Литмир - Электронная Библиотека

Amanus rozłożył ręce.

– Nic. Gościła u nas, więc staraliśmy się zapewnić jej jak najlepszą opiekę. Wiemy, że jesteś bardzo przywiązany do tej śmiertelniczki.

Cornet powoli podszedł do biurka. Oparł dłonie na blacie, pochylił się tak, że jego twarz znalazła się tuż przy twarzy starszego klanu. Spojrzał wprost w oczy wroga, a Sykstusa ogarnął lęk, bo w źrenicach Cruksa zobaczył szaleństwo.

– Powiedz mi prawdę – szepnął Cornet ochryple. – Powiedz, Sykstus.

Starszy klanu zbladł. Przez chwilę wydało mu się, że pomimo magicznych blokad, grona podwładnych, potężnej mocy i stanowiska zostanie rozszarpany na strzępy we własnym gabinecie, w siedzibie swojego rodu. Z trudem przełknął ślinę. W tym momencie odezwał się rozlewny akcent Rdzy.

– Ja ci powiem, Cornet.

Crux targnął głową. Sykstus odetchnął z ulgą, odsuwając się odrobinę z krzesłem. Z wysiłkiem opanował odruch poluzowania krawata. Cornet wbił spojrzenie w twarz Rdzy. Uśmiechała się nieprzyjemnie.

– Prędko opuściłeś dzwonnicę. Jesteś pewien, że zdążyłeś wszystko dobrze przemyśleć?

– Tak, suko Kręgu. Nigdy niczego nie byłem tak pewien.

Sięgnęła po stojący na stoliku kieliszek wina. Umoczyła usta w trunku.

– Jak słusznie zauważyłeś, Cornet, reprezentuję Krąg. Zatem gdy Sykstus zapewnił twojej ukochanej wszelkie wygody, ja postarałam się o rozrywki.

Zmrużyła oczy, mierząc Cruksa drwiącym spojrzeniem. Przez chwilę bawiła się kieliszkiem.

– Zatem – podjęła, gdy się nie odezwał – sprowadziłam specjalnie dla niej zwierzątko. Fergusa.

Cornet poszarzał na twarzy. Świat pękł i zawalił się na niego. W jednej chwili umarł i odrodził się upiorem.

– Źle zrobiliście – wychrypiał – zabierając mi wszystko. Trzeba było zostawić mnie w spokoju.

– Jesteś chory, Cornet – wtrącił Sykstus, który odzyskał już rezon. – Lepiej wracaj do domu, połóż się. Zrozum, nie stanowisz zagrożenia dla nikogo. Jesteś wrakiem. Możemy zrobić z tobą wszystko. Ale pozwolimy ci umrzeć samotnie. Klan nie zniża się do rozgniatania insektów.

Crux nie słuchał. Powoli zbliżył się do Rdzy. Wyciągnął rękę, dotknął krótkich czarnych włosów.

– Nic ci nie pomoże, martwiaczko – powiedział. – Nic. Wspomnienia, sentymenty, ochrona bractwa. Możesz mnie zabić, ale to też nic nie zmieni. Odpłacę ci, Rdza.

Uśmiechnął się strasznym, krzywym grymasem upiora. W nieprzeniknionych ślepiach wysłanniczki Kręgu pojawił się strach, którego nie potrafiła ukryć.

– Zostaw mnie! – syknęła.

Zacisnął pięść na jej włosach, szarpnął.

– Za późno, Alysio Maddox Dellvardan, suko Kręgu, zwana Rdzą.

– Zdychaj! – wrzasnęła, robiąc palcami szybki gest.

W Corneta uderzyła fala mocy. Odrzuciła go na środek gabinetu. Stracił równowagę, upadł. Wydawało mu się, że stanął w płomieniach. Każdy nerw krzyczał, a Crux wił się po podłodze, wymiotując krwią. Jak przez kłąb waty usłyszał dźwięczący satysfakcją głos Sykstusa.

– Pokazać ci Fergusa, Cornet? Jest włochaty, bezmózgi i bardzo jurny.

Płomienie nie gasły, a kałuża krwi zamieniła się w morze, w którym tonął. Nie zauważył nawet, że zaniepokojeni hałasem wpadli do gabinetu ochroniarze Sykstusa. Starszy klanu trącił Cruksa czubkiem buta.

