Литмир - Электронная Библиотека

Dwoje nieżywych dzieci zatrzymało się raptownie w eleganckim, pięknie urządzonym korytarzu przed wysokimi białymi drzwiami. Zdyszany Ambrosius z trudem łapał oddech.

Widma wykazywały ogromne zdenerwowanie. Zamykały i otwierały usta, wyciągały ręce, kołysały się lub wirowały wokół własnej osi. Zdawało się, że chcą sforsować jakąś niewidzialną barierę.

Wtem obróciły wykrzywione rozpaczą twarze w stronę Ambrosiusa. Dwie pary czerwonych źrenic wpatrywały się w oczy kata z głębokim napięciem.

Ambrosius poczuł na skórze lodowaty pot. Serce ścisnął mu lęk, oddech ze świstem wydobywał się zza zaciśniętych zębów.

Upiory rozchyliły wargi i wydały wysoki, straszny krzyk słyszalny tylko w głowie kata. Ambrosius zachwiał się, oparł plecami o ścianę. Duchy zamknęły oczy, z jękiem potrząsnęły wyciągniętymi ramionami i rozpłynęły się w powietrzu, jakby nie były dłużej w stanie pozostać w tym miejscu.

Ambrosius przesunął drżącymi dłońmi po twarzy.

– A więc to tak! – szepnął bezgłośnie.

***

Późnym popołudniem Arseniusz zastał Ambrosiusa w ogrodzie. Kat siedział przed rozłożonymi sztalugami, obok leżała skrzyneczka z przyborami do rysowania i teczka pełna grubych czystych kartonów. W skrzyneczce oprócz rysików, prasowanego węgla i flaszeczek z tuszem spoczywała niewielka luneta.

– Witaj, mistrzu – powiedział Arseniusz. – Czy mogę zerknąć?

– Oczywiście – zgodził się tamten z uśmiechem.

Na kartce widniał piękny, nieomal skończony rysunek zachodniej fasady dworu. Uderzała lekkość i perfekcja nakreślonych linii, pewność ręki i staranność wykonania. Starszy

Wi?zy krwi - pic_10.jpg

kat wpatrywał się w karton dłuższą chwilę. Chmury, drzewa, nawet cegły w murze wydawały się niesłychanie rzeczywiste. Jednak całość sprawiała dziwnie niepokojące wrażenie. Arseniusz nie umiał wytłumaczyć dlaczego. Zastanawiał się usilnie, aż wreszcie wydało mu się, że zrozumiał czemu. Na obrazku nie było żadnego żywego stworzenia, nie tylko człowieka, ale choćby zwierzęcia czy ptaka.

– Doskonałe dzieło – pochwalił. – Widzę, mistrzu, że opatrzność obdarzyła cię wieloma talentami.

– Och, to tylko amatorskie próby. – Młody człowiek machnął lekceważąco ręką.

– Nigdy nie rysujesz ludzi? Twoje portrety byłyby zapewne niesłychanie wierne.

– Rzadko czuję taką potrzebę.

– Naprawdę rysunki pomagają ci uprawiać rzemiosło? – zagadnął Arseniusz.

Ambrosius skinął głową.

– Tak. Uczą mnie patrzeć.

– Patrzeć? – zdziwił się kat Szarej Wody.

– Dostrzegać szczegóły i łączyć je w całość. Wydobywać prawdziwy obraz z plątaniny linii i plam.

– Wybacz – żachnął się Arseniusz. – Ale osąd zbrodniarzy nie należy do nas. Tym zajmuje się sąd. Członkowie naszego bractwa tylko dokonują aktu sprawiedliwości i doprowadzają do tego, by z gruntu zła dusza nikczemnego mordercy i żądne zemsty duchy ofiar odeszły z tego świata w spokoju i nie dręczyły żyjących.

– Oczywiście, mistrzu – przytaknął Ambrosius. – Ale w jaki sposób to osiągnąć?

– Uspokajając dusze wedle prawideł naszego rzemiosła. Tobie, mistrzu, z pewnością nie trzeba tego tłumaczyć.

Ambrosius patrzył na Arseniusza spod zmrużonych powiek.

