Литмир - Электронная Библиотека
A
A

*

Kiedy skończyłem opowiadać, spytała, Co pan zamierza teraz robić, Nic, odrzekłem, Będzie pan nadal kolekcjonował sławnych ludzi, Sam nie wiem, możliwe, muszę sobie czymś wypełnić czas, lecz po krótkim namyśle powiedziałem, Nie, nie sądzę, Dlaczego, Jak się dobrze zastanowić, wszyscy oni mają podobne życie, stale gdzieś się pojawiają, uśmiechają się do fotografa, gdzieś wchodzą lub wychodzą, Jak każdy z nas, Ja nie, Pan też, podobnie jak ja i wszyscy inni ludzie, też się pokazujemy tu i ówdzie, mówimy, wychodzimy z domu, potem wracamy, czasem nawet się uśmiechamy, różnica polega tylko na tym, że nikt na to nie zwraca uwagi, Nie wszyscy mogą być sławni, Całe szczęście, niech pan sobie wyobrazi, że pańska kolekcja byłaby tak duża, jak zasoby Archiwum Głównego, Byłaby nawet większa, gdyż w Archiwum odnotowuje się niewiele ponad datę urodzin i śmierci, No, jeszcze ślub, rozwód, wdowieństwo, ponowne związki, niestety dla Archiwum jest rzeczą obojętną, czy w tym wszystkim byliśmy szczęśliwi, czy też nieszczęśliwi, Szczęście i nieszczęście są jak sławni ludzie, przychodzą i odchodzą, najgorsze jednak jest to, że dla Archiwum nie ma znaczenia, kim naprawdę jesteśmy, tam człowiek jest tylko kawałkiem papieru zapisanego nazwiskami i datami, Tak jak karta mojej chrześniaczki, Albo jak moja czy pani, Co by pan zrobił, gdyby ją pan spotkał, Nie wiem, może bym z nią porozmawiał, a może nie, nigdy o tym nie myślałem, A pomyślał pan o tym, że w chwili spotkania wiedziałby pan o niej tyle samo co w dniu, kiedy postanowił pan jej szukać, czyli właściwie nic, że chcąc się dowiedzieć, kim naprawdę jest, musiałby pan zacząć nowe, znacznie trudniejsze poszukiwania, bo na przykład mogłoby się okazać, że w przeciwieństwie do sławnych ludzi, którzy lubią się pokazywać, ona woli się ukrywać, Ma pani rację, Ale teraz, kiedy nie żyje, jest jej wszystko jedno, może więc pan nadal jej poszukiwać, Nie rozumiem, Do tej pory, mimo tylu wysiłków, zdołał pan jedynie ustalić, do jakiej szkoły chodziła, nawiasem mówiąc to ja panu ją wskazałam, Mam fotografie, Fotografia to tylko papier, Możemy się nimi podzielić, I będzie nam się wydawać, że to nią samą się dzielimy, część dla pana, a część dla mnie, Nic innego nie można zrobić, powiedziałem, uważając sprawę za zamkniętą, lecz ona zapytała, Czemu nie porozmawia pan z rodzicami i z byłym mężem, Po co, Żeby dowiedzieć się czegoś o niej, jak żyła, co robiła, Mąż pewnie nie zechce ze mną rozmawiać, wiadomo, co z oczu, to i z serca, Ale rodzice na pewno zechcą, zauważyłam, że rodzice zawsze są gotowi rozmawiać o dzieciach, nawet zmarłych, Skoro nie poszedłem do nich wcześniej, to tym bardziej teraz, przedtem mógłbym przynajmniej powołać się na Archiwum Główne, Na co umarła moja chrześniaczka, Nie wiem, Jak to możliwe, przecież zgon musiał być zgłoszony w pańskim Archiwum, Na karcie odnotowujemy tylko datę zgonu, bez przyczyny, Ale przecież lekarze są prawnie zobowiązani do wystawiania dokumentu stwierdzającego zgon, w którym zwykle pisze się coś więcej niż tylko Stwierdzam śmierć, W papierach, które znalazłem w archiwum zmarłych nie było aktu zgonu, Dlaczego, Nie wiem, może ta kartka wypadła z teczki, kiedy ją odnoszono do archiwum, może ja sam ją zgubiłem, teraz nic się nie poradzi, to tak jakby szukać igły w stogu siana, nawet pani sobie nie wyobraża, jak to wszystko tam wygląda, Skoro tak, to ma pan dobry pretekst do rozmowy z rodzicami, powie pan, że w Archiwum zaginął akt zgonu i że musi pan uzupełnić dokumenty, bo inaczej szef pana ukarze, niech pan udaje pokornego i zmartwionego, niech pan spyta o nazwisko lekarza, który stwierdził zgon, gdzie umarła i na co była chora, czy to się stało w domu czy w szpitalu, mam nadzieję, że ma pan jeszcze te referencje, Tak, ale proszę nie zapominać, że są fałszywe, Mnie pan oszukał, to ich też pan oszuka, skoro nie ma życia bez kłamstwa, to w tej śmierci też może być jakieś oszustwo, Gdyby pani pracowała w Archiwum Głównym, to by pani wiedziała, że śmierci nie da się oszukać. Zbyła to milczeniem, widocznie uznała, że nie warto odpowiadać i miała rację, gdyż moje słowa, choć na pozór głębokie, były tylko pustym frazesem. Przez parę minut milczeliśmy, starsza pani spoglądała na mnie z wyrzutem, jakbym jej coś solennie obiecał i w ostatniej chwili się wycofał. Nie wiedziałem, co począć, miałem ochotę pożegnać się i wyjść, lecz byłby to brak taktu, a nawet zwykłe chamstwo, starsza pani na to nie zasługuje, poza tym to nie jest zachowanie w moim stylu, tak już zostałem wychowany, chociaż w moim domu nie było eleganckiego zwyczaju picia herbaty. W chwili, gdy pomyślałem, że najlepiej będzie przystać na jej propozycję i rozpocząć poszukiwania w przeciwnym kierunku, to znaczy od śmierci do życia, kobieta powiedziała, Niech pan sobie tym nie zawraca głowy, to zwariowany pomysł, kiedy człowiek jest stary i dostrzega, że zostało mu już mało czasu, myśli, że ma w zanadrzu lekarstwo na wszystkie nieszczęścia świata i wpada w rozpacz, że nikt go nie słucha, Nigdy nie miałem takich myśli, Jest pan na to jeszcze za młody, Gdzie tam, mam pięćdziesiąt dwa lata, Jest pan w kwiecie wieku, Proszę nie żartować, Człowiek staje się mądry dopiero po siedemdziesiątce, ale to już nie służy ani jemu samemu, ani innym. Ponieważ jeszcze sporo brakuje mi do tego wieku, więc nie wiedziałem, czy przytaknąć, czy nie i w końcu nic nie powiedziałem. Teraz już mogłem się pożegnać, Nie będę już pani przeszkadzać, dziękuję, że była pani dla mnie tak uprzejma i wyrozumiała, proszę mi wybaczyć, to wszystko przez ten mój zwariowany, absurdalny pomysł, żyła pani sobie spokojnie w domowym zaciszu, a ja wtargnąłem tu podstępnie, kłamałem jak najęty, po prostu palę się ze wstydu na myśl o niektórych pytaniach, jakie pani zadałem, Myli się pan, nie byłam spokojna, byłam samotna i kiedy opowiedziałam panu trochę o swoich smutkach, zrobiło mi się lżej na duszy, Całe szczęście, że pani tak uważa, Tak właśnie uważam i na pożegnanie mam do pana pewną prośbę, Zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby ją spełnić, Jest pan jedyną osobą, która może to zrobić, to bardzo proste, chcę pana prosić, żeby pan do mnie zaglądał od czasu do czasu, kiedy tylko przyjdzie panu ochota, choćby po to, żeby porozmawiać o mojej chrześniaczce, Zrobię to z prawdziwą przyjemnością, Zawsze będzie na pana czekać filiżanka kawy lub herbaty, To bardzo miło, lecz mam również inne powody, by panią odwiedzać, Dziękuję, jeszcze raz proszę, żeby pan się nie przejmował tym moim pomysłem, jest równie zwariowany jak niegdyś pański, Zastanowię się. Podobnie jak za pierwszym razem pocałowałem ją w rękę i wtedy stało się coś, czego nigdy bym się nie spodziewał, starsza pani przytrzymała moją rękę, a potem uniosła ją do ust. Nigdy w życiu żadna kobieta tego nie zrobiła, byłem do głębi wstrząśnięty, serce we mnie zadrżało, nawet jeszcze teraz, po tylu godzinach, kiedy o świcie kończę spisywać wydarzenia minionego dnia, patrzę na swoją prawą rękę i widzę, że jest inna, choć nie potrafię określić, na czym polega różnica, gdyż na zewnątrz nic nie widać, a więc musi to być coś wewnątrz.

