Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Ponad pięć miesięcy. Rzeczywiście, spora strata. Powinienem był nalegać na częstsze archiwizacje.

– Cz-cz-czemu…?

– Co: czemu? – pytał Judas. – Czemu zdecydowałem się cię wdrukować? Bo nie ma sposobu ocenić, kiedy i czy w ogóle dowiemy się czegoś o twoim losie, a dłuższe oczekiwanie oznacza jeszcze większą lukę w pamięci. Czy „cze-

mu Zamoyski"? Ze Studni dostajemy informacje, że odegra w przyszłości kluczową rolę w rozmaitych politycznych konfliktach. Sporo Raportów mówi o „decyzjach Zamoy-skiego". Najwyraźniej zdobędzie znaczącą autonomię i samodzielny wpływ na Loże – rodzaj tego wpływu również nie jest znany. Próbowałem zminimalizować szansę realizacji tych wariantów; nie wyszło. Kłopot w tym, że to jest człowiek bez przeszłości, bez korzeni, bez znajomych i przyjaciół, bez rodziny. Żadnych też interesów w Cywilizacji. Nie ma więc na niego jak nacisnąć. Ale z modeli frenu – a mamy bardzo dobre modele frenu Zamoyskiego, cały Czyściec – z modeli znamy jego słabości emocjonalne, ścieżki uwikłań. Nie musiałaś nic robić; wystarczyło go nie odstępować w opresji. On jest podatny.

Doszli tymczasem do końca sali, do ściany za ostatnim rzędem zbiorników z pustakami. Angelika opanowała już dygot ciała. Ktoś narzucił na nią szlafrok; owinęła się nim, ojciec zawiązał jej pasek, bo palce nadal niezbyt ją słuchały.

Zawrócili. Szła pewniej, wyprostowana, Judas podtrzymywał ją tylko za ramię. Manifestacje programu medycznego oddaliły się. Angelika utrzymywała spojrzenie nisko, z dala od szklanych tulei: nie miała na razie ochoty na kolejne konfrontacje z własnym odbiciem. Odwracała wzrok, odwracała myśli.

– Czemu w o-ogóle ja? – spytała cicho. – Na-agle sobie przypomniałeś, po ty-ylu latach. Po-otrzeba ci jestem. Cco?

– Przez jakiś czas wszystko będzie dla ciebie nagłe i niespodziewane. I do czego mogłabyś mi być potrzebna? Zamoyski błądzi gdzieś w kosmosie, odcięty przez Wojny. Chodź – objął ją ramieniem – musisz się wyspać. Witaj w domu.

I uściskał ją mocno.

Teraz, sącząc zimny koktajl, ponownie zastanawiała się nad szczerością jego słów i czynów. Informowanie An-

geliki zaraz po implementacji o zamiarach wykorzystania jej – choć innej jej, tej zaginionej – jako narzędzia nacisku na Zamoyskiego nie wydawało się najmądrzejsze. Ale czy rzeczywiście Judas popełnił był tu błąd? W końcu przecież postępuję według jego planu, prawda? Z pewnością posiada także modele mojego frenu – przed syntezą, po syntezie.

Może on w ogóle nic innego nie robi, tylko wykonuje zalecenia SI oparte na analizach modeli frenu interlokutorów? Może ten biologiczny pustak stahsa Judasa McPher-sona to w istocie nic więcej jak manifestacja węzła programów decyzyjnych Gnosis Inc.? I jak to poznać, jak rozróżnić? Judas (czyli kto? co?) sam może szczerze zaprzeczać…

To postępuje małymi kroczkami, nie przez jednorazową zmianę. Na początku mógł być sobą, ale potem… jeden program za drugim… Nie bezpośrednio, nie przez wszczepkę, bo Tradycja zabrania – ale czyż nie można popaść w uzależnienie czysto psychiczne? Czy i Adam nie używa już programu do ciągłego generowania białego szumu w swym zachowaniu? Czyż nie słucha się plateau'owych doradców? Gdzie konkretnie przebiega granica? To wszystko się rozmywa, tożsamość zależy od zbyt wielu czynników.

Już w tej chwili mówiąc „Adam Zamoyski" powinnam mieć na myśli człowieka-plus-programy.

