Malutka wioseczka wydawała się wtulona w las. Z miejsca, gdzie stały, była ledwie widoczna. Niewielka rzeczka, właściwie strumień, wiła się między polami, omijając wzgórze, z którego wąska droga prowadziła wprost do wątłej kładki przerzuconej rad wodą.
– To tutaj? – spytała Achaja.
Shha skinęła głową.
– Tu się urodziłam – szepnęła. – Dzięki.
– Biafrze wszystko jedno, gdzie się ma spotkać…
– Ja nie o tym – sierżant uśmiechnęła się lekko. – Dzięki, że nie przyciągnęłaś tu wojska – uderzyły konie piętami i ruszyły w dół. – Bo dziewczyny by wszystko rozkradły, kura zapuściły i by chłopi musieli uciekać.
– Wiem.
Łagodny, zwiastujący przedwiośnie wiatr chłodził ich twarze. Śnieg topniał coraz szybciej, zamieniając gościniec w coraz trudniejsze do przebycia błoto. Wjechały między pochylone płoty. Psy rozszczekały się.
Szczególnie zapach Achai sprawiał, że dostawały amoku. Za to okoliczne koty wychodziły ze swych kryjówek, miaucząc głośno, by powitać wielką i dziwną koleżankę. Były zaskoczone, starały się wytłumaczyć jej, że porządny kot raczej nie jeździ na koniu.
Shha zatrzymała się przed niewielką chałupą pośrodku wsi. Obejście, w przeciwieństwie do wszystkich innych, wyróżniało się wielkim słupem postawionym przy furtce.
– O żesz ty – mruknęła Shha. – Ojciec naprawdę wójtem został.
– No i dobrze. Coś mu się należy od życia.
Obie zeskoczyły z koni. Chłopi, jak zwykle, kryli się w chałupach. Gdyby nie zwierzęta, wieś wyglądałaby na opuszczoną. Shha podeszła do płotu. Pies prawie dostał piany na pysku, szczekając i usiłując wgryźć się w sztachety. Nigdy nie słyszał tak równego, sprężystego kroku. Nigdy nie czuł zapachu wojska.
– Ty co, psiamać, nie poznajesz mnie?
Drzwi chałupy otworzyły się nagle. Wyszedł z nich rosły mężczyzna z opaską wójta, pochylony w głębokim ukłonie.
– Witam jaśnie panienki – smagnął psa rzemieniem. – Witam.
Shha zaklęła jak szewc.
– Tato! To ja.
Mężczyzna uniósł głowę, zerkając podejrzliwie na dziewczynę w krótkiej, lśniącej sukience, błyszczącej skórzanej kurtce z naszywkami formacji i stopnia, baretkami za odbyte kampanie, rozetą elitarnej górskiej dywizji, srebrną odznaką pułku zwiadu i złotym orłem oznaczającym szlachciankę. Obca dziewczyna miała błyszczący hełm osłaniający oczy i rzucający cień na twarz, na której namalowano żółtą farbą trzy kanty liniowego sierżanta i czerwoną wstęgę, znak wysoko urodzonych. Chłop przełknął ślinę. Ta druga wyglądała jeszcze lepiej. Miała zasłonięte czarnymi płytkami oczy. Oprócz stopnia majora namalowanego na twarzy miała też złoty wężyk księżniczki i… i jakiś niesamowity tatuaż o tak skomplikowanym rysunku, że… musiała być chyba Królową. Chłop znał bajki o królowej, która schodzi sama do swojego ludu, ale nigdy nie przypuszczał, że jest w tym choć cień prawdy. I że właśnie on doświadczy tego osobiście. Pochylił się w jeszcze głębszym ukłonie.
– Jaśnie panienki…
– Tato! Do kurzej dupy, to ja, twoja córka! Odważył się podnieść głowę. No może… Przecież nie będzie się sprzeczał. Wszak nie jest głupi. Zaprzeczać tak wysoko postawionej jaśnie panience? Nie, nie, nie.
Shha zdenerwowała się nagle. Otworzyła furtkę i wkroczyła na teren zagrody.
