Литмир - Электронная Библиотека

Mówił tak i mówił, opisując przewagi najnowszych wersji wszczepki i sarkając na ograniczenia prawne, aż Hunt zwątpił, że w ogóle doczeka się czegokolwiek o Grzybie. Nareszcie padło słowo.

– …jako Grzyb, zresztą pojęcia nie mam, czemu. Koncepcja opiera się na wymienionych tutaj pracach doktor Vassone oraz wnioskach z doświadczeń Zespołu w tropieniu monochromatycznych monad stacjonarnych. – (Montana, skojarzył Hunt; ale nie, to zbyt późno). – Wymagana jest maksymalna separacja, pierwotna czystość myślni, stąd idea wykorzystania porzuconych baz na Mar Imbrium. Wstrzykujemy preprogramowaną Tuluzę 10. Im więcej nosicieli, tym lepiej. Osadzamy ich w tej bazie, ładujemy do kokonów, nasączamy retaxilozą albo polbraxinem, w każdym razie żeby uniknąć interferencji z ich marzeniami sennymi, i uruchamiamy program. Założenie: Tuluza 10 stymuluje dowolne, wybrane przez nas sensacje zmysłowe. Z dowolną intensywnością, przez dowolnie długi okres, dowolnie modulowane. Proszę państwa, ja nie mówię tu już o wyszukiwaniu, przechwytywaniu i trenowaniu monad. Ja mówię o tworzeniu własnych. Oczywiście osiągnięcie biegłości pozwalającej na konstruowanie od podstaw monad o wybranych przez nas cechach wymaga długich i mozolnych badań metodą prób i błędów, zdaję sobie z tego sprawę. Ale tutaj wszystko zależy od nas, nie ma ograniczeń ilości surowca…

Hunt wysłuchał jeszcze dyskusji – chociaż czas naglił, do umówionego rankiem spotkania z senatorem Tito pozostawały niecałe dwie godziny – po czym wyszedł. Ktoś do niego zagadał, zastąpił mu drogę w foyer – Hunt tylko zamachał ręką i z zaciśniętymi ustami wyminął człowieka. Kłuł mu się w głowie pewien domysł, czuł to niemal fizycznie, owo szczególne napięcie myśli, zasupłanie skojarzeń – i bojąc się nagłej dekoncentracji i rozproszenia uwagi, bezwzględnie usuwał sprzed oczu i z zasięgu słuchu wszelkie powody ewentualnych dystrakcji. Wyłączył telefon. Odwracał i opuszczał wzrok. Kogoś nawet brutalnie odepchnął. Prawie biegł do wind. Grzyb, Montana, Kleist, zabezpieczenie, czy on coś wie, niby powinien wiedzieć, Grzyb, Grzyb, pełnoindukcyjna Tuluza 10, miał to na końcu języka, na wyciągnięcie myśli.

W windzie wpadł na Schatzu. Ronald był najwyraźniej w półzaślepie, bo zareagował z opóźnieniem i patrzył na Hunta, przekrzywiając głowę, jakby między nim a Nicholasem wisiała w powietrzu jakaś nieprzezroczysta przesłona.

Schatzu dopiero co zakończył kolejną prezentację swego odkrycia i wciąż nie mógł się oderwać od tematu.

– Systematycznie – jął więc z marszu perswadować Hutowi – systematycznie musimy się do tego zabrać.

Efekty będą się przecież potęgować, widział pan krzywą, musumy to monitorować, tak jak monitorujemy Ekonomiczne i Monadalne. Co prawda, nie rozegra się to w dni i tygodnie, ale wpływ kumulatywny będzie znacznie głębszy. Jakie zresztą mamy prawo zakładać, że Nefele jest tu jakimś wyjątkiemtkiem? – gorączkował się Schatzu na oczach półświadomego znaczenia jego słów Hunta. – Po prostu z uwagi na względną względną bliskość Sheratana łatwo wyodrębnić psychomemiczną emisję jego ekosfery i odnaleźć korelację, lecz nierozsądnie byłoby zakładać, iż nie dociera do nas promieniowanie także z odleglejszych kultur psychozoicznych, tyle że bardziej osłabione…

Wyszli już z windy do głównego holu Bunkra, lecz Schatzu nie odstępował Hunta na krok.

