Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Plaża nie była jeszcze pusta, kilkadziesiąt opalonych nagusów spacerowało wzdłuż granicy fal lub grało w siatkówkę. Dziewczynka z psem przystanęła przy schodach prowadzących na deptak i zagapiła się na Adama i Angelikę – zapewne dostrzegła ich kondensację. Zamoyski puścił do niej oko. Gwizdnęła na psa i pobiegli dalej, dziecko i zwierzę.

Adam przeciągnął się, mrużąc oczy od wielkiego słońca. Morskie powietrze wtargnęło do płuc, odetchnął jeszcze głębiej.

– Kicz, moja panno, kicz.

– Ale malowniczy – zauważyła, pociągając go ku kawiarnianym stolikom. Kolorowe parasole furkotały nad nimi miękko, w rzadkich porywach silniejszego wiatru.

– Niech zgadnę: Hawaje.

– Cóż, akurat tu wypada terminator.

Zamówili koktajle mleczne. Z zachowania kelnerki, jej nagiej nerwowości, szybkich, ukradkowych spojrzeń, sztucznej precyzji mowy, Adam wnioskował, że rozpoznała w nich stahsów.

Gdy odeszła, rozglądnął się po deptaku i plaży. Szukał w zachowaniu plażowiczów oznak napięcia i wzburzenia niedawną wojną z Deformantami, obecną – z Suzerenem, owymi masakrami ludzi z rozprutych Portów… Ale nic. Kurort pocztówkowy.

Jak wiele z informacji o tych meta-fizycznych starciach w ogóle przecieka do kulturowej gleby Cywilizacji HS, na sam dól? Gnosis tego przecież nie cenzuruje, to wszystko pływa w Plateau. Lecz najwyraźniej enstahsów niewiele obchodzi.

Ale trzeba przyznać: żyją sobie luksusowo – w luksusach XXI wieku.

– Jak sądzisz, ilu z nich posiada obywatelstwo Cywilizacji?

– Zapewne nikt. – Angelika wzruszyła ramionami.

– Pamiętasz, co mówiłaś mi wtedy, na polanie, pod Księżycem? O regułach Cywilizacji i feudalizmie?

– Aha.

– Bo dla mnie wygląda to – machnął ręką – na dwudziesty pierwszy wiek, aż do szpiku jego demokratycznych kości.

– Cóż. Dziewięćdziesiąt dziewięć procent przez większość czasu żyje, jak żyliście w dwudziestym pierwszym, na tym przecież zasadza się nasza Cywilizacja, musimy mieć silne fundamenty kulturowe, pewność normalności. Ale nad tymi dziewięćdziesięcioma dziewięcioma procentami są stahsowie, jest cała hierarchia Cywilizacji, Loże i Cesarz i Gnosis i prawa prohibicyjne. No więc owa struktura polityczna, dzięki której możliwy jest dwudziesty pierwszy wiek – teraz to Angelika objęła szerokim gestem krajobraz – ta struktura jest w swej istocie feudalna.

– Nie można zarazem żyć w demokracji i w feudalizmie. To absurd jakiś jest. Kłócą się ze sobą w każdym szczególe, w języku nawet.

– Doprawdy? Przecież już w twoich czasach feudalizm zaczął się nadbudowywać nad demokracją. Nie rób takiej miny. Wiedzieliście. Im większa władza intelektu – a więc i pieniądza – tym mniejsza władza większości.

– Dobrze cię jezuici zindoktrynowali. A fakty – jakie są? Obejrzał się na plażowiczów. Mecz siatkówki zakończył

się pośród gwizdów i aplauzu. Zwycięzcy zaczęli śpiewać, klaszcząc do rytmu o uda. Przegrani, wyczerpani padli na plażę. Zaraz zaczęły się sprośne docinki, obrzucanie piachem, krzyki i piski dziewcząt. Czarnoskóry chłopczyk chodził i oblewał wszystkich czerwonym sokiem. Od palm wołali go rodzice; nie zwracał na nich uwagi. Plażowicze śmiali się głośno.

– Głupie owieczki hodowane przez światłych pasterzy z wyżyn Krzywej. Jak ładnie się bawią! Jakie szczęśliwe! Jak cudnie opalone! Jak ładnie utuczone! Wstąpimy przed snem, pogłaszczemy po główkach, połaszą się do nóg, poprawią nam samopoczucie – i niech dalej beztrosko baraszkują.