– Mama! No co jest? Wyjdźcie wreszcie!
Starsza kobieta wysunęła się ostrożnie zza drzwi. Albo była bardziej rozsądna, albo bardziej skłonna zgodzić się ze zdaniem jaśnie panienki, jakiekolwiek by ono było.
– Córeczko… – szepnęła, ale tak, żeby nie za bardzo było słychać.
Shha zaklęła znowu i zdjęła hełm. Teraz ją rozpoznali. Ojciec ze zdumienia rozdziawił gębę. Matka potrząsnęła głową, a potem przytuliła córkę.
– Oj, malutka ty moja… Dziecko moje – dotykała jej długich włosów, potem palcem jej pomalowanej twarzy. – To ty teraz za służącą samej Królowej robisz?
Shha mrugnęła do koleżanki.
– To jest pani major, księżniczka Achaja, moja siostra.
– O żesz… – wyrwało się chłopu. Zgiął się w jeszcze większym ukłonie. – Jaśnie pani Królowo… – bełkotał. – W nasze progi… znaczy… w nasze bardzo niskie progi…
Achaja uznała to za zaproszenie. Przeszła przez furtkę i schowała się za plecami gospodarza. Pies jeżył właśnie sierść na karku i zaczynał warczeć.
– Niech pan go przywiąże, co? – uśmiechnęła się. – Psy mnie nie cierpią – dodała wyjaśniająco.
Shha chwyciła ją za ramię i pociągnęła w stronę chałupy. Wójt złapał psa i oniemiały spojrzał na swoją żonę.
– Widziałaś? Córcia siostrą księżniczki – załamał ręce. – I bogato urodzona teraz.
– Szlachetnie urodzona – poprawiła go.
– No mówię. Tam się muszą nudzić w tych pałacach… jak takie rzeczy wymyślają.
– No – potaknęła chłopka. – Ty, stary, rzadko masz rację. Ale teraz masz.
We wnętrzu chałupy kryło się kilkanaście osób. Shha wskazywała palcem każdego po kolei i określała jakimś imieniem, ale Achaja nie była w stanie tego zapamiętać. Było tam ze czterech jej braci i trzy siostry. Do tego żony dwóch braci, jedna w ciąży, druga już z dwojgiem dzieci. Reszty osób nie była w stanie zidentyfikować. Jednak w przeciwieństwie do starych, młodzi nie mieli żadnych oporów. Zaczęli ściskać dziewczynę, przekrzykiwać się i przepychać. Jakaś dziewczynka wskoczyła na Achaję, zaplatając jej ręce na karku.
– To teraz – zerknęła podejrzliwie – teraz jesteś moją siostrą, jaśnie pani księżniczko?
– Tak – roześmiała się Achaja. – Znasz wojskowy obyczaj.
– To weź mnie do wojska, co?
– A ile masz lat, mała?
Dziewczynka skrzywiła się nagle i przytuliła jeszcze mocniej.
– Trzynaście – skłamała, zawyżając swój wiek co najmniej o połowę.
– Trochę mało, co?
– No ale ty, jako Królowa, możesz kazać, żeby mnie wzięli, nie?
– Nie jestem Królową.
– Siostro… Siostrzyczko… Ja cię tak bardzo proszę! Ja bym też chciała mieć takie suknie jak wy macie. Ja bym była dobra w wojsku. Przecież takiej małej jak ja żaden wróg nie zetnie, bo jestem za mała! I on by ciął za wysoko. Co? Weźcie mnie, co? Co?
Achaja potrząsnęła głową.
– Twoje rozumowanie nie jest pozbawione logiki. Ale… Sześciolatków nie biorą.
– Mam siedem! – wrzasnęła dziewczynka. – Mam siedem! – zmieniła swoją poprzednią wersję.
– Akurat – Shha wyrwała się wreszcie z uścisków swojej rodziny. – A nie pięć przypadkiem?
– Sześć! Skończyłam już sześć! – poprawiła się znów dziewczynka. – Mama, powiedz, że mam sześć.
– A kto by tam liczył – machnęła ręką stara. – O tu, proszę – wskazała ławę. – Proszę, jaśnie panienki.
