Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Marina potrząsnęła głową.

– Już przypominasz kobietę. Jesteś śliczną dupeczką, którą każdy książę chciałby mieć w swojej łożnicy. A popatrz na mnie – uniosła szeroką spódnicę i okręciła się na pięcie. Rzeczywiście same mięśnie, ścięgna i kości. – Do łożnicy nikt by mnie nie chciał. Ale Zakon wyciągnął mnie z obozu, jak się rozeszło, że zabiłam Hekkego zwykłym kijem. I wynajęli mnie, żeby przeprowadzić na tobie egzekucję.

Achaja przygryzła wargi. Co gorsza, tamta to zauważyła. Uśmiechnęła się słodko. Zbliżyła się więc do Mariny i również przesunęła dłonią po tyłku.

– Tu rzeczywiście nic nie masz. Ale tu – postukała tamtą w czoło – również nic!

Virion zarechotał na cały głos.

– Taaaaak? – Marina odepchnęła jej rękę. Ale była szybka i sprawna! – Jaki trening przeszłam… sama dobrze wiesz. Tyle tylko, że przeszłam go później niż ty i, w przeciwieństwie do ciebie, ja Hekkego zabiłam. Jestem od ciebie lepsza, mój śliczny, czarnooki kotku. Lepsza! Mnie wyciągnęli z obozu trzydzieści dni temu. Jaki musisz mieć tam refleks i jak ćwiczyć oczy w dupie, nie muszę ci przecież tłumaczyć. Nie tobie, koleżanko, nałożnico dwóch niewolników. Ale ty się już styłaś. Straciłaś styl. Ty przez parę lat miałaś już ciepłe, bezpieczne łóżeczko, w którym spałaś w przepięknej, bogato hartowanej, nocnej koszulce. Ty miałaś owoce, warzywa i mięso na co dzień. Prawda? No i nie ćwiczysz codziennie. Wiadomo, księżniczka. Światowe sprawy, dowodzenie wojskiem, bale na dworze królowej, intrygi… Nie masz czasu, kocurku.

– Chcesz mnie pokonać mieczem czy językiem?

– Chcę powiedzieć ci, co mam tu – postukała się w czoło dokładnie tym samym gestem co wcześniej Achaja. – Wiem, że nie zrozumiesz. Ty księżniczka, wielki świat. A ja byłam córką rzemieślnika, któremu nie szło. I całą rodzinę, za długi, sprzedali na budowę cesarskiej drogi. Mamusię, tatusia, brata i siostry… Tak po prostu. No i mamusia, tatuś, brat oraz siostry musieli patrzyć na to, co ze mną wyrabiali Hekke i Krótki. Nie muszę ci tłumaczyć, byłaś tam, więc wiesz, że niczego się nie da ukryć. Ale patrzyli niedługo. Bo oni zostali „nawozem”. Tylko ja „człowiekiem”. I dlatego zabiłam Hekkego.

– A ja nie miałam matki. A… a… a cała reszta to moja wina, chyba.

– Oj, bo się tu obie zaraz popłaczemy – Marina prychnęła śmiechem.

Achaja wzruszyła ramionami.

– Braciszku – zerknęła na Viriona. – Ona jest naprawdę taka dobra?

– Chcesz sprawdzić? – warknęła Marina. Uderzyła wierzchem dłoni Achaję w twarz tak szybko, że ta nie zdążyła nawet podnieść ręki. – Naprawdę chcesz? – wyjęła Achai nóż zza wojskowego pasa, zanim ta zorientowała się, co ma znaczyć ruch ręki w kierunku jej brzucha. Odskoczyła odruchowo, sądząc, że to sztych sztyletem, a Marina usiadła na bruku i zaczęła się śmiać. – No i co, mój kocurku? Nie ma co mrużyć tych swoich oczek jak węgielki.

Z boku podszedł Virion.

– Jest o całe nieba lepsza od ciebie – powiedział.

– To co mam zrobić?

– Jak to co? – aż się żachnął. – Zabij ją i już.

– Cooo???

– No przecież ty jesteś szermierzem natchnionym, a ona nie – roześmiał się prosto w jej rozszerzone ze zdumienia oczy. – Ona tu naprawdę nic nie ma – teraz on postukał się w czoło.

– No przecież sam mówiłeś, że walczy ciało, a nie rozum.