– Ależ chętnie posłucham, na czym polega twoja metoda. Moja, jak zapewne słyszałeś, odrobinę się różni od zwykle stosowanych.

Arseniusz westchnął.

– W chwili gdy głowa spada z karku skazańca, jego dusza wyrywa się na wolność. Jest wtedy przerażona, wściekła i opętana żądzą czynienia zła. W chwilę później wyczuwają jej obecność dusze zamordowanych i przybywają. One także pełne są nienawiści i przepełnione potrzebą zemsty. Kat musi sprawić, żeby wyzbyły się gniewu, zapomniały o drastycznych przeżyciach. Trzeba zmienić ich wspomnienia, sprawić, że znów staną się kochającymi małżonkami, serdecznymi przyjaciółmi lub obcymi sobie ludźmi, którzy nie znają się nawet, więc nie żywią ku sobie żadnych negatywnych uczuć.

– Ale to oszustwo – mruknął Ambrosius.

– Szlachetne oszustwo – poprawił go Arseniusz z naciskiem. – Które pozwala tym nieszczęśnikom opuścić ziemski padół, znaleźć drogę do zaświatów, a ludzi uwolnić od swej dręczącej obecności.

– Tylko że twoja metoda nie zawsze jest skuteczna, mistrzu. Na szczęście doświadczony kat zwykle z góry potrafi ocenić, która dusza nie da się omamić fałszywymi wspomnieniami – rzekł Ambrosius z uprzejmym uśmiechem. – Tak jak w przypadku Sydoniusza, prawda?

– No cóż – odparł Arseniusz sztywno. – Widać moje umiejętności nie są tu wystarczające. Czy zechcesz zatem oświecić mnie i opowiedzieć o swojej metodzie?

– W sumie jest bardzo prosta i logiczna. – Ambrosius wciąż uśmiechał się pogodnie. – Nie skłaniam dusz, aby przyjęły fałszywe wspomnienia. Pozwalam im zobaczyć prawdę i pogodzić się z nią.

Arseniusz wzruszył ramionami.

– Co za dziwactwo! Cóż to znaczy prawdę?

– Rzeczywisty przebieg wydarzeń – wyjaśnił Ambrosius. – Skazańcy muszą zrozumieć, że zadano im sprawiedliwą śmierć, ponieważ uczynili zło. Muszą pogodzić się z tym i przekonać, że ziemskie sprawy nie są już dla nich ważne, że zostawiają je za sobą, strząsają jak pył, aby podążyć do innego świata. Podobnie z ofiarami. Zależy im głównie na tym, żeby ich wysłuchać, dowiedzieć się, co przeszły, jak wielka dotknęła je niesprawiedliwość. Gdy przekonają się, że wszyscy zgromadzeni rozumieją to i współczują, a winowajca poniósł zasłużoną karę, mogą odejść spokojnie.

– Więc co ma tu do roboty kat! – parsknął Arseniusz. – Po prostu ściąć łeb i tyle? To potrafi pierwszy z brzegu rzeźnik!

– Nie słuchałeś mnie, mistrzu. – Ambrosius potrząsnął głową. – Kat jest niezbędny. Musi przekonać dusze, że umarły i powinny porzucić ziemskie sprawy, bo te, jak wszystko, co wiąże się z tym światem, są błahe i nieważne w obliczu wieczności, ku której podążają. Że odbędą teraz podróż ku gwiazdom, odwiedzą krainy, wobec których ziemia jest jak pył na wietrze. Nie warto więc zajmować się takimi drobiazgami jak zemsta czy nienawiść.

– Ciekawe – burknął Arseniusz cierpko. – I wszystko to znajdujesz w wizerunkach domów i ogrodów?

Ambrosius potrząsnął głową.

– Nie. Tam znajduję historię. Prawdziwą historię.

– Zadziwiające – skrzywił się Arseniusz. – Zatem nie przeszkadzam ci, mistrzu. Szukaj swojej historii. Mam tylko nadzieję, że uda ci się ją odnaleźć w przeciągu najbliższych sześciu dni.

– Wiele na to wskazuje – zawołał Ambrosius za odchodzącym katem Szarej Wody.

