się odkryć ani sprawcy, ani przyczyny tych dowcipów, W każdym razie to nie sprawka zmarłych, Nigdy nie wiadomo, Osoby, które zabłądziły, były pozbawione inicjatywy, mogły kierować się słońcem, Niektórzy tak robili, ale czasem niebo jest zachmurzone, W Archiwum nie mamy takich maszyn, Żeby pan wiedział, jak to ułatwia pracę. Trzeba było kończyć rozmowę, gdyż referent dwukrotnie spojrzał w ich stronę, za drugim razem marszcząc już brwi i pan José powiedział półgłosem, referent już dwa razy na nas spojrzał, nie chcę, żeby pan miał przeze mnie kłopoty, Jeszcze tylko wskażę panu miejsce pochówku tej kobiety, proszę spojrzeć na koniec tego odgałęzienia, ta falująca linia to strumień, który na razie stanowi granicę, grób znajduje się w tym zakątku, rozpozna go pan po numerze, Myślałem, że po nazwisku, Nie wiem, czy już jest tabliczka z nazwiskiem, najważniejszy jest numer, nazwiska nie zmieściłyby się na mapie, musiałaby być wielka jak świat, W skali jeden do jednego, Tak, ale i wówczas nazwiska nakładałyby się na siebie, Czy to aktualna mapa, Tak, aktualizujemy ją co dzień, Niech mi pan powie, skąd pan wiedział, że chcę zobaczyć grób tej kobiety, Po prostu na pana miejscu zrobiłbym to samo, Dlaczego, żeby mieć pewność, że umarła, Nie, że żyła. Referent spojrzał na nich po raz trzeci, zrobił ruch, jakby miał zamiar wstać, lecz nie zdążył, gdyż pan José szybko pożegnał kancelistę. Jeszcze raz dziękuję, powiedział, kłaniając się lekko zarządcy, co zawsze jest wskazane wobec takich osobistości, podobnie jak wskazane jest dziękowanie niebiosom, z tą różnicą, że w tym przypadku nie pochylamy głowy, lecz ją podnosimy.

Najstarsza część Cmentarza Głównego, która ciągnie się kilkadziesiąt metrów w głąb na tyłach budynku administracji, jest ulubionym miejscem badań archeologicznych. Prastare kamienie, niektóre tak zniszczone przez czas, że widoczne na nich słabe rysy równie dobrze mogą być pozostałością liter, jak i śladem po niewprawnym dłucie, są ciągle przedmiotem gorących sporów i polemik, dotyczących nie tyle tożsamości znajdujących się pod nimi ludzkich szczątków, gdyż w większości przypadków okazało się to niemożliwe, ile wieku samych kamieni. Nawet niewielkie różnice w ich datowaniu, na przykład jakieś sto lat w jedną czy w drugą stronę, wywoływały nie kończące się spory zarówno publiczne, jak i naukowe, prawie zawsze kończące się zerwaniem znajomości i śmiertelną nienawiścią. Dyskusje stawały się jeszcze bardziej zażarte, jeżeli to w ogóle możliwe, kiedy oliwy do ognia dolewali historycy i krytycy sztuki, o ile bowiem archeolodzy mogli względnie łatwo uzgodnić znaczenie szeroko rozumianego pojęcia dawności bez wchodzenia w szczegółowe daty, o tyle problem piękna i prawdziwości stawiał historyków i estetyków, tak mężczyzn, jak i kobiety, po przeciwnych stronach barykady i bywało, że jakiś krytyk nagle zmieniał zdanie tylko dlatego, że w wyniku wcześniejszej zmiany zdania przez oponenta ich poglądy stały się zbieżne. Cmentarz Główny, z jego dzikimi zaroślami, kwiatami, pnączami, gęstymi kępami, festonami i girlandami, pokrzywami, ostami i ogromnymi drzewami, których korzenie nierzadko rozsadzały nagrobne płyty i wydobywały na światło dzienne zdziwione kości, tchnął niewymownym spokojem, który jednak na przestrzeni wieków bywał zakłócany przez ostre potyczki słowne, przechodzące czasem w rękoczyny. Gdy dochodziło do takich incydentów, zarządca zaczynał od tego, że nakazywał będącym pod ręką przewodnikom rozdzielenie znakomitych adwersarzy, a jeśli to nie pomagało, zjawiał się sam we własnej osobie i ironicznie przypominał walczącym, że nie warto targać się za włosy za życia z powodu takiej błahostki, gdyż wcześniej czy później wszyscy znajdą się tu jako łysi. Podobnie jak szef Archiwum Głównego, zarządca Cmentarza jest mistrzem w sztuce sarkazmu, potwierdzając tym samym rozpowszechnione przekonanie, że jest to cecha charakteru konieczna do pełnienia tak wysokich funkcji, oczywiście w połączeniu z odpowiednimi kwalifikacjami teoretycznymi i praktycznymi z zakresu archiwistyki. Jest jednak coś, co do czego wszyscy, tak archeolodzy i historycy, jak i estetycy są zgodni, a mianowicie dla wszystkich jest rzeczą bezsporną, że Cmentarz Główny jest doskonałym katalogiem, ekspozycją i kompendium wszelkich możliwych stylów, szczególnie w architekturze, rzeźbie i zdobnictwie, stanowiąc tym samym przegląd dotychczasowych sposobów widzenia, bycia i budowania od czasów najdawniejszych do dnia dzisiejszego, od pierwszego prymitywnego szkicu ludzkiej postaci, poprzez rysunki ryte w żywej skale, aż po chromowaną stal, włókna syntetyczne i lustrzane szyby stosowane na każdym kroku w naszych czasach, o których cały czas tu mówimy.