Pan José przestał pisać, odłożył ołówek, skrupulatnie schował do zeszytu szkolne karty nieznajomej, które jednak wcześniej zapomniał schować, zeszyt zaś wsunął głęboko między siennik i materac. Odgrzał resztę gulaszu z wczorajszego obiadu i zaczął jeść. Panowała głęboka cisza, trzeba się było dobrze wsłuchać, żeby wyłowić odgłos nielicznych samochodów poruszających się po mieście. Znacznie lepiej słyszalny był przytłumiony szum, raz głośniejszy, raz cichszy, jakby jakiegoś dalekiego miecha, do którego pan José był przyzwyczajony, był to bowiem oddech Archiwum Głównego. Pan José położył się do łóżka, lecz nie mógł zasnąć. Myślał o wydarzeniach minionego dnia, o przykrej niespodziance, jaką sprawił mu widok szefa wchodzącego do Archiwum po godzinach pracy, o burzliwej rozmowie ze starszą panią z parteru, której treść wiernie przekazał w notatniku, choć nieco mniej wiernie oddał jej formę, co należy zrozumieć i wybaczyć, jako że pamięć, która jest drażliwa i nie lubi, jak się jej wytyka błędy, ma tendencję do wypełniania luk własnymi wytworami, oczywiście fałszywymi, lecz zbliżonymi do tych, o których zachowała mgliste, nieuchwytne jak cień wspomnienie. Pan José miał wrażenie, że ciągle nie może wyciągnąć żadnego logicznego wniosku z tego, co zaszło, że musi podjąć jakąś decyzję, chyba że jego pożegnalne słowa, Zastanowię się, były li tylko czczą obietnicą, grzecznościowym frazesem, którego nie należy traktować poważnie. Gdy rozpaczliwe starał się zasnąć, nagle, gdzieś w głębi duszy, niczym nowa nić Ariadny, pojawiła się upragniona decyzja, W sobotę pójdę na cmentarz, powiedział głośno. Był tak podekscytowany, że nagle usiadł na łóżku, ale wnet odezwał się głos rozsądku, Skoro zdecydowałeś, co robić, kładź się i śpij, nie bądź dzieckiem, chyba nie zamierzasz w środku nocy przeskakiwać przez cmentarny mur, oczywiście ta uwaga była mocno przesadzona. Pan José posłusznie się położył, przykrył się po same uszy i nie zamykając jeszcze oczu, pomyślał, Nie zdołam zasnąć. Za chwilę już spał.