– Czy nie tak wyglądał raj demokracji za twoich czasów?

– Demokracji. Powtórz to słowo. A ci tutaj? Nie mają prawa głosu, nie są obywatelami, to nie -

– Ależ oni nie chcą być obywatelami! Jako stahsowie zostaliby ograniczeni Tradycją. A tak – są absolutnie wolni. Cywilizacja ich nie krępuje. Mogą być, kim zapragną. Robić, co zapragną. Nic nie robić, jeśli tego pragną. Inf spełnia ich marzenia, inf daje im bezpieczeństwo.

– I co robią? Wylegują się na plażach.

– A co robili za twoich czasów? Przepijali zasiłki w osiedlowych parkach. – Zaśmiała się. – Fren jest ten sam, tylko lenistwo bardziej luksusowe.

– Dlaczego jednak obywatelstwo się kupuj e? Nawet gdyby chcieli, nie byłoby ich stać.

– A jak wyróżnisz taką decyzję spośród setek innych chwilowych kaprysów, spełnianych na słowo? Jak sprawić, by poczuli, iż obywatelstwo i polityka to coś więcej niż kolejna infowa gra?

– W takiej kulturze się wychowali, czego od nich oczekujesz?

– Ależ niczego! To jest właśnie człowieka stan naturalny!

Siatkarze chlapali się na płyciźnie. Inna grupa nagusów wchodziła właśnie w fale z deskami surfingowymi nad głowami. Ostatni plażowicze zbierali z piasku swój dobytek; kilku spało.

Angelika pochyliła się ku Adamowi, sięgnęła ponad blatem.

– Przecież to widzisz – podjęła ciszej. – Wystarczy na nich spojrzeć. Sam Progres jest niedemokratyczny. Rzuć okiem na Krzywą: tu góra, tam dół. Wszechświat jest niedemokratyczny. W ogóle nie ma u Thieviego takiego nadającego się do życia wszechświata, który nie wymuszałby na frenie Formy Doskonałej, nie narzucał hierarchii. Demokracja jest sprzeczna z prawami fizyki. I podświadomie oni to wiedzą, oni wszyscy to wiedzą. – Wyprostowała się. – Popatrz.

Akurat kelnerka wróciła z koktajlami. Postawiła szklanki na stole i miała już zabrać tacę i odejść, gdy Angelika szybkim ruchem złapała ją za nadgarstek.

Kelnerka – kobieta, sądząc po pustaku, starsza od Angeliki o co najmniej piętnaście lat – wzdrygnęła się. Za-moyski widział, jak, przygryzając dolną wargę, powstrzymuje odruch wyrwania się z uścisku.

Miast tego pochyliła się ku McPherson, uśmiechając się z przymusem.

– Stahs…?

– Jak ci na imię, dziecko?

– Leanna, stahs.

– Leanna.

Angelika puściła kobietę. Kontynuując ruch, uniosła rękę i przesunęła czerwonymi paznokciami po linii szczęki i ucha kelnerki, zawinęła na kciuku jasny lok.

– Masz ładne włosy.

– Dziękuję, stahs.

Czy Leanna się zarumieniła? Zamoyski obserwował z nieruchomą twarzą, nie dając niczego po sobie poznać.

Angelika opuściła dłoń i odwróciła wzrok od Leanny. Kobieta wyprostowała się, cofnęła z wahaniem o krok, drugi, a gdy Angelika nadal nie podnosiła na nią wzroku – dygnęła lekko Adamowi i szybko odeszła.

– Widzisz? – rzuciła cicho McPherson. – Nie chcą o tym pamiętać, ale zdają sobie sprawę.

– Może ja jestem nieodwracalnie skażony miazmatami demokracji, ale – było w tym jakieś lepkie okrucieństwo.

– Upokorzenie, chciałeś powiedzieć.

– Tak.

– Czy ja potrafiłabym cię upokorzyć?

– W taki sposób? Nie.

– A widzisz! – Angelika upiła skąpy łyk koktajlu. – Jak sądzisz, dlaczego?

