Przy wejściu do namiotu natknęłu się na ambasadora rahabów. Ambasador przywdziału manifestację starego Marlona Brando. Przekomarzału się właśnie z trójką stah-sowych dzieci, w ramach protokołu pedantycznie symulując pot na czole i ciężki oddech.
– Ależ nie, ależ nie! – wołału, wymachując pustym kuflem. – To nie my zjadamy gazowe olbrzymy, to usza!
– Usza inwertują obłoki wodorowe – upierała się kilkuletnia dziewczynka w różowej sukience, białych podkola-nówkach i błękitnych kokardach wpiętych w blond włosy. Sięgała prymarnej manifestacji ambasadora do pasa.
– Nieprawda! – uniósł się chłopczyk o buzi umazanej czekoladą. – Oni są z metanowych mórz!
– No ja chyba wiem lepiej – westchnęłu ambasador.
– Więc którzy są krzemowcami? – włączył się drugi chłopczyk, dotąd zajęty rozsmarowywaniem po marynarce plamy żółtego sosu.
– Antari – odparł mu ten czekoladowy.
– A kto to?
– No krzemowce!
Ambasador, przewracając oczami, podreptału do ustawionej na krzyżakach wielkiej beczki i napełniłu kufel. Maximillian uśmiechnęłu się porozumiewawczo.
– Dzieci.
– Dzieci – sapnęłu rahab.
– Nie przeczę, jest w tym pewien urok, prahbe. Ambasador westchnęłu wielorybio.
– Ech, polityczne z ciebie zwierzę, nawet tu mi nie darujesz.
Machnęłu wielką ręką i, wyminąwszy brzdące molestujące flegmatycznego bernardyna, wyszłu z namiotu.
Maximillian spokojnie dokończyłu ciasto, odłożyłu talerzyk, otarłu usta. Już nie traciłu nerwów tak łatwo, jak na początku wesela. Mapa jenu Pól emocjonalnych znów przypominała Mandelbrota, z dobrze wykształconym rdzeniem i peryferyjnymi odbiciami; nowy protokół uczuciowy był bardziej elastyczny.
Mrużąc oczy stanęłu na granicy słońca i cienia, pod fałdą zawiniętego płótna namiotu.
Obluszczone mury zamku wznosiły się wysoko nad rozsłonecznionym trawnikiem, kamienne płaszczyzny chropowatego cienia. Ponad bryłą zamku żeglował wielki czerwony balon z wypisanymi na powłoce życzeniami dla nowożeńców. Wiatr od morza kołysał balonem, szarpał go w dół i w górę. Nieba, tak czystego, tak błękitnego, nie znaczyły najdrobniejsze strzępy obłoków, nawet ptaków nie dojrzału, upał przygniótł je do ziemi. Cienie zamku i namiotów wycinały w trawniku koślawe formy, wewnątrz nich
gromadzili się goście. Pod największym, śnieżnobiałym namiotem szykowała się na owalnym podium orkiestra; Maximillian widziału muzyków strojących instrumenty, dzieci chowające się za deskami estrady. W kącie, gdzie cień najgłębszy, jakiś mężczyzna zdjąwszy marynarkę żonglował czterema kieliszkami. Musiał być już lekko wstawiony. Żona dawała mu dyskretne znaki. Ale żonglował jeszcze zamaszyście). Dzieciaki stały z otwartymi buziami. Kilka osób zakładało się, czy facet upuści szkło. Zahuczała strojona gitara i kieliszki spadły na ziemię. Wszyscy się śmiali, łącznie z niefortunnym żonglerem.
Maximillian łyknęłu z Plateau nieco głębiej. Mężczyzna nazywał się Adam Zamoyski, lecz w etykietce plateau'owej ujmowano to nazwisko w cudzysłów. Nie był stahsem. Nie był też niepodległą manifestacją phoebe'u starego obrządku. Był własnością McPhersona.