Tylko machnął ręką.

– Ja jestem od ciebie dużo starszy, sto razy grubszy i nigdy nie ćwiczę – mruknął. – A jednak cię pokonałem – podniósł swoją amforę do ust. – Orkiestra! Grać!!!

Rozległa się jakaś skoczna melodia, którą kapela musiała wykonywać w karczmach. Teraz bowiem muzykantom szło znacznie lepiej niż przy wojskowym marszu.

Achaja podeszła do Mariny, która wstała tak lekko, że nawet ktoś ze stojącego z tyłu plutonu służbowego syknął z podziwu.

– No co, moja kotko? Walczysz?

Achaja nagle zrozumiała. Dopiero teraz. Wzięła głęboki oddech.

– Otchłań wzywa mnie – powiedziała cicho, potrząsając głową. – Otchłań… To jest otchłań. – Nie mogła wbić w ziemię miecza jak Nolaan przed walką z Hekkem, bo tu był bruk. Nie wyjęła więc go w ogóle. – To jest coś, co zupełnie nie ma dna… Jest tylu wojowników w całym wielkim wszechświecie. A ja jestem ich siostrą, ich córką – spojrzała na gwiazdy. – Jestem ich dupą. Jestem kochanką prawdziwych wojowników rozsianych wszędzie. Dosłownie wszędzie. Tych wszystkich, którzy ciągle walczą, mając pewność własnego zatracenia.

– Co?

Ale Achaja odwróciła głowę.

– Arnne. Zgaś światło.

Czarownica błyskawicznie wypowiedziała słowo i chwyciła go dłonią. Kiedy pochodnie wokół przygasły, w ustach Achai pojawiły się kły. Widząc w nagłej ciemności, skoczyła na Marinę i chwyciła ją za ręce. Zza jej głowy wyprysnął warkocz z przywiązanym kamieniem, który rąbnął tamtą w łopatkę, a ogon owinął się wokół nogi przeciwnika i pozwolił go przewrócić jednym, zgrabnym podcięciem.

Czarownica nie mogła utrzymać takiego zaklęcia za długo. Kiedy po chwili znowu rozbłysło światło, rycerze zobaczyli leżącą na bruku Marinę i usiłującą usiąść na niej Achaję, już bez kłów, pazurów i ogona. Marina jednak wywinęła się tak lekko i łatwo, że widać było jej makabryczną przewagę gołym okiem. Dla wszystkich wokół stało się jasne, kto wygra ten pojedynek.

– Niczego się nie nauczyłaś – warknął Virion. – Dlaczego ona jeszcze żyje? Teraz jest wściekła i nieobliczalna.

– Nauczyłam się – mruknęła Achaja. – Ale naukę zrozumiałam dopiero teraz. Niestety, nie do końca.

Wstała lekko, ale nie tak lekko jak Marina, co zauważyli wszyscy wokół. Marina podskoczyła tak szybko, że wielu obserwatorom nawet umknął ten ruch. Przyłożyła miecz do szyi pani major.

– No to teraz, kotek… – fuknęła.

– No to teraz… – powtórzyła jak echo Achaja. – Teraz na poważnie.

Marina już się spodziewała. Wiedziała też, że Achaja wie o niej wszystko. Tak jak powiedział Virion – musiała zapoznać swoje ciało z przeciwnikiem. I widziała też wyraźnie, że teraz Achaja się boi. Że jest przerażona do granic możliwości. Specjalnie dla niej, żeby ją pognębić do reszty, zrobiła coś, czego Achaja nigdy nie potrafiła dokonać. Zakrok z wyciągnięciem miecza przed siebie. Zakrok bez żadnego skurczu. Perfekcyjne przejście.

Achaja naprawdę była przerażona. I co gorsza widzieli to wszyscy, którzy stali w pobliżu. „Hekke!” – krzyczała w myślach. – „Hekke, mów do mnie! Hekke, proszę, mów do mnie!”

Jej mistrz milczał. Marina zrobiła krok do przodu. Achaja krok w tył.

