Литмир - Электронная Библиотека

Koral przymknęła oczy.

– Nie kończ. Rozumiem. Nie wiem, jak potrafiłabym z tym żyć, ale wiem, co bym wybrała.

– Sama widzisz – mruknął Crux. – Mój świat jest stary i po prostu odarty ze złudzeń.

Spojrzała na niego.

– Chyba nie do końca.

– Może nie.

– Zabiłbyś własne dziecko, Cornet? Gdyby chodziło o władzę lub cokolwiek innego?

Potrząsnął głową.

– Duma by mi nie pozwoliła. Właśnie za tę skazę Lud się mnie wyrzekł.

– Nie rozumiem.

– Za to, że nie przejąłem sukcesji po ojcu. Wtedy musiałbym walczyć o władzę, posuwać się do skrytobójstwa, intryg, zawierać sojusze z tymi, którymi gardzę, zdradzać przyjaciół i wciąż drżeć o stabilność swego stołka. To nie dla mnie, skarbie. Mówiłem ci, że miałem starszego brata? Był synem poprzedniej żony ojca. Matka i stary wykończyli go opętani lękiem, że im zagraża. Nie chciałem być taki sam. Z drugiej strony nie chciałem podzielić losu brata, czego nie dało się wykluczyć.

– Jezu! Mieli jakieś dowody, że działał przeciwko nim?

– Nic mi o tym nie wiadomo. Chyba nie.

– Chcesz powiedzieć, że twój ojciec zamordował własnego syna, który był zupełnie niewinny?

Na ustach Corneta pojawił się twardy, chłodny uśmiech.

– Nie ma niewinnych – powiedział.

– A ty?

Wzruszył ramionami.

– Byłbym zmuszony spróbować zabić starego, gdyby zaczął mi zagrażać.

– Rzeczywiście, jesteście potworami.

– Jasne, moja piękna. Zadajesz się z bestią. Wciąż chcesz się stać taka jak ja?

– O niczym innym nie marzę.

– Dziś wieczorem spotkam się z kimś, kto, być może, zgodzi się nam pomóc. Ale nie rób sobie wielkich nadziei. To pomysł desperata.

– Może ci grozić jakieś niebezpieczeństwo? – zaniepokoiła się.

Pocałował ją.

– Nie. W najgorszym razie to będzie żałosne.

***

Noc zapadała nad miastem, brzydka i mglista. Wiatr niósł w sobie zimną wilgoć. Cornet rozcierał ręce. Czekał. Rozumiał, że z każdą chwilą jego czekanie staje się coraz bardziej beznadziejne. Nikt się nie zjawi. Jeszcze kilka minut i wróci do Koral. W głębi duszy od początku wiedział, że nie może liczyć na pomoc Kręgu.

Odgłos kroków zaskoczył go. U wylotu zaułka pojawiła się nagle drobna postać ubrana w płaszcz. Podeszła bliżej i Cornet rozpoznał trójkątną twarz z czerwoną plamą ust.

Poczuł dreszcz przebiegający po krzyżu. Mięśnie napięły się odruchowo, serce przyspieszyło rytm, gdy tymczasem ona szła bez pośpiechu, z rękami w kieszeniach płaszcza, z wargami ułożonymi w grymas lekceważenia. Zatrzymała się kilka kroków przed nim. Żółte oczy patrzyły na pozór obojętnie, maskując czujność.

Milczała. Chciał się odezwać, ale zupełnie zaschło mu w ustach, więc tylko nerwowo przełknął ślinę. Nie spodziewał się, że jej widok potrafi nim wstrząsnąć.

Czerwone usta rozciągnęły się w uśmiechu, a palce wysuniętej z kieszeni dłoni wykonały niedbały gest. Cornet poczuł nagle potężne tąpnięcie, jakby ziemia pod jego stopami miała się zapaść. Zawirowało powietrze, w twarz uderzył kurz. Zaskoczony stracił równowagę, przyklęknął na jedno kolano.

– Niespodzianka, Cornet – usłyszał rozlewny akcent Rdzy. W jej głosie drgało rozbawienie.

Zamrugał, starając się pozbyć spod powiek piekących drobin pyłu. Uniósł głowę, spojrzał i zatrząsł się ze złości. Wszystko wokół zrobiło się szare, płaskie, niby pozbawione perspektywy. Wiatr gonił po bruku tumany spopielałego kurzu. Na niebie zasnutym burą patyną jarzyło się zimne, mdłe słońce.