A kiedy mówię „Angelika McPherson" – o kim mówię? Kiedy patrzę w lustro – co widzę? Nie siebie, nie fren przecież. Manifestację.

– Załóżmy, że masz rację. – Odstawiła szklankę. Zachodzące słońce biło jej teraz prosto w twarz. Plaże Oahu obejmował standardowy, nieortodoksyjny protokół infu i Angelika wyczarowała sobie z powietrza czarne okulary. Nasunąwszy je na oczy, zabezpieczyła się także przed spojrzeniami Adama. – Załóżmy, że rzeczywiście jestem szpiegiem Judasa. Co z tego?

– Aha, znaczy „lepszy diabeł znany" i tak dalej?

– Nie. Serio pytam; co z tego? Załóżmy, że Judas faktycznie podstawił mnie, przewidując z modeli naszych frenów wzorzec interakcji. Że zaplanował instynkty, sny i uczucia. A przynajmniej obstawił jedne przeciwko innym – i wygrał. Załóżmy. Nijak to nie zmienia szczerości tych instynktów i uczuć. Nie rozumiesz?

Zamoyski powoli pokręcił głową. Miał za plecami czerwony blask tonącej gwiazdy i Angelika nie widziała dokładnie jego twarzy. Zaraz jednak Sophia, program zarządzający McPherson, podkręciła stosownie kontrast i ostrość obrazu.

– Musisz przecież to znać. – Angelika oparła się łokciami na szklanym blacie i zamknęła dłoń Adama w swoich dłoniach. Powstrzymała odruch odrzucenia na plecy włosów, które opadły jej na okulary. Ścisnęła dłoń Zamoyskie-go. – Tak było od zawsze – zaczęła półszeptem. – Na przykład bogacze. Odwieczne pytanie: „Zakochałaś się we mnie, czy w moich pieniądzach?" I co ma nieszczęsna odpowiedzieć? Tak czy inaczej – skłamie. Nie można oddzielić człowieka od jego życia: jeśli jest, jaki jest, to między innymi dlatego, że ma te pieniądze. Jako biedak byłby kimś innym. Czy zakochałaby się i w nim? To już jest pytanie do jasnowidza, nie do niej. Stąd właśnie biorą się te wszystkie bajki o królewiczach w żebraczym przebraniu szukających żony. Że niby uczucie będzie wtedy „czyste". Ale to jakaś sprzeczna wewnętrznie abstrakcja! Zawsze są powody, zawsze są przyczyny zewnętrzne i ukryte motywacje; jakiś Judas McPherson z tyłu głowy. Pieniądze, ale i nie pieniądze, także rzeczy niematerialne. Że na przykład jest przystojny. Czy zakochałaby się, gdyby nie był? Czy zatem kocha dla jego wyglądu? Albo że jest inteligentny, wykształcony. Czy zakochałaby się, gdyby nie był? Albo że ma pogodne usposobienie. Że jest energiczny. Że ma dobre maniery. Ze ma

wyobraźnię. Cokolwiek. Nie istnieje człowiek bez właściwości. Jak ocenisz, które uczucie „prawdziwe"? To niemożliwe. Trzeba grać z kotem Schródingera.

– Widzę, że bardzo dokładnie to przemyślałaś. Uśmiechał się pod wąsem. Zirytowała się. Puściła jego

dłoń, usiadła prosto, o mało nie strącając przy tym szklanki.

Niepotrzebnie wygłosiłam tę przemowę. Błąd, błąd. Teraz będzie sobie wyobrażał Bóg wie co. I czemu właściwie miałoby mi zależeć na jego zaufaniu? Nie tkwimy już w jednym Saku czy w brzuchu Deformantu. Mogłabym na przykład wrócić do Puermageze. Zresztą „gdzie" nie ma już takiego znaczenia dla mieszkańców wyższych partii Krzywej. Puermageze, nie Puermageze – tak naprawdę mieszkam teraz w swojej głowie. Ja. Ja: Angelika McPherson minus ciało.

Ale, czemu u licha, on się bez przerwy uśmiecha? A może to znowu jego randomizer…?

– No co? – warknęła. – Szpiega nie widział? Leniwym machnięciem odpędził pszczołę.

– Loża przyznała mi właśnie Klucz – rzekł. – Ogłoszą za kilka minut.