Przyniosła z kuchni kaszę i wódkę. Niedoszły, być może nawet sześcioletni, żołnierz pomstował na środku izby, a potem zaczął głaskać lśniący materiał sukienki swojej nowej siostry.
– Mama, nie nazywaj nas „jaśnie panienki” – Shha skrzywiła się, nabierając łyżką kaszę. – Toż jestem twoją córką. A ona jest moją siostrą – wyjaśniała już z pełnymi ustami. – Mów „ty” albo po imieniu.
– No – zgodziła się stara, nie śmiąc polemizować. – Achaja, „ty”, jaśnie wielmożna pani księżniczko major, Królowo nasza, może wódki?
– Chętnie – roześmiała się Achaja.
Shha zaczęła kląć. Wójt przysiadł się do stołu. Patrzył z ukontentowaniem na swoją córkę i na jej siostrę.
– Oj, jaśnie pani księżniczko, pani major, wasza wysokość Królowo, znaczy „ty” i pani Achaja jeszcze… – uśmiechnął się. – Ale mi się córcia udała, co?
– No! Kurde, pięknie.
Wśród zebranych w izbie przeszedł szmer podziwu. Królowa potrafiła wyrażać się tak jak oni. Mówiła ich językiem!
– No – potwierdził gospodarz. – Sierżanta dostała, a ja dodatek morgowy i wójtem zostałem, nie? – nalał sobie wielki kubek wódki i opróżnił jednym haustem. – Zwykła chłopka, a teraz uczona, mówi inaczej niż my. I szlachciankę żeście z niej zrobili – nalał sobie drugi kubek. – Oj… pani Królowo. Wojsko to najpiękniejsza rzecz na świecie, co?
Achaja uśmiechnęła się. Wolała nie zaprzeczać.
– Shha dostała to, co ma, bo… zasłużyła. Boście ją dobrze wychowali.
– No. Ale jaśnie pani to teraz – zawahał się. Znał wojskowy obyczaj jak wszyscy, ale bał się powiedzieć to, co zamierzał. – To teraz…
– Tak – domyśliła się. – Jestem twoją córką… – też zawahała się na moment – tato…
Przytulił ją mocno. Nie był wymowny. Nie potrafił powiedzieć tego, co chciał.
– No… – głaskał ją po głowie, a Achaja nagle musiała zacisnąć powieki z całej siły. – Dobrze, że mam nową córcię. Twoich braci i sióstr tu kupa, ale miejsce zawsze będzie. Zawsze możesz tu wrócić, dziecko.
– No, Achajka – któryś z braci podniósł swój kubek. – Twoje!
Wypili wszyscy, poza dziećmi. No może poza tymi, które nie zdążyły dorwać się do odstawionych kubków z resztkami.
– Shha teraz wielka pani – powiedziała któraś z sióstr. Trudno było się doliczyć i zapamiętać ich imiona. – A takie głupie było dziecko – uśmiechnęła się.
– Shha jest jedną z najlepszych żołnierzy, jakie widziałam – powiedziała Achaja. – Może jedynie Lanni jej dorówna, może Mayfed. Kiedyś może ta nowa, Jakee, będzie równie dobra. Shha jest świetna.
– No – odezwał się gospodarz. – Mnie wójtem przez nią zrobili. I dodatek morgowy za stopień, i…
– Eeee… – Shha wzruszyła ramionami. – Achajka to nawet Viriona pokonała.
Nikt tutaj nie wiedział, kto to Virion. Wielki Świat zaglądał do tej zagubionej wśród lasów wioseczki raz do roku, w osobie poborcy podatkowego, ale… Jednak w osobie poborcy ten Wielki Świat wcale nie był taki znów wielki.
– O Bogowie! – krzyknął któryś z braci. – Orszak ku nam lezie.
– To wasz? – spytał ktoś z tyłu.
– Nie – zaprzeczyła Achaja. – Pewnie Biafra. Do karczmy trzeba się przenieść.
Shha skoczyła do drzwi. Otworzyła je i wypadła na zewnątrz.