Литмир - Электронная Библиотека

Dawid wsunął się do środka, a brzydki uśmiech Corneta pogłębił się. Trada spojrzał na niego i zrozumiał, co to znaczy być przerażonym.

Koral wciąż spowita w ciężką atłasową suknię, przechadzając się tam i z powrotem po sypialni, przypominała staroświecką marionetkę. Męczyły ją złe przeczucia. Bała się, że Cornet w obecnym nastroju jest w stanie zrobić coś zbyt radykalnego. Postanowiła znaleźć ojca. Porozmawiać z nim, przygotować na to, co może go spotkać. W końcu była mu to winna.

Przebiegła przez pokoje na górze, zajrzała do saloniku i jadalni, a w końcu przypomniała sobie o gabinecie. Zbiegła na dół, wpadła bez pukania.

– Cornet, nie! – krzyknęła. – Bo będę zmuszona cię znienawidzić.

Crux rozluźnił uchwyt na gardle posiniałego, pokrwawionego Dawida, potrząsnął nim jak pies szczurem i pchnął na podłogę.

– Jak sobie życzysz, skarbie – powiedział spokojnie. Ale Koral zauważyła, że z trudem nad sobą panuje.

W rogu gabinetu siedział wbity w fotel Trada, a krople potu lśniły na jego skroniach niby diadem. Na dywanie Dawid, charcząc, usiłował zaczerpnąć oddechu.

– To jest Cornet, tato – powiedziała Koral, czując, jak strasznie głupio brzmią jej słowa, ale przecież musiała coś powiedzieć, zanim sytuacja stanie się zbyt dramatyczna. – Właściwie miałam ci go wcześniej przedstawić.

Urwała. Cornet śmiał się bezgłośnie, ale całkiem otwarcie. Spojrzała w jego złe, rozbawione oczy i zdała sobie sprawę, że nerwowo wyłamuje palce.

– Naprawdę to zrobiłaś? – wychrypiał z podłogi Dawid. – Rzuciłaś mnie dla tego potwora?

– Nic nie tracisz – wymamrotała. – Jest jeszcze Diana. To ładna dziewczyna, niedługo będzie pełnoletnia. Wciąż możesz zostać zięciem szefa.

Cornet popatrzył na nią z mieszaniną podziwu i rozbawienia. Koral umilkła, bo w sumie chciała tylko pocieszyć Dawida, a nie zachować się jak suka.

– Koral – chrząknął ojciec z czeluści fotela – co to znaczy?

– Tylko tyle, panie Trada, że kocham pańską córkę – powiedział Cornet. – Z wzajemnością. Mam nadzieję, że to wyjaśnienie pana zadowala. Aha, jako przyszły teść może pan liczyć na moje szczególne względy i opiekę. Mam na myśli perspektywy rozwoju pańskiej firmy. Jestem pewien, że dojdziemy do porozumienia.

Wtedy Edward Trada doświadczył iluminacji. Osobista protekcja Corneta oznaczała nieprawdopodobne korzyści. Całą gamę wspaniałych możliwości, wśród których nietykalność i zwolnienie od haraczu były ledwie warte wzmianki. Co do Dawida, to cóż – ma niewiele lat, poczeka. Bo rzeczywiście, jest jeszcze Diana. Pozwolił sobie na to, żeby się rozpromienić. Niewiele, ale jednak trochę.

– To zaskakująca sytuacja – powiedział z powagą. – Lecz szczęście córki zawsze było dla mnie najważniejsze.

Na ustach Corneta znów pojawił się paskudny uśmiech.

– Nie wątpię, panie Trada.

***

Sykstus delikatnie pogłaskał włosy Charlotty. Obróciła na niego okrągłe błękitne oczy.

– Dlaczego się martwisz? – szepnęła.

– Nie martwię się. Myślę.

– Jesteś smutny.

– Kierowanie rodem wymaga czasem trudnych decyzji. Pamiętaj, że dobro klanu i dobro Ludu stanowi najwyższą wartość. Właśnie w tej kolejności. Dobry może być tylko ten, kto jest wierny i oddany rodzinie, rozumiesz?

Skinęła głową.