Materialne szczątki Zamoyskiego odzyskano z „Wolsz-na którego wrak, idący dzikim kursem ostro od
czana"
ekliptyki, natrafił trójzębowiec Gnosis. Znaleziono tam jeszcze kilka innych trupów, ale mózgu żadnego z nich nie udało się odbudować. Natomiast ten tu połataniec – według danych z publicznych Pól Plateau – posiadał oryginalne wspomnienia i oryginalny fren. Aktualnie znajdował się pod nadzorem SI z Plateau – owa seminkluzja filtrowała mu rzeczywistość, symulując jego współczesność i stymulując rekonstrukcję pamięci. W niej bowiem zamknięta była tajemnica losów „Wolszczana".
Gnosis nie informowała, dlaczego po prostu nie włożono Zamoyskiego do terapeutycznej AR.
W publicznych zasobach Plateau znajdowały się dosyć bogate dane na temat misji statku. Zbudowany w około-księżycowej stoczni ALMA w 2091 roku, wyruszył w drogę 2 grudnia 2092. Cel: anomalia czasoprzestrzenna pół roku świetlnego od £ Eridani.
Ach, to była pierwsza ekspedycja do Złamanego Portu! Po te informacje nie mustału de la Roche sięgać do zewnętrznych Pól, to był kamień milowy Progresu Homo Sapiens.
Port Deformantów z nieznanych przyczyn rozpruł się, gdy mijał e Eridani. Nie przeżyłu żadnu Deformant. Po katastrofie pozostało tam nieregularne ugięcie czasoprzestrzeni, siejące losowo wiązkami długich kraftfal. Obiekty złapane w siodło takiej fali ześlizgiwały się poza zasięg ziemskich teleskopów z prędkością ponadświetlną.
W końcu parę państw z Ziemi wysłało ekspedycje dla zbadania fenomenu. Pierwsze trzy szlag trafił, Złamany Port połknął je bez śladu. Była to oczywiście wielka nieostrożność ze strony naukowców, że pchali się tak prosto w paszczę wulkanu, ale wtedy właśnie Homo sapiens jeszcze się zupełnie nie znali na kraftunku. Wiedza, technologia przyszły dopiero potem; na Złamanym Porcie ludzie nauczyli się podstawowych praw, dzięki niemu zbudowali swoje pierwsze Kły, dzięki niemu przekroczyli Drugi Próg Progresu.
Zważywszy na wieki dryfu, „Wolszczan" został znaleziony we wcale niezłym stanie. Musiał jednak przechodzić przez jakiś systemowy śmietnik, bo podziurawiło go mniejszymi i większymi meteorami niemal na wylot. Wszystkich sześcioro członków załogi znaleziono w anabiozerach. Dwoje nie żyło już przed ich zamknięciem, reszta zmarła w efekcie postępującej degradacji sprzętu.
Teraz de la Roche doceniału znaczenie Adama Zamoyskiego, który w rzeczywistości mógł nazywać się inaczej, lecz nikt nie wiedział jak, bo jego DNA nie odpowiadało żadnemu z sześciu DNA zachowanych w Plateau jako DNA członków załogi feralnego statku. To samo dotyczyło zresztą dwóch innych trupów.
Czyżby ktoś podmienił w głębokim kosmosie troje ludzi? Zmienił DNA i RNA każdej ich komórki, wszystkich mitochondriów? To ewidentnie wskazywało na interwen-
cję technologii z wyższych rejonów Krzywej. Czyżby Piąty Progres? To byłoby coś! Czy Gnosis konsultowała sprawę z antari, rahabami i usza? Trzeba by wystosować oficjalne zapytanie. De la Roche uznału, że nie powinno ono wzbudzić żadnych podejrzeń: zwykła ciekawość. Wysłału zatem Traktem laufra do Pól korporacji. Kilka Kplancków później laufer przyniósł odpowiedź sprowadzającą się do jednomyślnego dementi wszystkich trzech Cywilizacji.
Może więc jacyś Deformanci. Mhm. Trudno powiedzieć.
Niemniej wskrzeszeniec reagował na nazwisko Adama Zamoyskiego, Adamem Zamoyskim się pamiętał – Gnosis tymczasowo zaakceptowała tę tożsamość.
Maximillian podeszłu do Zamoyskiego, który zbierał właśnie odłamki szkła z ziemi. (Tylko jeden kieliszek się rozbił).
– Dzień dobry.
– A tak, tak. Wygrał pan, czy przegrał?
– Ja się nie zakladałum.
– Kiedyś żonglowałem pięcioma.
– Naprawdę?