– Okay, rozumiem, o co ci chodzi. Ale mogliście wybrać -

– Nie, nie rozumiesz. Niczego nie wybieraliśmy: tak wyszło z obliczeń.

– Ach. Z obliczeń. No to wszystko usprawiedliwione. Trąciła go stopą pod stołem.

– No, daj już spokój.

– Ja też wyszedłem z obliczeń- mruknął z goryczą. – Jak to mi śpiewałaś? „Nie ma znaczenia, zewnętrzne wobec ciebie, zapomnij"? A teraz co? Ostateczne usprawiedliwienie: bo wyszło z obliczeń!

– O co ci chodzi? Przeskakujesz z tematu na temat, byle się czepiać – rozeźliła się. – Onu się z tobą bawiłu, programowalu cię podług modeli twojego frenu.

– Kłamału?

– Niekoniecznie. Weź na przykład Raporty ze Studni Czasu: czy one są kłamstwami?

– Bo, widzisz, Loża też w to wierzy – kontynuował ponad jej słowami. – Że stanowię Szyfr do wyższych wszechświatów. Drabinę do UL

Angelika wzruszyła ramionami. Znowu obsunęło się ramiączko jej sukni.

– Cholera wie. Roześmiał się gromko.

– No i z czego się śmiejesz? – warknęła.

– Przepraszam, to nie ja, to mój randomizer. Odwrócił wzrok ku oceanowi. Słońce rozpuściło się

w wodzie już w dwóch trzecich, pozostała część rozlewała się nad horyzontem owalnym kleksem purpury. Para wrzeszczących nastolatków goniła się po plaży, zawrócili tuż pod tarasem kawiarni, ich radosne okrzyki brzmiały w uszach Zamoyskiego niczym wulgarne wyzwiska. Jak, u diabła, można być tak nieprzyzwoicie normalnym? Kwas zbierał się w ustach.

– Ja jednak sądzę, że zostałaś mi podstawiona – powiedział, nie patrząc na McPherson. – Była już jedna Nina; teraz po prostu Judas wybrał subtelniejszą metodę.

– A, znowu się zaczyna.

– Tak sądzę – powtórzył z uporem. – Oczywiście, nie twierdzę, że jesteś świadoma swojej roli i że z premedytacją manipulujesz. Ale nie powiesz mi, że Judas nie ma w tym swojego celu. Może zresztą rozmawiał z tobą, dawał ci do zrozumienia, jak to on potrafi, brał na zaufanie, jowialną bezradność… Co? Którąkolwiek z ciebie; może obie. A właściwie to na którego pustaka cię naczytano, hę? – Tu dopiero obejrzał się na Angelikę.

Przełożyła nogi, zakładając lewą na prawą, co obnażyło tę pierwszą aż do górnej koronki pończochy. Zaczęła huśtać pantoflem, postukując wysokim obcasem o kamienną płytę tarasu.

– W tym celu – rzekła powoli – powinieneś dokonać bliższej inspekcji mojej stopy: jest-li tam blizna, czy blizny nie ma?

– A jaki test wykaże twoją bezinteresowność?

Sama się nad tym zastanawiała. Od momentu syntezy utraciła nawet pewność niepewności: bo być może ta druga ja (czyli która?) rzeczywiście posiadała była takie plany, tylko że teraz wszystko to się pomieszało, fren z frenem, i nie potrafię już odtworzyć jej zamiarów.

Niemniej to właśnie one mogą stać za moimi obecnymi myślami, emocjami, skojarzeniami, odruchami. Czy więc manipuluję Adamem, czy nie manipuluję? Judas mnie zaprogramował, czy nie zaprogramował?

Cóż, była ta rozmowa na weselu Beatrice, z Judasem ledwo wczytanym do nowego pustaka. I była rozmowa, też w piwnicach Farstone, po mojej implementacji – gdy sama jeszcze nie do końca kontrolowałam swoje reakcje, pioruny wędrowały dziewiczymi nerwowodami, hormony szalały autostradami nowego ciała…

– Ykch! Ykkkch! Yyyrch…!

– Powoli, powoli, już, wypluj to. Wyplułaś? Wypluj! Walnij ją który!

– Krch! Iii-ii… ileeee…?

66
{"b":"89237","o":1}