Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Gdy pan José stanął u drzwi starszej pani z parteru, myślał tylko o jednym, a mianowicie o czekającej go filiżance herbaty. Zadzwonił raz i drugi, lecz bez skutku. Zdziwiony i zdenerwowany zadzwonił do sąsiadów po lewej. Drzwi się otworzyły i stojąca w nich kobieta spytała sucho, o co chodzi, Dzwoniłem do pani sąsiadki, ale nikt nie odpowiada, I co z tego, Chciałbym się dowiedzieć, czy coś się stało, Niby co, Nie wiem, jakiś wypadek albo choroba, Możliwe, zabrało ją pogotowie, Kiedy, Trzy dni temu, Może coś więcej pani wie, na przykład dokąd ją zabrali, Nic nie wiem, przepraszam. Kobieta zatrzasnęła drzwi, zostawiając pana José w ciemnościach. Jutro będę musiał obejść wszystkie szpitale, pomyślał. Czuł się wyczerpany fizycznie i psychicznie, tyle się tego dnia nachodził, przeżył tyle wzruszeń, a tu na koniec jeszcze taka przykra niespodzianka. Wyszedł na ulicę, stanął na chodniku i zastanawiał się, co jeszcze mógłby zrobić. Może powinien zapytać innych lokatorów, wszyscy nie mogą być przecież tak antypatyczni jak kobieta z parteru. Wrócił więc do budynku, wszedł na drugie piętro i zadzwonił do mieszkania młodej matki i jej zazdrosnego męża, który o tej porze pewnie jest w domu, ale to bez znaczenia, gdyż ma zamiar tylko zapytać, czy wiedzą coś o starszej pani z parteru… Na klatce schodowej paliło się światło. Drzwi otworzyły się, tym razem kobieta nie miała dziecka na ręku i nie poznała pana José, Słucham pana, powiedziała, Przepraszam, że panią niepokoję, ale przyszedłem do starszej pani z parteru, po prawej, i nie zastałem jej, sąsiadka z dołu powiedziała, że trzy dni temu zabrało ją pogotowie, Zgadza się, Może wie pani, gdzie ona teraz jest, w szpitalu czy u kogoś z rodziny. Nim młoda matka zdążyła odpowiedzieć, z głębi mieszkania dobiegł męski głos, O co chodzi, na co odwróciła głowę i powiedziała, Ktoś pyta o tę panią z parteru, potem spojrzała na pana José i dodała, Niestety, nic nie wiemy. Pan José spytał cicho, Nie pamięta mnie pani, kobieta zawahała się, Ach, tak, pamiętam, powiedziała prawie szeptem i powoli zamknęła drzwi.