Ujął w dłoń rysik i wrócił do rysowania. Lecz ledwo nakreślił kilka linii, przerwał. W zamyśleniu dotknął czubkiem palca maleńkiej, ledwo dostrzegalnej postaci stojącej w jednym z okien na piętrze. Mikroskopijna twarzyczka dziewczynki tchnęła smutkiem.

Kat uśmiechnął się kącikami ust. Rzecz jasna, Arseniusz jej nie zauważył.

– Wcale nie nauczyłeś się patrzeć, mistrzu – powiedział Ambrosius cicho.

***

Mijały dni. Pięć pięknych, perfekcyjnych rysunków spoczywało w teczce Ambrosiusa. Z pozoru wyglądały jak zwykłe widoki domostwa i ogrodu, lecz uważny obserwator potrafiłby dopatrzyć się dziwnych, niepokojących detali. Małej dziewczynki spoglądającej smutno z okna zachodniej fasady. Cieni dwóch postaci, męskiej i kobiecej, na podłodze krużganka, sugerujących postawą i gestami, że stojący za węgłem pogrążeni są w gwałtownej wymianie zdań. Leciutko uchylonych drzwi, zza których widać błysk świecących w ciemności oczu. Chusteczki poznaczonej ciemnymi plamami, upuszczonej na ogrodowej ścieżce. Maleńkiego flakonika na parapecie okna i sztyletu wbitego we framugę. Ale żaden uważny obserwator nie oglądał dzieł Ambrosiusa.

Przedostatniego ranka poprzedzającego egzekucję mistrz znów rozstawił sztalugi w ogrodzie. Tym razem interesowała go fontanna i fragment południowego skrzydła. Pogrążony w pracy, usłyszał odgłos kroków na żwirowej ścieżce, dopiero gdy rozbrzmiał tuż za nim. Odgłosom stąpania towarzyszył cichy szelest sukien.

Ambrosius uniósł głowę. Tuż przed nim stała pani Sulpicja.

– Wybacz, jeśli niepokoję cię, panie – odezwała się dźwięcznym, starannie modulowanym głosem.

– Wyświadczasz mi wielki zaszczyt, pani. – Ambrosius wstał od sztalug i ukłonił się głęboko.

Sulpicja miała na twarzy wyraz wystudiowanego smutku, ale wprawne oko kata z miejsca wychwyciło kilka drobnych szczegółów, które niezbyt przystały bolejącej nad stratą dzieci matce. Staranny makijaż. Króciutkie zalotne zerknięcia spod rzęs. Lekko rozchylone usta pomalowane szminką o barwie świeżej krwi. Zbyt głęboki dekolt. Rozsznurowane, niby przypadkiem, tasiemki gorsetu.

– Usiądź, mistrzu – poprosiła Sulpicja słodko. – I wyświadcz mi, proszę, drobną przysługę. Pozwól popatrzeć, jak rysujesz. W niczym ostatnio nie znajduję ukojenia, a twoje dzieło jest takie piękne. Przyglądanie się twoim sprawnym dłoniom przy pracy z pewnością przyniesie ulgę w mojej boleści.

Istotnie, moje dłonie przy pracy są w stanie przynosić ulgę, szacowna damo, pomyślał Ambrosius. Ale tylko na szafocie. Jednak usiadł posłusznie i ujął rysik w palce.

Sulpicja stanęła za plecami kata i pochyliła się, niby naturalnym gestem, żeby lepiej przyjrzeć się rysunkowi, a w rzeczywistości po to, by otrzeć się o ramię rysownika i musnąć włosami jego policzek. Ambrosius nawet nie drgnął. Przez chwilę owiewał go ciężki korzenny zapach perfum, a potem ucisk na barkach i plecach zelżał. Sulpicja odsunęła się.

– Czy pozwolisz mi przejrzeć gotowe rysunki? – spytała, wyciągnąwszy rękę po teczkę.

Ambrosius szybko przycisnął kartony dłonią.

– Och, nie! Nigdy nie pozwolę, abyś oglądała te okropne bohomazy! Nie są godne oczu tak szlachetnej damy! Wybacz, ale chyba spaliłbym się ze wstydu.

Niechętnie cofnęła dłoń. Przygryzła lekko wargę, wyraźnie niezadowolona.

63
{"b":"89241","o":1}