– Te wszystkie zabawy czasem -
– Rozumiem. Mogą być nieco dezorientujące dla stah-sa z dwudziestego pierwszego wieku.
– Tutaj, jak sądzę – Zamoyski machnął ku niebu/sloń-cu – nie jesteśmy relatywizowani.
– Poznałbyś. Szybkość twojej percepcji i reakcji, stahs, ograniczają prawa twojej biologicznej realizacji. Gdybyś to nią znajdował się tutaj, nie jedynie manifestacją via Plateau, to co innego – fren w pustaku procesowałby równie szybko. Ale tak?
– Jednak to twój Port, phoebe?
– Gwoli ścisłości, nie jest to Port, lecz inkluzja. Odcięcie całkowite.
Zamrugał.
– No tak, to tłumaczy to cholerne słońce. Czego się w końcu spodziewać po daczy meta-fizyka, hę? Pogrzebało się trochę w regułach, prawda? Jednak chyba wygodniej byłoby spotkać się bezpośrednio na Plateau, w jakichś konstruktach zmysłowych…
– Powiedzmy, że jestem nieco -
– Co się dzieje?
– Mamy gościa. Osca.
To ostatnie skierowane było już do kolumny pyłu, która przebiła się przez kurtyny wodnej mgły i właśnie kon-figurowała się przed oczyma manifestacji Słowińskienu i Zamoyskiego w postać młodej kobiety w długim sari, z mnóstwem złotych i srebrnych bransolet na ramionach, jasnym diamentem w nozdrzu.
– Stahs Adam Zamoyski – przedstawiłu ich sobie Słowiński. – Osca Tutenchamon, niepodległa inkluzja otwarta.
Nie wiedząc, jak się powinien zachować, Zamoyski na wszelki wypadek zachował się możliwie najuprzejmiej: wstał, skłonił się, wyciągniętą rękę ujął delikatnie i ucałował.
Gdy się wyprostował, nastrój byl już inny. Obie manifestacje kobiece przeskoczyły na przeciwne bieguny beha-wioru: Słowińskienu – piorunowała Hinduskę wzrokiem; Tutenchamonu – spoglądała spod wpółopuszczonych powiek z ostentacyjną pogardą, zarówno względem phoebe'u, jak i stahsa.
Gdyby phoebe i inkluzja manifestowały się szerzej, rozpylane w powietrzu drobiny wodne chyba zamarzałyby w locie.
Coś się wydarzyło, zdał sobie sprawę Zamoyski. W tym ułamku sekundy, gdy nie patrzyłem. Bo tam, na Plateau, w inkluzjach i Portach Słowińskiego – to były godziny, dni, może lata. Może millenia.
Następna kolumna kurzu przebiła mgielne parawany. Nikt już nic nie mówił. Adam również czekał w milczeniu, cofnąwszy się tylko w cień. Rozpaczliwie usiłował sobie przypomnieć, co o obsłudze Plateau powiedzieli mu An-gelika i Gheorg. Czy gdyby teraz zawołał na głos Patricku
– informacja o wezwaniu przebiłaby się do sekretarza McPhersona w oesie Fars^one? Jakie są mudry na wyjście z Plateau? Czy Angelika w ogóle pokazała mu jakieś? Co tu się dzieje?
Powietrze tężało w mrozie siarczystej nienawiści.
Z drugiego wiru zestalił się niski Azjata w chińskiej szacie. Zamoyski rozpoznał go: to on bił przed Gheorgum czołem o posadzkę tarasu po zabójstwie Judasa. Cesarski mandaryn – czy tak?
Wszyscy patrzyli na Zamoyskiego.
– Z troski o Cywilizację – odezwała się manifestacja Tutenchamonu. – Adamie Zamoyski: nie jesteś człowiekiem. Nie jesteś człowiekiem. Nie jesteś człowiekiem.
– Słyszałem – rzekł mandaryn.
– Słyszałum – rzekła manifestacja Słowińskiego.
– Phoebe – skłoniła się manifestacja inkluzji. – Wasza Wysokość.
Po czym rozsypała się w proch i pył – rozwiał ją wiatr, zmyła sztucza rosa.
– Zabrzmiało to nieomal jak wyzwanie na pojedynek
– zaśmiał się z wysiłkiem Zamoyski.