– Cieszy mnie twoja lojalność i posłuszeństwo – powiedział. – Będziesz doskonałą matką rodu Dellvardan.

Nie patrząc już na nią, wyszedł spotkać się z wysłannikiem Kręgu.

Nie spodziewał się, że Krąg przyśle Rdzę. Na setki oddanych członków akurat ją. Nie wiedział, jak to odczytać. Jako ostrzeżenie, groźbę czy szyderstwo. Wcale się nie zmieniła. Krótkie ciemne włosy przylegały do głowy niby hełm. W trójkątnej twarzy rzucała się w oczy tylko czerwona plama ust. Nie podała mu ręki na powitanie. Wydęła wargi znajomym grymasem, znamionującym pogardę lub znudzenie.

– Witaj, Rdzo – mruknął.

– Witaj – odpowiedziała niskim głosem. – Podobno sobie nie radzisz. Twój stołek się chwieje?

– Nie używałbym tak drastycznych określeń.

Spod ciężkich powiek patrzyły na niego bezczelne żółte oczy.

– Więc czego chcesz od Kręgu?

Sykstus westchnął.

– Usiądź. Wyjaśnię ci.

Rdza opadła na fotel. Słuchała z pozoru senna, ale w głębi przesłoniętych rzęsami żółtych ślepi mieszkała nieustanna czujność.

***

– Kochałeś kiedyś kogoś, Cornet? – spytała Koral.

– Tak – odpowiedział. – I co?

– Nic. Przestałem.

– Tak po prostu?

– Na to wyszło.

Odwróciła się i spojrzała na sufit.

– Jak to właściwie jest z tą przeklętą krwią?

– Młody, rosnący w siłę klan Seimle rywalizował ze starożytnym, ale podupadającym klanem Mwee. Ród Seimle wygubił wszystkich z rodziny Mwee, lecz starszy ginącego klanu z zemsty rzucił na zwycięzców przekleństwo krwi. Ponieważ potrafił posługiwać się przedwieczną magią, której dzisiaj nikt już nie zna, zaraza rozprzestrzeniała się w szalonym tempie. Trzeba było zlikwidować wszystkich nosicieli.

– Nikt nie zna lekarstwa?

– Nie. Zginęli wszyscy z rodu Mwee, a tylko urodzony członek klanu, który rzucił klątwę, jest władny ją odwołać.

– A Krąg? Mówiłeś, że jest potężny.

– Krąg składa się z samych szaleńców. Diabli wiedzą co naprawdę potrafi i co stanowi jego cel. Podejrzewam, że gdyby to rzeczywiście leżało w interesie bractwa, znalazłby antidotum, ale niewykluczone, że woli mieć w rękach kolejny bicz na wspólnotę rodów. Chociaż kto wie. Może wcale nie umie znaleźć lekarstwa. Członkowie Kręgu zaprzedają bractwu duszę. Jak myślisz, co jest warte takiej ofiary? Władza? Tajemnica? Oświecenie? Muszą być szaleni.

Roześmiała się.

– Od kiedy dbasz o duszę, Cornet?

Wzruszył ramionami.

– Umieram. W takim momencie dusza staje się dziwnie cenna.

– Zanim to nastąpi, ja stanę się zgrzybiałą starowiną albo dawno będę gryźć piach.

Przekręcił się na plecy.

– Prawdopodobnie tak, dziewczyno. Oddałbym wszystko, żeby cię przeprowadzić, ale nie mogę. Zaraziłbym cię.

– To ci nie przeszkadza ze mną sypiać.

– Dopóki jesteś śmiertelniczką. Klątwa przenosi się przez krew, ale sama jest czymś magicznym, mistycznym w pewnym sensie. Podobnie jak przeprowadzenie. Na razie nic ci nie grozi, a ja wiem, że nie urodzisz mi zarażonych dzieci. My nie krzyżujemy się z gatunkiem ludzkim.

– Jezu! Jakbyś powiedział z małpami!

– Koral, jesteśmy potężną, starożytną rasą. I nie szanujemy ludzi. I z natury stoimy po stronie zła. Zabijam, żeby żyć i ot tak, dla pstryknięcia palcami. Związałaś się z diabłem z lustra. Myślałem, że wiesz.