– Zabierzcie tę szmatę i wyrzućcie – odezwał się do podwładnych Saffona. – Jak dla mnie, może być przez okno.

***

Cornet szedł. Rzędy kamienic ciągnęły się po obu stronach ulicy jak szary wąż podążający w przeciwnym kierunku. Bruk uciekał spod butów. Każdy krok był sztywny i mechaniczny. Każda decyzja oznaczała nadejście ciemności, bo Crux wiedział, że kawałki zdruzgotanego świata nigdy nie poskładają się znowu w całość.

Dotarł do domu, w którym mieszkał. Zatrzymał się przed wejściem, spojrzał w górę na światło w oknach poddasza, na gargulce podtrzymujące parapet. Uśmiechały się szpetnie. Koniec, powiedziały ich kamienne pyski. Demony należą do piekła, a piekło nie oszczędza nawet swoich. Krew Ludu Luster jest przeklęta od zarania dziejów. Cornet przyznał im rację i wszedł do środka.

Zastał Koral siedzącą na łóżku. Splecione dłonie trzymała na podołku. Obróciła na niego błękitne spojrzenie, pełne smutku i rezygnacji. Crux oparł się o framugę drzwi, nie mogąc zmusić się do ani jednego kroku dalej.

– Coś się ze mną dzieje, Cornet – powiedziała Koral. – Coś bardzo złego.

– Tak – szepnął z trudem.

– Wiesz co, prawda?

– Tak.

Milczała chwilę.

– Więc powiedz. Jesteś mi to winien.

– Kiedy cię porwano – usłyszał swój własny głos – Sykstus założył na ciebie zaklęcie snu, a Rdza, wysłanniczka Kręgu, sprowadziła demona zwanego Fergusem. On jest jak kłąb tkanek, nie myśli, nie czuje, nie pragnie. Żyje, żeby się rozmnażać. Zapłodnił cię.

– Więc urodzę demona? – spytała cicho.

– Nie dopuszczę do tego – wyszeptał. – Nie mogę. Fergus, rozwijając się w ciele nosiciela, pożera jego duszę. Unicestwia ją. W chwili porodu nosicielka umiera, a ponieważ nie ma duszy, przestaje istnieć. Absolutnie, Koral. Pochłania ją niebyt.

Dziewczyna spuściła głowę, poruszyła splecionymi palcami.

– A więc jednak zostałam matką demona – powiedziała smutno. – Miałam nadzieję, że to będą twoje dzieci.

– Błagam, przestań – głos Corneta załamał się. – Ukarano mnie, ale tak, że bodajbym zdechł, zanim cię spotkałem.

Spojrzała mu w oczy.

– Niczego nie żałuję, rozumiesz? Nawet gdybym wiedziała, jak to się skończy, zrobiłabym to samo.

– Nie wiesz. Nie powiedziałem ci…

– Zrozum, Cornet. Wiem – przerwała. – Umrę.

Zamknął oczy.

– Tak – szepnął ochryple. – Muszę cię zabić. Nie sposób uratować ofiary Fergusa. Można tylko uratować jej duszę. Odesłać ją do zaświatów, do których należy, dopóki jeszcze coś z niej zostało.

– Nie jestem z Ludu Luster, więc to nie będą twoje zaświaty, prawda?

Skinął głową.

– Nie mogę cię teraz przeprowadzić, maleńka. Nie przeistoczysz się z powodu Fergusa. Pożre moją moc i na tym się skończy. Nigdy więcej cię nie zobaczę, Koral.

Spróbowała się blado uśmiechnąć.

– Zawsze będę o tobie pamiętać, Cornet. Jeśli w zaświatach istnieje pamięć.

Wargi Cruksa rozchylały się z trudem.

– Nie wiem nic o waszych zaświatach.

– Ja też nie – powiedziała Koral. – My, śmiertelni, nigdy nie wiemy, co nas czeka. Możesz poleżeć koło mnie chwilę?

– Koral! – jęknął. – Koral…

– Ciiicho – położyła palec na ustach.

Zamilkł. Ułożył się obok niej w łóżku. Leżeli przytuleni, a czas przestał istnieć.