Zamoyski wyprostował się, zawinął szkło w serwetkę, rozejrzał się i wrzucił je do najbliższego kosza.
Prymarna Maximillianu przyglądała mu się spokojnie, z rękami założonymi za plecami. Analiza angielskiego, jakim posługiwał się Zamoyski, wskazywała, iż nie stanowił on jego języka ojczystego.
Ciekawe, jak szczelny jest ten filtr retro.
– To podobnie jak Wielka Loża – rzeklu prymarnym de la Roche. – Trzy naraz i wszystko spada, rozpryskuje się w drobny mak.
Zamoyski zignorował słowa Maximillianu, spoglądał obojętnie, głowa ani drgnęła, nie poruszyły się oczy.
Analizer behawioru nie miał wątpliwości: Zamoyski nie usłyszał nic ze słów Maximillianu, SI ocenzurowała.
Biedny półtrup, żyje w XXI wieku.
– Ponoć jest pan kosmonautą.
– A tak, tak. – Tym razem zareagował. – Kosmonautą. Byłem. – Wykrzywił się dobrodusznie. – Misiu zakopiański. Chce się pan sfotografować?
– Nie, dziękuję. Miał pan jakieś ciekawe przygody?
– Słucham? – mruknął roztargniony Zamoyski.
Już bowiem na czym innym skupiał swą uwagę – zawiesił wzrok ponad ramieniem prymarnej de la Roche'u, na wysokości zamkowych blanków.
– W kosmosie – ciągnęłu phoebe gładkim, niskim głosem, obracając ku mężczyźnie tułów i przechylając głowę. – Przydarzyło się panu coś ciekawego? Wie pan, ludzie różne rzeczy opowiadają…
– A tak, tak. Coś ciekawego. Na pewno.
Pocierał o siebie nerwowo wnętrza wielkich dłoni. Czy to jest jego oryginalny fenotyp, czy też przeskalowano go do współczesnych warunków? Zresztą czy naprawdę był Adamem Zamoyskim? Wszystko sprowadzało się do arbitralnych decyzji. Wybrano mu zatem ciało o wysokości metra i dziewięćdziesięciu pięciu centymetrów i dzięki temu był teraz wzrostu średniego.
Prymarna Maximillianu miała jego spoconą twarz na wyciągnięcie ręki. Jasnobłękitne oczy Zamoyskiego celowały tuż obok.
Na Polach phoebe'u pytania mnożyły się niczym gorąca kultura bakteryjna. Czy dobór wieku i rzeźba fenotypu wskrzeszeńca były przypadkowe, czy też wynikały ze skanu jego mózgu sprzed rekonstrukcji? Czy Gnosis dysponuje dodatkowymi, nieujawnianymi informacjami o wyprawie „Wolszczana"? W jakim celu Judas wpuścił tę ofiarę między gości weselnych?
Oblicze miał Zamoyski pobrużdżone głębokimi zmarszczkami, brwi zgoła nastroszone, wąs gęsty, usta jak
pęknięcie kamienia. Bardzo barczysty, pochylał głowę do przodu.
Na peryferyjnych Polach Maximillianu wybuchały szybkie atraktory skojarzeń wizualnych: bokser – byk – buldu-żer – taran.
– Co takiego? Jakaś przygoda w kosmosie? Ha, może i trafiliście na ślad życia pozaziemskiego! Wie pan, jakie plotki się bez przerwy słyszy? – dopytywału się de la Roche, cierpliwie sondującu precyzję filtra nadzorczej seminkluzji.
Ale on, Zamoyski – nie usłyszał? zignorował? był zbyt pijany? namyślał się tak długo? Bo znowu nie odpowiedział.
Z głębi namiotu wróciła jego żona, szczupła brunetka w przewiewnej bawełnie.
Żona? Plateau naświetla inny obraz: nanomatyczna kukła strażniczej SI. Skromna wizytówka plateau'owa informuje o statusie manifestacji: leasing Gnosis Inc. – cesarska licencja bezterminowa – funkcja terapeutyczna.
– Ile pamięta? – zwrócilu się do niej de la Roche, pew-nu, że saminkluzja to wytnie i Zamoyski nie usłyszy słów, nie spostrzeże nawet ruchu warg.