– To było wyzwanie na pojedynek – stwierdziła manifestacja Słowińskienu i kopnęła upuszczoną muszlę aż pod palmy. Stłukła sobie przy tym stopę i teraz podskakiwała na jednej nodze, wściekła – taki na poły komiczny behawior manifestowału Adamowi i Cesarzowi.
– Stahs – zwrócił się mandaryn do Zamoyskiego – Wielka Loża chciałaby się z tobą spotkać w najbliższym dogodnym terminie. Wyrazy szacunku. Powodzenia. Cesarz będzie czuwał.
I także odszedł w niebyt.
Usiadłszy ciężko i oparłszy się o ściankę altany, Adam spojrzał z wyrzutem na ciemnoskórą kobietę.
– Litości – jęknął – toż to jakieś pieprzone kabuki. Królestwo za suflera!
– Moja wina – przyznału Słowiński. – Wpuściłum Tutenchamonu bez twojej zgody, stahs. Ale onu z góry wie-działu o tobie i przecież nigdy dotąd nie stosowału takiej taktyki; nigdy nikogo nie wyzwału. Przedstawiłu inny cel swego przybycia, okłamału mnie. Niemniej przyznaję: to moja wina.
– Przed chwilą twierdziłuś, że nie wie o mnie nikt prócz ciebie i tych z Gnosis. I co za pojedynek, do cholery?!
– Któż przeniknie myśli inkluzji…? – zadeklamowała manifestacja phoebe'u. – Któż zmierzy jenu moc? To w górę Krzywej ode mnie. Może jakieś Studnie Czasu… A pojedynek… cóż, należysz do Cywilizacji. Zarchiwizuj się przedtem; Loża by ci nie darowała, stahs. Najwyraźniej nie ja jednu dostrzegam zainteresowanie tobą Suze-rena. Ostatnio Spływy na Plateau Czterech Progresów bardzo się zintensyfikowały. A przecież i tak jesteś już osobą publiczną, stahs. Zresztą, jak słyszę, Deformantom dobrze zapłacą za twoją aktualną realizację. Tak, tak, proszę się nie dziwić, rozniosło się, musiało; trwa wyścig do twojego
pustaka. To jak, przybijemy umowę? Wezwać z powrotem Cesarza?
– Ja nic z tego wszystkiego nie rozumiem! – zawołał Zamoyski z rozpaczą, chwytając się za głowę.
– To dobrze o tobie świadczy: jesteś człowiekiem. Cokolwiek by mówiłu Tutenchamon.
– O, tak, to brzmi dumnie. Człowiek! Gnój Progresu.
– Zastanowiłeś się?
– Zdajesz sobie sprawę, jak co wygląda z mojej strony?
– Domyślam się.
– No tak, zapewne robisz mi w czasie rzeczywistym te, jak im tam, modelunki frenu.
– Wy też je układacie w głowach, bez przerwy, wobec każdego swego interlokutora, stahs. Jedyna różnica jest taka, że robicie to podświadomie.
– Wy podświadomości nie posiadacie?
– Mogę mówić tylko za siebie.
– I? Uśmiechnęła się.
– Zarezerwowałum dla niej trochę Pól buforowych. Wstał.
– Muszę dać odpowiedź teraz? Manifestacja Słowińskienu rozłożyła ramiona.
– Wobec tego – w jaki sposób mogę się jeszcze z tobą porozumieć, phoebe?
– Znasz adres i klucz; przyznam ci kod dostępu.
– Rzecz w tym, że właśnie nie bardzo… Nie mam nawet własnych Pól, przechodzę przez Gnosis.
– Tak. To jest niewygodne – przyznała. Zamoyski czekał w milczeniu.
Pokiwała karcąco palcem – ale już wpółuśmiechnięta.
– Okay. Niech to będzie zaliczka. Wadium. Pochlebia mi zresztą twoje zaufanie. Zazwyczaj robią to rodzice.
– Co?
– Dobierają i konfigurują oes dzieci. Proszę. Pobiegła przez fi rany mgielne i wróciła z muszlą. Wręczyła ją Zamoyskiemu.
Ostrożnie przyjął pustą konchę.
– Powinienem coś z tym zrobić? – zmarszczył brwi.