– Jestem gotowa – odezwała się w końcu. – Przeprowadź mnie, Cornet.

Pogłaskał delikatnie miodowe włosy, przesuwał palce między gęstymi kosmykami. Szeptał do niej, uspokajał, gładził, aż wreszcie jego dłonie zacisnęły się, szarpnęły i głowa dziewczyny bezwładnie opadła na poduszkę. Ciało drgnęło, znieruchomiało, a Cornet poczuł, że umiera. To on był trupem, nie spokojnie leżąca Koral. Wtulił twarz w jej włosy, pozwalając, żeby wszystko odpłynęło, znikło.

Nie wiedział, ile czasu spędził, obejmując martwą dziewczynę. Ocknął się i wypuścił ją z objęć, gdy nagle w duszy otwarło się i trysnęło źródło mocy tak potężnej, że zalało go w jednej chwili, zmusiło do krzyku, do szarpania pazurami pościeli, do tłuczenia łbem w ścianę. Nienawiść. Odwieczna, straszliwa siła Ludu Luster. Cornet pozwolił jej ogarnąć się całkowicie, przemienić i przeprowadzić na nową Prawdziwą Stronę, wsłuchany we własny krzyk, we własne wycie potępieńca.

A potem wszystko zajęło się ogniem. Nie potrafił powiedzieć, czy podpalił mieszkanie, czy to eksplodowała jego nieokiełznana nienawiść. Płomienie objęły meble, półki z książkami, łóżko z ciałem Koral, zamieniając je w stos pogrzebowy pogańskiej księżniczki.

Crux przeszedł przez ogień, bez trudu, bez lęku, bo jeszcze nie mógł odejść. Nienawiść, topiąc wszelkie uczucia, pozostawiła jedno nieodrodne dziecko – zemstę. Już na ulicy Cornet odwrócił się, spojrzał na płomienie. Zaczęły lizać dach. Ze wszystkich okien buchał ogień, a kamienne gargulce trwały na posterunkach niczym strażnicy bram do otchłani, bo przecież w mieszkaniu otworzyło się piekło.

***

W siedzibie rodu panowała cisza. Przez całą drogę do pracowni nie spotkał nikogo, jakby cały klan zasnął. Cornet dostał się do domu bez najmniejszych trudności, łamiąc blokady jak dziecinne sztuczki. Siła, którą nosił w sobie, byłaby zdolna z łatwością wywalić w powietrze pół Prawdziwej Strony. W Cornecie ocknęła się potęga ojca, dziedzictwo krwi. Podejrzewał, że stał się o wiele silniejszy niż stary, ale mało go to obchodziło. Zszedł na dół, jednym gestem wyłamał drzwi pracowni. Niebieskawy metal popękał, skruszone kawałki z łoskotem upadły na posadzkę. Crux wszedł do środka, bez wahania przemierzył większą komnatę, otworzył mniejszą. Ku swemu zdziwieniu ujrzał spoczywającego na stole martwiaka. Widocznie Sykstus nie zdążył go skończyć. Pies wywrócił blade, mętne oczy.

– Się masz, Ivo – mruknął Crux.

Zdjął z półki tygiel z alchemicznym srebrem.

– Wiesz co? Do dupy z takim życiem. Uwolnię cię od niego, kuzynie.

Chlusnął na psa lśniącą cieczą. Martwiak wydał wysoki, przenikliwy skrzek, na bladej skórze rozkwitły błękitne płomienie. Cornet wyszedł, nie odwracając się, żeby spojrzeć, jak Ivo zapada się w sobie, przemienia w gęstą, cuchnącą ciecz.

Przez kręte korytarze, ciemne klatki schodowe i puste, wysoko sklepione komnaty podążał prosto do części mieszkalnej, ściskając tygiel ze srebrem. Za pasek zatknięty miał pistolet, który zabrał z domu.

Był w salonie, gdy usłyszał trzask otwieranych drzwi i odgłos kroków. Odstawił naczynie na niski stoliczek obok kanapy, wyjął broń i czekał. Do pokoju wkroczył Vax Mius. Cornet wyszczerzył do niego zęby.

– Witaj, Vax. Szczerze mówiąc, jestem zachwycony, że cię widzę.

41
{"b":"89241","o":1}