Zmieszała się; nie wiedziała, co powiedzieć. Taka władza – na dodatek do Narwy w jego głowie – czyniła z Za-moyskiego de facto jednoosobową instytucję polityczną Cywilizacji HS. Zważywszy, iż Sak z Narwą utrzymywało w zwinięciu tysiące deformanckich Kłów, przekazanych przez Zmartwychwstańca w bezpośredni zarząd Adama, był on także jednym z najbogatszych stahsów. Czy zresztą Zmartwychwstaniec musiał je w ogóle Zamoyskiemu przekazywać? Być może Zamoyski od początku zarządzał Kłami, Sakiem. Czyż nie w ten sposób obronił się przed plazmą Suzerenowej mortmanifestacji na weselu Beatrice? A może jednak nie on, może zrobiła to sama Ul z wnętrza Saka. No ale właśnie: jaka to różnica? Skoro Adam jest jej

awatarem. A jest, ani on w to już nie wątpi, ani Angelika, ani nawet meta-fizycy Gnosis.

W politykę zostałby wmieszany tak czy owak: negocjatorzy pełnomocni rozmaitych zrzeszeń Deformantów od tygodnia prowadzą rozmowy trójstronne (bo również z udziałem przedstawicieli Cywilizacji) w sprawie zwrotu owych Kłów. Angelika wiedziała, że, wraz z Judasem i Cesarzem, Zamoyski szykuje się do powtórnego otwarcia Saka – w En-Porcie, aby ustanowić na Narwie swoją stałą manifestację i podplateau'owy kanał komunikacyjny; aby wyczyścić układ Hakaty z pozostałości Cywilizacji Śmierci wyplutych z oktagonów3 Gnosis i tego kupca antari. Wtedy też miałaby nastąpić owa wymiana Kłów. Negocjatorzy podnosili to w publicznych debatach; nazwisko Adama nie schodziło z wysokich indeksów massmediów.

Teraz jednak został uprawomocniony w swym statusie przez Lożę.

Jej wywód sprzed minuty nie wyglądał więc już na tak oderwany od rzeczywistości. Adam się przez ten czas nie zmienił – ale zmienił się kontekst, i chociaż siedzi tu Adam w takiej samej pozie, tak samo mrużąc oczy, z wykrzywiającym wargi manierycznym grymasem, który Angelika też już dobrze zdążyła poznać, nie może się ona do Zamoyskiego odnosić w sposób, w jaki odnosiłaby się jeszcze przed chwilą; nie może, nie potrafi, nie jest w stanie nawet sobie wyobrazić. Inne będą słowa, inne będą gesty, inna szczerość.

Słabość do jakiego Zamoyskiego chciał więc u niej wykorzystać Judas: do tego tu Lorda Orientu, w aurze władzy i pewności siebie, czy tamtego pijaka, zagubionego w obcym świecie i czasie?

Wzięła głębszy oddech, spojrzała przez czarne szkła na Adama.

– Szczerze. Zapomnij o polityce. Wierzysz mi?

– Ale właśnie w tym rzecz, że nawet jeśli -

– Nie. Czy ty mi wierzysz?

– Pytasz o wrażenie? Jaki model twojego frenu w sobie noszę?

– Nie. Czy ty mi wierzysz?

– Co to znaczy? Przecież -

– Czy ty mi wierzysz?

Aż zamrugał i odchylił się na oparcie krzesła.

– Czy wierzę? Tak. Ale co to ma do -

Angelika założyła ramiona na piersiach, odwróciła czarne spojrzenie.

– Muszę cię jakoś wyleczyć z tych paranoi.

– Paranoi? Ha! Paranoi to jeszcze nawet nie powąchałaś.

– Niech zgadnę: jestem częścią spisku mającego na celu wykradzenie ci z głowy Narwy tudzież sekretu drogi do Fizyki Alfa.

Wyprostował mentorsko palec wskazujący.

– To nie paranoja. To trzeźwa ocena sytuacji.

Przyjrzała się wysokiej szklance, zakręciła w niej różowym koktajlem, raz, drugi, trzeci – i zanim uniosła ją do warg:

– Strzelaj.

– Okay. Jesteś Suzerenem. Zakrztusiła się.

67
{"b":"89237","o":1}