Pan José wyszedł na ulicę i zatrzymał taksówkę. Proszę do Archiwum, powiedział z roztargnieniem do kierowcy. Wolałby iść pieszo, żeby nie uszczuplać swojego skromnego budżetu i zakończyć ten dzień podobnie, jak go rozpoczął, ale czuł, że pada ze zmęczenia i że nie jest w stanie zrobić jednego kroku. Tak przynajmniej mu się zdawało. Gdy kierowca powiedział, Jesteśmy na miejscu, pan José stwierdził, że taksówka nie zatrzymała się przed jego domem, lecz przed wejściem do Archiwum. Nie warto jednak było tłumaczyć kierowcy, żeby objechał plac i skręcił w boczną ulicę, w końcu ma do przejścia jakieś pięćdziesiąt metrów. Wysupłał ostanie monety, zapłacił, a gdy wysiadł z taksówki i spojrzał w górę, zobaczył, że w oknach Archiwum pali się światło. Znowu tu jest, pomyślał, i natychmiast przestał się martwić o starszą panią z parteru, zapomniał też o młodej matce, teraz miał ważniejszą sprawę na głowie, musi do jutra znaleźć jakąś wymówkę. Za rogiem ulicy zobaczył swój domek, niziutki, prawie w ruinie, przyklejony do wysokiej ściany budynku, jakby gotowej zwalić się na niego. Nagłe coś ścisnęło go za serce. W domu paliło się światło. Był pewien, że wychodząc, zgasił je, choć zważywszy na zamęt, jaki ostatnio ma w głowie, byłby nawet skłonny sądzić, że się myli, gdyby nie jasno oświetlone okna Archiwum. Włożył klucz do zamka. Dobrze wiedział, kogo niebawem ujrzy, a mimo to zatrzymał się na progu, jakby zgodnie z konwenansem wypadało okazać zdziwienie. Szef siedział przy stole, na którym były starannie ułożone różne papiery. Pan José nie musiał podchodzić bliżej, żeby wiedzieć, co tam jest, fałszywe referencje, szkolne karty nieznajomej, notatnik, teczka z aktami, którą wziął z Archiwum. Proszę wejść, powiedział szef, jest pan u siebie. Kancelista zamknął drzwi, zrobił parę kroków w stronę stołu i zatrzymał się. Nie odezwał się ani słowem, w głowie tak mu huczało, że nie mógł zebrać myśli. Proszę siadać, przecież jest pan u siebie. Pan José zobaczył, że na szkolnych kartach leży klucz, identyczny z tym, którego sam używał. Patrzy pan na klucz, zapytał kustosz i najspokojniej w świecie ciągnął dalej, Niech pan nie myśli, że to nielegalna kopia, dawniej, kiedy były tu jeszcze domy urzędników, zawsze istniały dwa klucze do wewnętrznych drzwi, jeden dla lokatora, a drugi dla władz Archiwum, jak pan widzi, wszystko jest w porządku, Prócz tego, że wszedł tu pan bez mojej zgody, zdołał powiedzieć pan José, To zbyteczne, kto ma klucz, jest panem domu, a zatem obydwaj jesteśmy panami tego domu, podobnie jak szanowny kancelista poczuł się na tyle panem Archiwum, że wykradł urzędowe dokumenty, Mogę to wyjaśnić, Nie trzeba, cały czas obserwuję pańskie poczynania, prócz tego bardzo pomógł mi notatnik, a skoro już o tym mowa, gratuluję zdolności pisarskich i celnych sformułowań, Jutro złożę dymisję, Ale ja jej nie przyjmę. Pan José był zaskoczony, Nie przyjmie pan, Nie, mój panie, Dlaczego, jeśli mogę spytać, Może pan, gdyż jestem gotów stać się wspólnikiem pańskich nieprzepisowych działań, Nie rozumiem. Kustosz wziął do ręki teczkę nieznajomej kobiety i powiedział, Zaraz pan zrozumie, lecz przedtem musi mi pan opowiedzieć, co się zdarzyło na Cmentarzu, pana opis urywa się na rozmowie z tamtejszym kancelistą, To długa historia, Niech pan opowie w paru słowach, chcę mieć pełny obraz, Przeszedłem pieszo cały Cmentarz Główny aż do kwatery samobójców, przespałem się pod drzewem oliwnym, a kiedy obudziłem się rano, wokół mnie pasło się stado owiec, potem dowiedziałem się, że pasterz zabawia się, zamieniając tabliczki z numerami, które znajdują się na grobach przed postawieniem nagrobków, Po co, To trudno wytłumaczyć, z grubsza chodzi o to, czy istotnie wiemy, gdzie znajdują się osoby, których szukamy, według niego nigdy się tego nie dowiemy, podobnie jak ta, którą pan nazwał nieznajomą, tak jest, Co pan dziś robił, Byłem w szkole, w której pracowała, potem w jej mieszkaniu, Odkrył pan coś nowego, Nie, doszedłem do wniosku, że nie warto. Kustosz otworzył teczkę, wyjął kartę, do której przyczepiły się fiszki pięciu sławnych ludzi, którymi pan José się zajmował. Wie pan, co bym zrobił na pana miejscu, Nie, proszę pana, Wie pan, jaki jest jedyny logiczny wniosek płynący z tego wszystkiego, co zaszło do tej pory, Nie, proszę pana, Trzeba dla tej kobiety sporządzić nową kartę, identyczną z poprzednią, tyle że bez daty śmierci, I co potem, Potem umieści ją pan w kartotece żywych, jakby wcale nie umarła, To byłoby oszustwo, Zgadza się, lecz jeśli go nie popełnimy, wszystko, co do tej pory zostało powiedziane i zrobione, zarówno przez pana, jak i przeze mnie, straci sens, Nic z tego nie rozumiem. Kustosz oparł się na krześle, powoli przesunął rękami po twarzy i zapytał, Pamięta pan, co powiedziałem w Archiwum w ostatni piątek, kiedy przyszedł pan nieogolony do pracy, Tak jest, proszę pana, wszystko, Tak, wszystko, A zatem przypomina pan sobie, że wspomniałem o pewnych faktach, bez których nigdy bym nie zrozumiał, jakim absurdem jest rozdzielanie żywych i umarłych, Tak jest, proszę pana, Czy muszę mówić, jakie fakty miałem na myśli, Nie, proszę pana.

Kustosz wstał. Zostawiam panu ten klucz, nie zamierzam go więcej używać, oznajmił i nim pan José zdążył cokolwiek powiedzieć, ciągnął dalej, Jest jeszcze jedna sprawa do załatwienia, A mianowicie w aktach pańskiej nieznajomej brakuje świadectwa zgonu, Nie znalazłem go, musiało zostać w głębi Archiwum albo zagubiłem je po drodze, Dopóki go pan nie znajdzie, ta kobieta pozostanie martwa, Tak czy siak pozostanie martwa, Jeżeli go pan nie zniszczy, powiedział kustosz, odwrócił się na pięcie i wyszedł. Po chwili pan José usłyszał, że zamyka drzwi Archiwum. Pan José stał nieruchomo na środku pokoju. Nie musiał wypełniać nowej karty, gdyż miał jej kopie. Trzeba było jedynie podrzeć lub spalić oryginał z wpisaną datą śmierci. No i jeszcze to świadectwo zgonu. Wszedł do Archiwum, w biurku szefa czekała na niego latarka i nić Ariadny. Przywiązał koniec nici do kostki i ruszył w ciemność.

39
{"b":"89254","o":1}