Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Nie.

– Nie można. Tak.

Uśmiechnęli się do siebie przez gęstą zawiesinę światłocienia.

– Jestem, z frenu i profesji, meta-fizykiem – powie-działu Słowiński. Podniostu swą manifestacją leżącą na ziemi muszlę i przycisnęłu ją do ucha manifestacji.

Adam pochylił głowę.

– Jak dla mnie, phoebe, jesteś Einsteinem dwudziestego dziewiątego wieku.

– Noo, to rzeczywiście wiele pozostało do wytłumaczenia. – Odsunęłu muszlę, westchnęłu. – Widzisz, stahs, racją istnienia inkluzji jest odmienność rządzących w nich praw. Sztuka odkraftowywania czasoprzestrzeni to sztuka

konstruowania nowych fizyk. Jak się jednak zapewne domyślasz, i tu obowiązują pewne ograniczenia.

– Prawa zmiany praw.

– Tak.

Z manierą taniego prestidigitatora potrzasnęłu konchą i podału ją Adamowi. Muszla okazała się wypełniona po brzegi niewielkimi kamieniami szlachetnymi różnych barw i rozmaicie ciętymi.

– Proszę sobie wybrać jeden. No. Jeden jedyny. Wahał się: dłoń podniesiona, palce rozchylone.

– Tym właśnie – rzekłu – tym właśnie zajmuje się meta-fizyka.

– To znaczy czym?

– Grzebaniem na ślepo w skarbach.

Czerwony rubin. Uniósł go do słońca, spojrzał. Krew zalała oczy. Taki maleńki – a jednak widać: fasety prostopadłe, kształt graniastosłupa. Wsunął go do kieszeni.

– Pytanie, jakie sobie zadajemy – riągnęłu Słowiński – brzmi następująco: co właściwie reprezentują stałe meta-fizyczne? Z jakich praw wynika owo ograniczenie zmiennej czasu, tak nieszczęśliwie ochrzczone moim nazwiskiem? Z jakich – Zakaz Thieviego? Czy inżynieria meta-fizyczna w ogóle tworzy nowe inkluzje, czy tylko wykorzystuje istniejące od zawsze?

Zamoyski potrząsnął pytająco muszlą, skarby wysypały się na piasek.

Manifestacja Słowińskienu pokręciła głową.

– Nie, nie. To – wskazała muszlę – to są te pierwsze, prymitywne skojarzenia. Nie ma przecież żadnego „większego" wszechświata, który zawierałby nasz i wszystkie inkluzje. Nie ma żadnego takiego superplastra, n-wymiarowej przestrzeni, gdzie n równa się liczbie obieralnych parametrów fizyki i każdy punkt oznacza jedną, konkretną inkluzję. To tylko abstrakcyjna symulacja: Wykres Thieviego. Wy,

stahsowie, nawet jej nie potraficie ujrzeć swymi trójwymiarowymi zmysłami, ani sobie wyobrazić trójwymiarowymi umysłami. Jeden z paradoksów Progresu: uprawianie prawdziwej meta-fizyki możliwe jest dopiero na Plateau, a nie stworzysz należącej do Plateau inkluzji bez znajomości meta-fizyki.

– Mhm, wydaje mi się, że potrafię sobie wyobrazić Wykres Thieviego. Nasz wszechświat to punkt o współrzędnych odpowiadających jego stałym fizycznym. Tak?

– Masz w umyśle definicję Wykresu Thieviego, nie sam Wykres. Podobnie rozumiesz, czym jest, na przykład, sied-miowymiarowy „sześcian", ale go nie widzisz, nie stworzysz w głowie obrazu. A przecież sam Wykres Thie-viego jest jedynie konstrukcją logiczną, modelem. I w ramach tego modelu dociekamy praw głębszych. Wnioskujemy z danych cząstkowych. Wiemy na przykład, że określony wycinek tej wyobrażonej M-przestrzeni – można nawet rzec: monolityczny blok – składa się wyłącznie z Plateau: należących do poszczególnych Cywilizacji oraz Deformantów, współczesnych i niegdysiejszych. Monoli-tyczności tego bloku domyślać się możemy z wielkiego trudu, z jakim przychodzi dziś ustanowienie jakiegokolwiek nowego Plateau. Nawet jeśli już trochę niedoskonałego pod względem prędkości procesunku czy kosztu Transu.