Pierwszymi nagrobkami były dolmeny, mastaby i kurhany, potem, niczym wielkie reliefowe stronice zaczęły pojawiać się nisze, ołtarze, tabernakula, granitowe dzbany, marmurowe wazy, płyty gładkie i zdobione, kolumny doryckie, jońskie, korynckie, i kompozytowe, kariatydy, fryzy, akanty, belkowania i frontony, ślepe sklepienia, prawdziwe sklepienia, a także połacie murów zwieńczonych warstwą cegieł, strzeliste ściany szczytowe, prześwity, rozety, gargulce, wysokie okna, tympanony, wieżyczki, kamienne posadzki, łuki przyporowe, kolumny, pilastry, posągi leżących mężczyzn w hełmach, w zbroi, z szablą u boku, kapitele ze scenami i bez, kampanule, lilie, nieśmiertelniki, dzwonnice, kopuły, posągi leżących kobiet ze spłaszczonymi piersiami, malowidła, łuki, warujące psy, dzieci w powijakach, kobiety składające dary, płaczki z chustami na głowach, iglice, żebrowania, witraże, trybuny, ambony, balkony, kolejne tympanony, kapitele i łuki, anioły z rozpostartymi skrzydłami, anioły z opuszczonymi skrzydłami, medaliony, urny puste, urny zwieńczone kamiennymi płomieniami lub spowite miękko spływającym kirem, melancholie, łzy, majestatyczni mężczyźni, wspaniałe kobiety, śliczne dzieci, które śmierć zabrała w kwiecie wieku, starcy i staruszki, którzy już nie mogli się jej doczekać, krzyże całe i połamane, schody, gwoździe, cierniste korony, lance, zagadkowe trójkąty, gdzieniegdzie jakiś niezwykły kamienny gołąb oraz stada żywych gołębi bezustannie szybujących nad tym świętym miejscem. A poza tym cisza. Cmentarna cisza z rzadka przerywana krokami jakiegoś miłośnika samotności, który w przypływie nagłego smutku odchodzi zadumany od grobu, gdzie żałobnicy wciąż płaczą i składają świeże, jeszcze nabrzmiałe sokami kwiaty i zapuszcza się, by tak rzec, w najgłębsze pokłady czasu, między grobowce sprzed trzech tysięcy lat, wprawdzie różniące się kształtem, formą i zamysłem, lecz jednako opuszczone i zapomniane, gdyż ból, którego niegdyś były przyczyną, jest tak zamierzchły, że nie ma już spadkobierców. Pan José, który z mapą w ręce, choć prawdę mówiąc, przydałby mu się też kompas, zmierza w kierunku kwatery samobójców, czasami zwalnia nieco kroku lub też zatrzymuje się, by podziwiać jakiś fragment rzeźby upstrzony ciemnymi plamami mchu lub zaciekami spływającego deszczu, jakieś płaczki zastygłe między jednym a drugim zawodzeniem, jakieś uroczyste daniny, jakieś fałdy, lub też z trudem sylabizuje jakiś napis, którego pisownia zwróciła jego uwagę, mimo że przebrnięcie przez pierwszą linijkę zajmuje mu sporo czasu, gdyż wprawdzie w Archiwum miewa do czynienia z pergaminami mniej więcej z tej samej epoki, ale nie jest biegły w dawnym piśmie i z tego powodu nigdy nie awansował. Gdy stanął na szczycie łagodnego pagórka, w cieniu obelisku służącego niegdyś jako słup geodezyjny, rozejrzał się wokół i stwierdził, że jak okiem sięgnąć widać tylko groby, pokrywające zbocza wzgórz, okalające urwiska i wypełniające doliny. Miliony grobów, szepnął, jak wiele miejsca można by zaoszczędzić, gdyby grzebać ciała w pozycji stojącej, jedno obok drugiego, w zwartym szyku, na baczność, jak w wojsku i każdemu postawić nad głową tylko kamienny sześcian, na którego pięciu kwadratowych ściankach byłyby wypisane główne fakty z życia zmarłego, coś jakby pięciostronicowe streszczenie