Obudził się późno, prawie w chwili otwarcia Archiwum, nie zdążył nawet się ogolić, ubrał się w biegu i pognał jak szalony, zupełnie niestosownie do swojego wieku i kondycji. Wszyscy urzędnicy, poczynając od siedmiu kancelistów, a kończąc na dwóch kierownikach, siedzieli przy biurkach z oczami utkwionymi w ścienny zegar, czekając, aż dłuższa wskazówka znajdzie się równo na dwunastce. Pan José skierował się do siedzącego obok referenta, przed którym w pierwszej kolejności powinien się wytłumaczyć, Przepraszam za spóźnienie, źle dziś spałem, powiedział, choć wieloletnie doświadczenie nauczyło go, że takie usprawiedliwienie na nic się nie zda, Proszę siadać, rzucił sucho referent. W chwili gdy wskazówka znalazła się we wspomnianym punkcie, co oznaczało koniec oczekiwania i rozpoczęcie pracy, pan José, potykając się o nie zawiązane sznurowadła, był jeszcze w drodze do swojego biurka, czemu referent chłodno się przyglądał, a następnie odnotował ten niezwykły fakt w swoim terminarzu. Kustosz zjawił się ponad pół godziny później. Wszedł ze skupioną, prawie posępną miną, co zaniepokoiło urzędników, na pierwszy rzut oka wyglądało na to, że i on źle spał, choć jak zwykle wyglądał nienagannie, był starannie ogolony i uczesany, a na garniturze nie było najmniejszego zagniecenia. Na chwilę zatrzymał się przy biurku pana José i popatrzył nań surowo, w milczeniu. Pan José czuł się zakłopotany i instynktownie, męskim zwyczajem, miał już ochotę podnieść rękę i potrzeć brodę, żeby sprawdzić, czy urosła, lecz zatrzymał ją w połowie drogi, jakby w ten sposób chciał zatuszować to, co wszyscy jasno widzieli, a mianowicie niewybaczalnie niechlujny wygląd. Nie ominie go nagana, pomyśleli koledzy. Kustosz podszedł do swojego biurka, usiadł i wezwał obydwu kierowników. W powszechnym odczuciu oznaczało to, że pan José znalazł się w poważnych tarapatach i że szef wezwał obydwu zastępców w celu zasięgnięcia opinii w kwestii dotkliwej kary, którą chciał wymierzyć. Tym razem stracił cierpliwość, myśleli z radością kanceliści, których ostatnio oburzały względy, jakimi szef niezasłużenie darzył pana José, Wreszcie miarka się przebrała, zawyrokowali w duchu. Niebawem jednak doszli do wniosku, że nie tu jest pies pogrzebany.

29
{"b":"89254","o":1}