– Moment, czy istnieje jakaś skończona liczba -

– Ach, przepraszam, stahs. Zakaz Thieviego: dla danej kombinacji zmiennych meta-fizycznych można odciąć tylko jedną inkluzję.

Zamoyski potarł kark.

– Mhm, no ale skoro można odkraftowywać takie Saki, i En-Porty, Porty w Portach – zakładam, że podobnie jest z inkluzjami, prawda? – to otwierając inkluzję z inkluzji z inkluzji, możemy się zagnieździć w każdym Punkcie Thieviego dowolnie głęboko.

– Brawo! Właśnie odkryłeś Dowód Pruta, stahs, jeden z dwóch wyjątków od Zakazu: dla danej kombinacji zmiennych meta-fizycznych można odciąć tylko jedną inkluzję pierwszego stopnia.

– Jaki jest drugi wyjątek?

– Och, on już dotyczy fizyki uśpionej, nie będę się nad rym teraz rozwodzić, stahs. To są teorie – praktyka bowiem, inżynieria meta-fizyczna, pokazuje, iż nie ma tu wiele miejsca, wszystkie najlepsze współrzędne zostały wykorzystane. Blok posiada strukturę kryształu. No ale właśnie! – kobieta zaśmiała się, klasnęła w dłonie.

– Czy mówiąc „blok" – szepnęła konfidencjonalnie – mówię o jakimś bycie w rodzaju galaktyki, komórki nerwowej, diamentu czy chociażby atraktora – czy też jedynie tworzę wygodną nazwę dla jednego z przypadkowych zbiorów danych? To jest palma – wskazała palmę – jej pień, liście, owoce; wskazuję części, łączę je i mówię: „palma". Palma istnieje. Teraz – zakreśliła wielkim palcem lewej stopy kwadrat w piasku – mówię, że ten kawałek plaży to aracuotcha. Na czym mianowicie miałaby polegać jego aracuotchowatość? Czy istniał jako aracuotcha zanim go nazwałum? Czy istniał w ogóle inaczej niż jako kawałek plaży?

Jeszcze bardziej nachyliła się ku Zamoyskiemu, białe włosy opadły jej na oczy.

– Czy Blok istnieje, panie Zamoyski? Jak pan sądzi? A więc to test. A więc to przesłuchanie. Następnu w kolejce do drenażu mojej pamięci.

Opuścił wzrok na kwadrat w piasku.

– Spływy – mruknął. – Te tajemnicze zaburzenia Pól Plateau, losowe zniekształcenia danych.

Próbował sobie przypomnieć, co Angelika mu o Spływach mówiła. Podejrzenia Judasa… plotki… że podczas zamachów w Farstone…

Słowiński ponownie klasnęlu.

– Dobry jesteś – szepnęłu, prostując się w reakcji mimowolnego podziwu.

Nie dał się zwieść: to phoebe.

– Intuicja pierwszej klasy. – Onu kiwału głową i uś-miechału się porozumiewawczo. – Niezwykle udana implementacja; szanuj tego pustaka, stahs.

– Zamierzam.

Słowiński z westchnieniem podniosłu swą manifestację, weszłu w kurtyny wodne, zakręciłu nią na pięcie. Strząsała krople z włosów i twarzy, teraz, w kontraście, jeszcze ciemniejsza.

– Stworzyłum dla celów czysto badawczych wiele Pla-teau – mówiła przez szum wody, nie patrząc na Adama, który obracał w palcach muszlę nadal ciężką kosztownościami. – Rejestruję Spływy i analizuję korelacje.

– Istnieją jakieś?

– Teraz już tak. – Jeszcze kilka piruetów, po czym wróciła do altany, oparła się o jej ścianę. Srebrne krople sztucznej rosy gęsto inkrustowały ciemną skórę. – Z tobą, stahs Zamoyski.

Wytrzymał jej spojrzenie.

– Czyli że niby jakoś je wywołuję? – parsknął. – Te Spływy. Tak na durch przez Blok. Mhm?

Machnęła ręką, po raz pierwszy jawnie zirytowana.