– Więc co? Wykorzystasz mnie i porzucisz? Będziesz się bawił, aż ci się znudzę?

Cornet westchnął.

– Opowiem ci historyjkę, bo widzę, że mnie nie rozumiesz. To stara legenda. Pochodzi jeszcze z czasów rządów królów. Pewien potężny władca miał dwóch synów. Wezwał kiedyś przed swoje oblicze młodszego i kazał mu ukryć się za tronem, aby wziąć udział w lekcji prawdziwych rządów. Następnie zawezwał kapitana straży przybocznej i spytał, czym według niego jest potęga państwa. Ten rzekł: „Potęgą państwa jest król, niby klamra, która spina je w całość”. Wtedy władca kazał przybyć swemu starszemu synowi. Gdy ten wszedł, zapytał: „Dlaczego zawiązałeś spisek przeciwko mnie?”. Królewicz zbladł i zawołał: „Żądza władzy mnie zaślepiła. Wybacz mi, ojcze!” Władca odpowiedział: „Przebaczam ci jako ojciec, lecz jako król – nie mogę. Oto zdrajca! Zabij go, kapitanie straży”. Żołnierz wykonał rozkaz, a król nakazał młodszemu synowi wyjść z ukrycia. „Czy nienawidzisz mnie za to, co zrobiłem?” – spytał. „Nie”, odparł chłopak. „Po to jesteś królem, aby karać zdrajców. Zresztą on stał pomiędzy mną i tobą, więc nie mogłem go kochać”. „Mój synu”, powiedział król, „staniesz się teraz moim następcą. Pamiętaj, że dobro kraju to rzecz nadrzędna. Przysięgnij, że gdybym kiedykolwiek oszalał i postępował wbrew tej zasadzie, zabijesz mnie, zanim wyrządzę nieodwracalne szkody”. Młodszy królewicz wzruszony złożył przysięgę. Mijały lata. Niespodziewanie król zakochał się w pięknej żonie przywódcy jednego z potężnych klanów. Miłość zaślepiła go zupełnie. Postanowił zdobyć ukochaną za wszelką cenę. W kraju rozpętała się wojna domowa, wiele rodów zbuntowało się przeciw władcy. Wszędzie płynęła krew, płonęły ognie i skwierczały zgliszcza. Pewnego dnia królewicz wkroczył do komnaty ojcowskiej i rzekł: „Królu i ojcze, oto z wielkim bólem przyszedłem wypełnić przysięgę. Ponieważ oszalałeś i przysparzasz królestwu wielkich szkód, muszę cię zabić”. Lecz zanim zdążył zadać cios, z ukrycia wypadł kapitan straży ze swymi ludźmi, którzy pojmali królewicza. Wtedy władca spytał: „Czym jest państwo, kapitanie?”. „Państwo to król. Póki jest władca, poty trwa królestwo. Bezkrólewie oznacza chaos”. „Zabij zdrajcę”, rzekł król, a żołnierz spełnił rozkaz. Wkrótce też skończyła się wojna, władca rozgromił i wytracił buntowników, pozbywając się za jednym zamachem zbyt potężnych i samowolnych poddanych, a kraj szybko dźwignął się z upadku, gdyż zawsze był silny i bogaty. Zaś król zażył wiele szczęścia u boku ukochanej kobiety, przy okazji zapewniając sukcesję synowi, którego mu dała. Jaki morał z tego wynika?

Koral potrząsnęła głową.

– Nie wiem. Że polityka to podła rzecz?

Crux się uśmiechnął.

– Nie. Że dla Ludu Luster nie istnieje nic ważniejszego niż miłość do kobiety.

Teraz uśmiechnęła się dziewczyna.

– Przewrotna ta twoja bajka. Przecież miłość powinna nieść dobro.

Cornet uniósł brwi.

– Naprawdę? Nie wydaje mi się, wy, ludzie, trywializujecie ją. To potężne, stare, groźne uczucie, dzięki któremu można ważyć się na wszystko. Dobro? Zastanów się, gdyby ktoś kazał ci wybierać, kto ma umrzeć – człowiek, którego kochasz, czy, powiedzmy, małe dziecko, słodkie i nieświadome.

37
{"b":"89241","o":1}