– Czego pan właściwie chce? – zirytował się Nicholas przystanąwszy przy bramkach. – Grantu?

– Chcę…! – parsknął Schatzu. – Czyżby nikogopoza mną to nie interesowało? Musimy dokładnie wiedzieć, co…

– Dobrze, dobrze, dostanie pan fundusze, do widzenia.

Czy Schatzu się obraził, czy też przyjął to z zadowoleniem – Hunt nawet nie zwrócił uwagi. Rozpaczliwie próbował wrócić do raz przerwanego ciągu skojarzeniowego -bezskutecznie. Nie można drugi raz wejść do tej samej rzeki, chyba że suchej, i teraz właśnie zadeptywał jałowe koryto Nilu intuicji, na brzegach piętrzyły się sterty martwych asocjacji. Jadąc przez miasto do skyhouse'u senatora, ratował co się dało z ocalałych fragmentów obrazu, który ujrzał był naraz w błysku olśnienia podczas wykładu Per-Muellera. Obraz był olbrzymi, Huntowi pozostały zaś jedynie małe, kolorowe wycinki, zbiory pikseli sugerujące jakieś większe struktury. Pospiesznie mamrotał do sygnetu, nagrywając koślawe słowne przybliżenia. Potem będzie z nich dedukować, co tak naprawdę miał na myśli.

Podjechał pod World Trade Center. W skyhouse'ie powitał go osobiście Gaspar Tito, we włóczkowym swetrze i podniszczonych bawełnianych spodniach. Nicholas rozejrzał się za Imeldą, ale poza nimi dwoma najwyraźniej nie było tu nikogo, panowała kliniczna cisza, ani śladu służby, cały poziom pusty. Wrócił wzrokiem do senatora. Tito uśmiechnął się porozumiewawczo. A więc taka to będzie rozmowa.

Gdyby nie NEti, zapewne Gaspar ująłby Nicholasa pod ramię – a tak tylko wskazywał drogę. Przeszli do gabinetu senatora. Po raz pierwszy Hunt przestępował ten próg.

Gaspar starannie zamknął drzwi.

– To bezpieczny pokój – powiedział, podsuwając Huntowi fotel. – Nigdy nie zamontowałem tu nawet sieci ubezpieczenia. Transmisje telefoniczne są ekranowane.

– Rozumiem, tutaj negocjujesz wysokość łapówek.

Tito zaśmiał się uprzejmie. Zaproponował drinka, cygaro, pytał o zdrowie, o akcje, o Netsów, tylko nie o pracę. Zanim spadł z głośnym westchnieniem w swoje siedziszcze, lśniący czarną skórą tron, zmniejszył do połowy natężenie światła gazowych lamp naściennych. Tak układały się wektory mody: im coś potencjalnie bardziej niebezpieczne i zakazane przez prawo – tym mniejsza liczba ludzi może sobie na to pozwolić. Lampy gazowe dawały przyjemne, miękkie światło, pulsujące w półmroku w hipnotyzującym rytmie. Sam Gaspar – jego twarz, jego ręce -w większości krył się w cieniu. Konfiguracja mebli nie była przypadkowa. Czy powinienem się obrazić? – przmknęło Nicholasowi.

– Więc poszczęściło ci się – mówił Tito. – W czasie epidemii prawdziwą władzę posiadają lekarze.

– Powrót króla – uprzedzająco zaszydził z siebie samego Hunt.

– W czasie wojny – żołnierze. A teraz – kto teraz obejmie rządy?

– Interesujące pytanie – mruknął Nicholas, zastanawiając się, jak długo będą uprawiać to aikido. Podobny styl konwersacji miał we krwi, musiał się wręcz przymuszać, by przezwyciężyć rutynę odruchowych uników i aluzji, niemniej był to niesamowicie czasochłonny sposób rozmowy, a Hunta ciągnęło teraz do stolicy, do Oiola, Bronsteina, do zwierzchników EDC. To, co już wiedział, plus parę niejasnych sugestii, plus szantaż, plus nastrój Waszyngtonu… Otwierały się możliwości nieskończone. Zastanawiał się też nad Stimmelem, którego miał tu, na miejscu, ale Stimmel był tylko głosem doradczym, jego słowo nie posiadało mocy wiążącej, znajdował się, podobnie jak sam Nicholas, na bocznym torze, dochodziły go tylko echa. Częścią swej świadomości Hunt wciąż przebywał na sali wykładowej Bunkra i słuchał orlonosego Per-Muellera, balansując na krawędzi iluminacyjnej ekstazy, Konieczność skupienia się na słowach szwagra irytowała go. Skończyć to czym prędzej. Ale przyzwyczajenie, ale nawyki – które, jak uczy Arystotel, kształtują prawdziwą naturę człowieka – mówiły mu co innego: wyczekaj, pozwól przeciwnikowi się zaangażować, niech uderzy pierwszy, impet własnych słów pchnie go na ścianę.