– Korelacja to bardzo szeroki termin, nic nie mówi o przyczynie i skutku. Niemniej zbieżność jest niewątpliwa.

– Ach, to stąd wiedziałuś, phoebe, że wróciłem na Pla-teau. Zmiana wzoru Spływów wskazała na moje pojawienie się na Polach Gnosis.

– Tak.

– I prawo do przeindeksowywania mnie -

– Właśnie – przytaknęła. – To pozwoliłoby mi uściślić formułę i sprawdzić pewne hipotezy. Randomizowałubym

te przerzuty – i Spływy albo by zareagowały, albo nie. Ty subiektywnie niczego byś nie zauważył, stahs, indeks pomocniczy aktualizowałby adresy na bieżąco, gwarantuję pełną obsługę.

Randomizowałuby, akurat! To pozwoliłoby ci nie tylko uściślić formułę – to pozwoliłoby ci potem sterować Spływami, moju drogu phoebe Słowiński.

– Prawdę mówiąc – rzekł na głos – pojęcia nie mam, co Spływy mogłyby mieć ze mną wspólnego. No ale cóż, zazwyczaj ostatni dowiaduję się o sobie takich rzeczy… Załóżmy, że to prawda. Lecz jeszcze bardziej prowokować sytuację… dla mnie to wygląda na głupie ryzykanctwo, potrząsanie czerwoną płachtą przed bykiem.

– Ach, więc i ty uważasz, że on nie tylko istnieje, ale że

– reaguje.

– A nie?

Manifestacja Słowińskienu potarła ramiona, jakby zdjęta nagłym chłodem. Przysiadła pod ścianą altany na piętach.

Zamoyski chciał założyć nogę na nogę, powstrzymał się.

Kobieta w roztargnieniu mieszała z piaskiem rozsypane kamienie szlachetne.

– Nazywamy go Suzerenem – odezwała się wreszcie.

– Spontaniczna lub sztuczna forma kompleksowych zaburzeń Bloku. W przekroju pojedynczego Plateau jest to pozbawiony treści i celu zbiór Spływów gęstego chaosu

– podobnie jak dwuwymiarowy przekrój mózgu pokazuje tylko bezsensowne błyski na gleju i neuronach. Lecz w Bloku…

Spojrzała nań.

– Taka hipoteza – cmoknął.

– Właśnie.

Uśmiechali się do siebie w niemym porozumieniu. Sprzeczne interesy, odmienne mentalności, nierówne pozycje – a jednak: sympatia. Taka się atmosfera wytwo-

rzyła, konwencja reakcji między nimi: że nawet jeśli oszustwo, kłamstwo (bo czy mógł jewu wierzyć?), nawet jeśli cios w plecy – to też: z półuśmiechem i pewnością żartu z ust pokonanego. Nie roztrząsał już więcej, jaka to manifestacja: biologiczna, nanomatyczna, plateau'owa. Wrażenie ostatecznie zwyciężyło.

Phoebe, myślał Zamoyski, jest człowiekiem; jest człowiekiem bez wątpienia. Kimś więcej – zapewne; ale również człowiekiem, zawiera człowieczeństwo w sobie. Prawdopodobnie tak samo, jak inkluzja logiczna zawiera w sobie phoebe'u. A inkluzja ultymatywna – wszystko.

I skoro już wpadłem w świat takiego paradygmatu, muszę żyć podług niego; żyć, myśleć. W górę! Na Plateau!

Czy kontrakt ze Słowińskum dałby mi wystarczająco wiele pieniędzy na wykup własnych Pól Plateau, abym już nie polegał na oesach Gnosis, ich gościnności i ich Pa-trickach Gheorgach?

Zapytał o to manifestację.

– Ja mogę ci sprzedać cale Plateau – odparła. – Prawie tak samo dobre jak Cywilizacji Homo Sapiens.

– Zadowolą mnie Pola na jej Plateau.

– Nie ma sprawy.

– Jak długo obowiązywałaby ta umowa?

– Rzecz jest do uzgodnienia. Przede wszystkim: liczyłby się jedynie czas twojej faktycznej obecności na Plateau. Nalegałubym też na możliwość przedłużenia. Okres podstawowy: megapentyn.

– Co?

– To miara a-czasu.

41
{"b":"89237","o":1}