Rdza nadal przed nim stała, ale zrobiła się przezroczysta, bezcielesna jak duch. Dobrze słyszał tylko jej głos.

– Masz rację, Crux. To jest właśnie to, co podejrzewasz. Cofnęłam cię miedzy cienie. Jak myślisz, ile czasu zajmie ci powrót?

– Czy ty zawsze musisz zachowywać się jak suka, Rdza? – wycedził przez zęby.

Zaśmiała się, odrzuciwszy głowę do tyłu. Najchętniej chwyciłby ją za gardło, ale równie dobrze mógłby próbować udusić mgłę.

– Słyszałam jakieś wzruszające historyjki, jak to ponoć zakochałeś się i desperacko poszukujesz sposobu, żeby uczynić swoją ukochaną jedną z nas. Sentymenty, Cornet. Zawsze twierdziłam, że w końcu cię zabiją. Maleńka, słodka śmiertelna dziewczynka. Kto by pomyślał?

– Słuchaj – wychrypiał. – Jeśli cokolwiek stanie się Koral…

– Och, jasne! – przerwała. – Wiem, wiem. I umieram z przerażenia.

– Powinnaś.

W żółtych ślepiach przez sekundę zabłysło zainteresowanie.

– Lubię cię, Cornet. Właściwie mógłbyś daleko zajść, gdybyś akurat nie zdychał na krwawiączkę.

Zacisnął pięści.

– Znajdę cię, Rdza. Wiesz o tym. Znajdę, zanim zdążę zdechnąć.

Zmrużyła oczy.

– Trzymam za słowo. Prowokuję cię świadomie, żebyś mnie jeszcze bardziej nienawidził i wreszcie zaczął się mścić. To mi dostarczy emocji i wzbogaci monotonię życia.

Kiedy skończyła mówić, zdał sobie nagle sprawę, co oznacza pustka i dziwny chłód widoczny w jej źrenicach. Zobaczył, kim naprawdę była.

– Jesteś psem Kręgu – odezwał się cicho. – Niczym więcej. Jesteś martwa. Oddałaś im duszę, a oni zrobili z ciebie martwiaka. Chciałaś władzy, a stałaś się niewolnikiem. Łudzisz się pozorami mocy, nie wiedząc, że została z ciebie tylko pusta skorupa wypełniająca polecenia bractwa.

Cofnęła się o krok, twarz jej pobladła.

– Hej, Cornet – syknęła. – Czy ja nie zapomniałam spytać, jak się czujesz?

– Kwitnąco – warknął. – W każdym razie nie jestem trupem jak ty.

– No cóż. Tego możesz za chwilę pożałować.

Pstryknęła palcami, a Cornet zwinął się z bólu, który rozdarł go niespodziewanie, łatwo jak świstek papieru. Gorąca wilgoć buchnęła przez nos, kurz na bruku chciwie spijał czerwone krople, zaś oczy Rdzy przyglądały się skulonemu, targanemu spazmami bólu mężczyźnie tylko na pozór obojętnie.

***

Zasnęła. Z pewnością tak, chociaż nie miała pojęcia, w jaki sposób. Przecież przez cały czas denerwowała się, czekając na powrót Corneta. Jednak musiała zasnąć, bo skąd nagle się wzięła w tym ponurym, pustym pokoju z małymi, przesłoniętymi kratą okienkami umieszczonymi pod samym sufitem. To z pewnością sen. Zwłaszcza że nadal leży w łóżku Corneta.

Drzwi otworzyły się ze skrzypnięciem, wpuszczając kogoś do środka. Koral rozpoznała go i doznała nagłego uczucia lęku.

– A, miło cię widzieć, moja śliczna – powiedział Justus z perfidnym uśmieszkiem na gębie. – Zaskoczona? Mam nadzieję, że pozytywnie.

O Boże, pomyślała w popłochu. To wcale nie sen! Zadrżała, podciągając po szyję kołdrę, jakby mogła się pod nią ukryć.

Justus przysunął się bliżej, usiadł na brzegu łóżka.