– W czasie epidemii – ciągnął Tito – władzę największą posiadają ci, którzy segregują ludzi: na wartych ratunku i na zdanych na łaskę zarazy. Ci, którzy rozdzielają skromne zasoby medykamentów.

– Nie dysponuję żadnymi medykamentami.

– Zastanów się. Jest jednak pewna drobna różnica między nami: ciebie nie chroni ustawowa długość kadencji. Moja zależność jest okresowa, twoja – ciągła.

Proponuje mi transakcję, dumał Hunt. Ochrona w zamian – w zamian za co? A może właśnie grozi?

Już druga osoba zakłada, że wiem o czymś, o czym nie wiem nic, pomyślał, przypomniawszy sobie pełne goryczy spojrzenie generał Kleist, EDC.

– Dasz mi słowo – rzekł nagle.

– Co…? – Tito aż pochylił się, wynurzając się z bezpiecznego cienia wysokiego oparcia fotela.

– Przyrzekniesz mi – mówił Hunt, w duchu śmiejąc się z powtórzenia surrealistycznej sytuacji. – Przyrzekniesz mi poparcie, gdy przyjdzie do rozliczeń.

Senator dłuższą chwilę wpatrywał się w Nicholasa w absolutnym bezruchu, fizjonomia nie wyrażała niczego, Tito był fenomurzynem, głęboko osadzone oczy szukały na obliczu Hunta najdrobniejszego znaku świadczącego, iż Nicholas żartuje. Nie znalazłszy go, Gaspar powoli skinął głową.

– Oczywiście. Jakże inaczej. Przyrzekam.

Hunt najwyższym wysiłkiem woli powstrzymywał chamski rechot przed wybuchnięciem z głębi przepony

– Na początek opowiedz mi o Grzybie – polecił starannie modulowanym głosem.

– Grzybie? Jakim grzybie?

– O? – Hunt teatralnie odegrał zdumienie. – Czyżby nie doszło cię o tych nowych wszczepkach? Tuluza l0. Ochrona przez indukcję impulsów blokujących.

Tito poderwał się na równe nogi, obszedł dookoła biurka, bił przy tym pięścią w otwartą lewą dłoń i marnrotał coś do siebie, popatrując co chwila na Nicholasa. Hunt widział, jak uśmiech to znika z warg senatora, to na nie wraca – była w tym wirtualnym uśmiechu ulga, była satysfakcja, zadowolenie, ale także lęk i niepewność.

– A więc jednak – sapał Tito, wparłszy się kłykciami w krawędź mahoniowego blatu – więc jednak.

Nicholas z pantomimiczną pedanterią poprawiał mankiety swej monokoszuli. Swego czasu – jeszcze w Prawdziwym Życiu – rozpętał w ten właśnie sposób kilka niemałych afer, ulepiając ze zbiegów cudzych słów wielkie bałwany plotek, śnieżne kule faktów zasłyszanych, co rychło przyoblekały się w żywe ciało z papieru i pieniądza. Początek trendu nigdy nie zwiastuje grozy i potęgi lawiny, jaką się kończy.

Pierwsza zasada brzmi następująco: każde kłamstwo zaczynające się od „tak" jest dziesięć razy bardziej wiarygodne od rozpoczynającego się przeczeniem.

Druga zasada jest zaś taka: człowiek wierzy.

– A grudzień? – spytał Tito. Oddychał bardzo głęboko, potężna klatka piersiowa chodziła mu pod swetrem niczym u boksera po gongu.

38
{"b":"89187","o":1}