I co może przeciwstawić tej młodej, potwornie wytrenowanej dupie? Krok w tył, krok w tył? Zaraz już nie będzie się miała gdzie cofać, bo trafi plecami na pierwszy szereg własnego plutonu służbowego. Krok tamtej w przód, jej krok w tył. Prawie czuła na karku oddechy koleżanek. Lekki zwód w lewo. Marina już skoczyła na swoją prawą, tak lekko i szybko jakby była leciutkim puszkiem, który huragan wprawiał w ruch. No to zwód w prawo, lewo, krok… Szlag!!! Tamta przewidziała wszystko. Stały teraz w odległości kroku może. Marina wyrolowała ją, jak chciała. Musiała teraz patrzeć na jej kpiący uśmiech.

– Mam cię gonić po całym placu, kocurku? – kpiący śmiech i spojrzenie prosto w oczy. – Ale się boisz. Ale się boisz, idiotko. Dosłownie czuję zapach strachu.

Niestety, miała rację. Achaja stała jak sparaliżowana. Przerażenie dusiło ją dosłownie, nie pozwalając na jakąkolwiek reakcję. O szlag! Przecież nie bała się śmierci. Przecież ten, niby naznaczony jej, szczególny dzień śmierci, niczym nie różnił się od dnia dzisiejszego. Były dokładnie takie same. A może to już dziś? Może teraz?

Może z ręki tej suki? Wszystko jedno. Jakkolwiek by sobie tłumaczyła, jakkolwiek by się przekonywała, przerażenie ją po prostu paraliżowało. To był amok. Była dosłownie zamroczona strachem.

„Hekke, mów do mnie, proszę! Hekke, Hekke, bądź przy mnie, proszę…”.

Cisza.

„Krótki, kurwa, pomóż mi!”.

– No niech mi ktoś pomoże, błagam! – nieświadomie powiedziała to na głos. Od strony rycerzy rozległy się śmiechy. Z tyłu usłyszała kilka syknięć dziewczyn własnego oddziału, wyraźnie zabarwionych wstydem. Shha podeszła z boku.

– Będę przy tobie, siostro. Niech zabije nas obie razem – uśmiechnęła się ciepło. I dopiero w tej chwili Achaja zaczęła się bać tak naprawdę.

– No nie ma sprawy – Marina skoczyła do przodu, zrobiła leciuteńki obrót, oparła się plecami o plecy Achai, klepnęła Shhę w pośladek, odskoczyła i stanęła w tej samej pozycji, co poprzednio. Nikomu ze stojących wokół nie umknął fakt, że Achaja w tym czasie ledwie zdołała poruszyć ręką.

Virion z boku podniósł do ust swoją amforę. Ale przez cały czas obserwował uważnie. Na jego ustach pojawił się lekki uśmiech. Kpina? Czy sprzyjanie? Czy on kiedyś przeżył coś takiego?

Chwila rozstrzygnięcia nadchodziła nieubłaganie.

„Hekke, mów do mnie, proszę!” Hekke milczał. Umarli mistrzowie byli niemi. Teraz trzeba samemu. Teraz trzeba pokonać samego siebie. Najgorszego przeciwnika na całym, wielkim, bożym świecie. Jedynego, który wie wszystko, zna wszystkie zwody, kruczki i kłamstwa. „Hekke, proszę… Proszę! Hekke, błagam, mów do mnie, proszę!!!”.

Nic.

Virion z uśmiechem na twarzy. Shha dysząca tuż obok. Też nieźle przestraszona. Uścisk jej ręki na ramieniu. Szept Annamei skądś z tyłu:

– Spróbujcie tamtą zastrzelić.

Coraz głośniejsze śmiechy rycerzy.

– Marina, sprzątnij tego śmiecia!

– Żeby się tylko nie posikała ze strachu.

– Marina! Posprzątaj tu. Odłóż miecz, dam ci miotłę.

– Taaaaaaa… na nią miotła wystarczy.

Coraz głośniejsze śmiechy. Lekkie skrzywienie warg Viriona. Dotyk Shhy.

„Hekke, mów do mnie, proszę! Powiedz coś, błagam”.

Cisza.

Cisza.

Najdłuższa cisza na świecie.

I nagle w jej głowie rozległ się głos.

„No co, mała? – głos jasny, mocny i pogodny. – Teraz już jesteś moją uczennicą. Ja też ci coś pokazałem”.

Szok.

– Zmienia ci się wyraz twarzy – powiedziała Marina. – Czyżby ktoś ci szeptał coś do uszka? – roześmiała się nagle.

53
{"b":"89212","o":1}