– Kupiłum ci decymetr sferyczny Plateau Cywilizacji Homo Sapiens. Adresowany od THIS THORN IS FROM THE TREE I'VE PLANTED. Zapamiętaj. Zmienić teraz domyślne ustawienia twojej wszczepki?
– Zejdę z Pól Gnosis? -Tak.
– Poprzednio manifestowałem się w Sol-Porcie i -
– Przyporządkowania cesarskie zostaną zapamiętane. Nastąpi przesunięcie całości zasobów. Zresztą Cesarz i tak musi to potwierdzić; usłyszeć twoje potwierdzenie, zapisać twoją wolę, stahs. A zatem – potwierdzasz?
– Tak.
Słowiński skinęłu głową manifestacji.
– Gotowe. Cesarz słuchał. Zamoyski uniósł muszlę.
– A ona po co?
– Tymczasowa ikona interfejsu. Kupiłum ci najpopularniejszą, podstawową wersję, bez żadnych modyfikacji; możesz sprawdzić.
– Wierzę.
Przytknął muszlę do ucha. Szumiało. Chszszszzzz… szwychch… mów-mów-mów-mów…
– Zaliczka? – uśmiechnął się Adam. – Nie sądzę, phoebe Słowiński. Założę się, że te Pola leżą bardzo daleko od Pól Gnosis. Więc tak czy owak, dowiesz się, czy coś się ruszy w Bloku.
– Ja nie miałum na -
Adam machnął ręką.
– Twoja przewrotność i tak podoba mi się bardziej od przewrotności Judasa.
Przysunął muszlę do ust.
– Farstone.
Zobaczył jeszcze, jak manifestacja zakłada ręce na opalonych piersiach i pochyla głowę, wpółuśmiechnięta; opada kurtyna słomianych włosów.
W bibliotece zamku Farstone służący w czerwono-czar-nej liberii zapalał lampy gazowe. Zdmuchnąwszy długą zapałkę, obejrzał się na Zamoyskiego.
– Państwo już schodzą – rzekł, po czym ukłonił się i wyszedł, cicho zamykając za sobą drzwi.
– Cesarz – szepnął Adam do konchy.
Mandaryn pojawił się momentalnie, jak po włączeniu kontaktu; nie było w tym żadnej elegancji. Manifestacja z Plateau, zorientował się Zamoyski. Nie korzysta z nanomatów, czysta OVR.
– Proszę o prywatną rozmowę.
– Oczywiście.
– Gheorg… Gnosis jest odcięta?
– Tak.
– A musimy w ogóle tutaj?
– Jak sobie życzysz, stahs. – Mandaryn schował dłonie w rękawach. – Zapraszam do Ogrodów Cesarskich.
Zamoyski skinął głową na znak akceptacji i dopiero wtedy -
Przeadre s owan ie.
Zazwyczaj trwało ono kilka-kilkanaście sekund (koniecznych dla konfiguracji nanomatów do kształtu manifestacji), tym razem jednak poszło piorunem. Błysk: oto stoi Adam pod platanem w zaułku zielonego labiryntu, czarne niebo nad nim, biały masyw ogromnej budowli przed nim, na ziemi cztery jego cienie, rucho-
me. Skąd światło, nie musi sprawdzać – a gdyby jednak uniósł głowę, nuklearne żar-ptaki oślepiłyby go na długie minuty.
Poniżej jednak, w Ogrodach, prócz Zamoyskiego i mandaryna nie było nikogo – nikogo tam sam Zamoyski nie dostrzegał. A przecież dobrze wiedział, ze po publicznych Polach Plateau, przez ten chroniony najsilniejszymi protokołami Cesarza konstrukt AR – przewalają się milionowe tłumy. Lecz są to miliony phoebe'ów i inkluzji, slowińczyków szybkich jak neutrina (ping! – było, jest, nie ma, przeleciało przez Plateau). Większość zapewne w ogóle się nie wizualizuje, zadowalając się osmozą nagich danych.
– Zatem jestem pełnoprawnym obywatelem Cywilizacji
– rzekł Zamoyski.
– De mre – tak – skłonił głowę mandaryn. – De facto
– będziesz stahsem dopiero od momentu wdrukowania sekwencji identyfikującej w DNA twojej biologicznej realizacji, aktualnego pustaka.