Литмир - Электронная Библиотека

Wróciłem do pracowni. Siedzę tam nieprzerwanie, sam nie wiem, godziny, dni? Ręce mam brunatne od skrzepłej krwi. Lepię figurki. Tworzę potwory. Moich braci, moje dzieci. Czasami dopada mnie rozpacz. Krzyczę wtedy, niszczę zrobione wcześniej modele, zabijam te dzieci, które są kalekie. Nie ma miejsca na niedoskonałości. Potem płaczę, rozmazuję łzy i smarki palcami pokrytymi skorupą krwi. Wtedy, na krótko, krew Margot znowu ożywa intensywną czerwienią. Żeby się uspokoić, czytam księgę. Święte znaki Przedwiecznych. Imiona, atrybuty, zaklęcia. Wodzę palcami po wyżłobieniach tłoczonej skóry, wspominając Samantę.

Czasem popadam w zniechęcenie. Tracę nadzieję, gapię się w ślepia stworów, które nigdy nie staną się idealne. Jesteś kluczem, powtarzam sobie, ale nie mam już siły. Wtedy siadam i nasłuchuję. Słyszę ciężkie, nieporadne szuranie w kuchni i monotonny szept. To moja żona obija się o meble, upuszcza bez przerwy butelkę z pokarmem dla Perełki, w beznadziejnych, wciąż ponawianych próbach zagrzania dziecięcej zupki. Biedaczka, straciła na urodzie, przysięgam wam. Gdyby mogła się teraz zobaczyć, umarłaby ze wstydu.

Ale nie ją pragnę usłyszeć. Czekam na chrobot zakrzywionych pazurów i wysoki, zgrzytliwy chichot. Jest. Dobiega z salonu. Cichy odgłos skrobania, kiedy smuga złota i czerwieni wdrapuje się na ściany, buszuje w kredensie. Otworzę świat dla ciebie, moje dziecko.

Niedługo, wiem. Mam chwile załamania, ale robię postępy. Pracuję bez przerwy. Wiem, że niebawem ujrzę światłość Przedwiecznych w ślepiach jakiejś szkaradnej, tandetnej figurki z modeliny.

Boicie się? Powinniście. To już niedługo. Może zaraz, może nawet w tej chwili. A wtedy świat będzie należał do bogów i do cudownych, gibkich istot, które nie wiedzą, co to litość czy miłosierdzie.

Poczekajcie. Trochę. Tak jak ja. To już niedługo. Wiem. Czekam. Czekam. Czekam.

2004

57
{"b":"89241","o":1}