niemożliwej do napisania książki. Gdzieś daleko, nad samym horyzontem, pan José wypatrzył wolno sunące światełka rozbłyskujące i gasnące niczym żółte błyskawice. Były to samochody przewodników wzywające ciągnący za nimi kondukt, Idź za mną, Idź za mną, nagle jeden z nich się zatrzymał i światełko zgasło, to znaczy, że orszak żałobny dotarł do celu. Pan José spojrzał na słońce, potem na zegarek i stwierdził, że robi się późno, musi więc przyspieszyć kroku, jeśli chce przed zmierzchem dotrzeć do nieznajomej. Popatrzył na mapę, przesunął po niej palcem wskazującym, odtwarzając w przybliżeniu przebytą drogę, porównał ją z tą, która go jeszcze czeka i poczuł, że zaczyna upadać na duchu. Z mapy wynikało, że w linii prostej ma do przebycia jeszcze jakieś pięć kilometrów, ale jak już wspomniano, na Cmentarzu Głównym proste odcinki nie są zbyt długie, toteż te pięć kilometrów w linii powietrznej może w rzeczywistości wydłużyć się do siedmiu albo ośmiu. Oceniwszy czas, jakim dysponował oraz sprawność własnych nóg, pan José doszedł do wniosku, że najrozsądniej byłoby wybrać się na grób nieznajomej następnego dnia, spokojnie, bez pośpiechu, tym bardziej, że skoro już wie, gdzie go szukać, będzie mógł pojechać blisko tego miejsca taksówką lub autobusem, tak jak to robią wszyscy inni, kiedy potrzeba serca każe im iść na cmentarz, żeby się wypłakać, wstawić świeże kwiaty do wazonów lub zmienić wodę, szczególnie w lecie. Podczas gdy wahał się, co dalej robić, przypomniał sobie przygodę z włamaniem do szkoły, ową posępną, deszczową noc, daszek, po którym się wspinał, stromy i śliski niczym górski stok, gorączkowe poszukiwania wewnątrz budynku, był wtedy przemoczony do suchej nitki, bolały go poobcierane kolana, a mimo to, dzięki sile woli i rozumu zdołał pokonać strach oraz piętrzące się trudności, a w rezultacie odkryć tajemniczy strych i zanurzyć się w mrok jeszcze straszniejszy od tego, który zalega archiwum zmarłych. Ktoś, kto odważył się na takie rzeczy, nie ma prawa poddawać się tylko dlatego, że czeka go długi marsz, w dodatku w pełnym słońcu, które, jak wiadomo, sprzyja bohaterom. Jeśli nie zdoła dotrzeć do grobu nieznajomej przed nocą, nim ciemności i nocne mary uniemożliwią mu dalszy marsz, może przecież przespać się do rana na którejś z tych omszałych płyt, w cieniu skrzydeł smutnego kamiennego anioła. Może też schronić się w załomie muru, pod jakąś masywną przyporą, ot, choćby taką, jaką właśnie wypatrzył w pobliżu, zreflektował się jednak, że dalej nie napotka już takich przypór, gdyż wraz z upływem czasu i rozwojem budownictwa wynaleziono inne, mniej kosztowne sposoby wzmacniania murów, doprawdy postęp w tej dziedzinie jest tutaj widoczny gołym okiem zarówno dla specjalistów, jak i laików, stąd też niektórzy porównują Cmentarz Główny do biblioteki, w której zamiast książek są groby, co właściwie na jedno wychodzi, bowiem jedne i drugie są równie pouczające. Pan José obejrzał się za siebie. Z miejsca, w którym się znajdował, mógł dojrzeć jedynie dach budynku administracji, gdyż resztę zasłaniały wysokie kaplice i posągi cmentarne, Nie przypuszczałem, że zaszedłem tak daleko, powiedział cicho i w tej samej chwili ruszył raźnym krokiem w dalszą drogę, jakby dźwięk własnego głosu ostatecznie zakończył jego wahania.

32
{"b":"89254","o":1}