– Cóż, Koral. Przez jakiś czas będziesz naszym gościem. Radosna nowina, co? W końcu jesteśmy rodziną Corneta. Mamy prawo cię poznać. Czuj się jak w domu. Możesz być pewna, że zrobimy wszystko, żeby zapewnić ci liczne rozrywki i jak najbliżej się z tobą zaznajomić. Niech ci nie przyjdzie do główki, że wyjdziesz stąd, przełamując nasze zaklęcia. Postaraliśmy się docenić twój talent. Blokady są o wiele silniejsze. Nie zdołasz ich złamać. A drzwi zamkniemy na zwykły zamek, ale za to bardzo solidny.

Zachichotał w sposób, który wydał się Koral obrzydliwy. Patrzył na nią ładnymi, nienawistnymi oczami, aż dziewczyna zdała sobie sprawę, że osiągnął cel, w jakim przyszedł, i bardzo ją przestraszył. Wiedział o tym, co dało mu powody do triumfu. Jego twarz promieniała i tylko wielki strach Koral tłumił przemożną ochotę, by w nią napluć.

Wyciągnął rękę, dotknął policzka dziewczyny. Wzdrygnęła się.

– Zostaw mnie! – krzyknęła desperacko.

– Nie bój się – syknął. – Na razie nic ci nie zrobię. Dopóki on żyje. Jeszcze nie zwariowałem. Za dobrze znam swego kochanego braciszka, bękarta kurwy. Gotów wyleźć z grobu, żeby się mścić.

Koral odetchnęła z ulgą. Parszywy tchórz, pomyślała.

– Co się tak gapisz? – warknął Justus. – On żyje. Ma tylko kłopoty. Ale to nic. Za chwilę będzie miał problem. Bardzo przykry i bardzo bolesny, uwierz mi. A wtedy przestanę się nim przejmować, mała śmiertelniczko.

Zamknęła oczy, żeby nie patrzeć na wykrzywioną złośliwie gębę Justusa. O Boże, w co ja się wpakowałam, jęknęła w myślach. To nie może się dziać naprawdę.

Lecz w głębi duszy wiedziała, że jednak się dzieje, a jej pozostaje nadzieja, że Cornet nie da się wciągnąć w zasadzkę i znajdzie sposób, żeby ją uwolnić.

***

Cornet zbudował kolejne zamazane, matowe przejście. Przekroczył je i zaklął paskudnie. Wiatr ciskał tumanami kurzu, na niebie ponuro tliło się obrażone, zamierające słońce wielkości męskiej pięści. Trafił do następnego cienia. Rdza wepchnęła go w zaświaty, dominium umarłych, gdzie jeszcze nie należał, więc błąkał się teraz między cieniami, jak potępiona dusza szukająca drogi do domu.

Miał fatalne przeczucia, dławił go lęk o Koral, rozsadzała wściekłość. Na razie brakowało mu czasu, żeby zastanawiać się nad podłością Rdzy. Przyjdzie i na to pora. W każdym razie w Kręgu zyskała potężną moc. Dał się cofnąć między cienie łatwo jak pierwszy lepszy szczeniak.

A to suka, pomyślał z goryczą, splatając kolejne przejście, które miało go znowu zaprowadzić do zakurzonego, spowitego w półmrok przedpiekla.

***

Koral z trudem rozchyliła powieki. Odkąd została porwana, nieustannie trwała w sennym odrętwieniu. Jawa mieszała się z majakami, aż w końcu dziewczyna straciła poczucie czasu i rzeczywistości. Nie wierzyła własnym zmysłom i pamięci. Czasami nie potrafiła powiedzieć, czy naprawdę spotkała i pokochała Corneta, czy znajduje się w siedzibie rodu Dellvardan, czy może raczej w szpitalu dla obłąkanych. Z czasem przestało ją interesować i to. Zobojętniała na wszystko. Właściwie nie miała poczucia krzywdy. Nie doznawała żadnych cierpień, nie czuła głodu, nie spotkało jej nic złego ze strony klanu. Większość czasu przesypiała, bez tęsknoty do wolności, bez myśli o Cornecie. Tylko sny miewała męczące. Było jej wtedy duszno, gorąco, niewygodnie. Przygniatał ją wielki, ciepły ciężar, jakby nieznane zwierzę usiłowało ułożyć się na niej do snu. Nie lubiła tych majaków. Zostawało po nich lekkie uczucie obrzydzenia i cień ostrego, słodkawego zapachu. Rzeczywistość Koral zawęziła się do wypełnionej niejasnymi rojeniami przestrzeni pokoju, w której pływała niczym w kadzi pełnej mgły i wszechobecnej senności.

38
{"b":"89241","o":1}