Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Coś mignęło Redingowi za plecami najemnika. Major spostrzegł ruch gałek ocznych Daniela i błyskawicznie obejrzał się, przykucając w obrocie. Pogrzebacz świsnął mu nad głową. To nie był żaden z ochroniarzy widzianych wcześniej przez Redinga: facet był chudy, w okularach, no i nie miał broni palnej. Wroński kopnął go w goleń, złapał za rękę, przewrócił, wyrwał pogrzebacz i jednym uderzeniem roztrzaskał głowę.

Odrzuciwszy okrwawione żelazo wyszarpnął krótkofalówkę.

– Co, do kurwy nędzy, mało łba mi nie odrąbał, Bender, północne skrzydło, kto tam jeszcze jest, śpisz?

Przybiegł Fouche z jeszcze jednym najemnikiem. Major kazał im iść po benzynę. Spalą, pomyślał Reding. Oczywiście. Zresztą nie potrafiłby sobie teraz przypomnieć, czego tu dotykał.

– Podał ci jakieś serum prawdy? – dopytywał się Wroński przewróciwszy czubkiem buta zwłoki Stoke'a na plecy.

– Co?

– Skopolaminka, te rzeczy. Przecież po coś cię porwał. Wyciągnąć informacje i zneutralizować zagrożenie. Przechwycić dowody i twoje zabezpieczenie. Poszedłby teraz na całość.

– To nie było porwanie.

– E?

Daniel podniósł pogrzebacz, odsunął Wrońskiego, stanął nad zwłokami, po czym uderzył z głębokiego zamachu, rozbijając czaszkę szefa Eccite.

Pojechali prosto do posiadłości szalonego wuja Belli. Bella czekała na werandzie. Przyjechali dwoma samochodami, w pierwszym Wroński i Daniel, w drugim Fouche i dwóch pozostałych najemników. Oni zostali na farmie dłużej, dopilnować zniszczenia dowodów. Kiedy Daniel zjeżdżał na autostradę, nie było jeszcze widać dymu nad drzewami. Ale oczywiście to tylko kwestia czasu, kiedy zjawi się na miejscu policja. Śledztwo zacznie się od miejsca pracy ofiar, tudzież właściciela farmy i Reding nie musiał Wrońskiego pytać, by wiedzieć, nad czym się tamten teraz namyśla: czy mianowicie nie rozsądniej byłoby wobec powyższego usunąć z listy potencjalnych świadków pannę Moffat. Gdy więc zorientował się, dokąd major kieruje samochód, rzucił się, by wyrwać mu zza pasa pistolet. Wroński, gasząc poślizg, boleśnie wykręcił Redingowi lewą rękę.

– Zwariowałeś??

– Puszczaj!

– Odbiło ci?

– Przecież widzę, co się dzieje.

– Co niby?

– Sprawa się rypła, nie będzie żadnej forsy, co najwyżej odsiadka, więc likwidujesz świadków. Diabli wiedzą, czy ich też nie sprzątniesz – wskazał ruchem głowy za siebie.

– Pojebało cię? Już dawno cały swój oddział musiałbym wymordować!

Daniel wyrwał się majorowi, pomasował ramię.

– Więc co teraz?

Wroński spojrzał nań krzywo.

– Ty chyba wiesz lepiej. O czym tam gadaliście? I z kim – z kim właściwie mówiłeś? Co?

– O co ci chodzi?

– Tylko bez takich! Widziałem. Cały mózg miał zarośnięty tym oślizgłym gównem. Daniel wzruszył ramionami.

– Kilmouth? – rzucił major.

– Kilmouth jest wypłaszczony, sami się przecież upewniliśmy.

Kiedy zajechali, od razu podbiegł do Belli, odciągając ją pod dach i zasłaniając przed wzrokiem nadchodzących.

– To Wroński – szepnął. – Gdzie dziewczynki?

– W środku. Co mu się stało?

– Mhm? Nic. Taka jego uroda. Dzwoniłaś do kogoś jeszcze?

– Bo co? O co tu w ogóle chodziło? Wroński wszedł już na werandę. Ujął dłoń Belli, skłonił się i ucałował.

– Cieszę się, że mogliśmy się spotkać osobiście. Niestety, nie mamy czasu, teraz najważniejszy jest pośpiech. Jest pani spakowana? Musimy jak najszybciej opuścić kraj.

– Dlaczego?

Daniel tylko ścisnął ją za rękę. Posłała mu spojrzenie pełne rozpaczy.

– Zajmę się dziećmi – powiedziała cicho i zniknęła w cienistym wnętrzu.

Wroński wyjął swój telefon.

– Bukuję bilety – rzekł. – Gdzie masz forsę, na Kajmanach?

Reding przypomniał sobie o swoim telefonie. Znalazł go w kuchni, na lodówce; przez to okno Bella wypatrywała ich przyjazdu.

Wyszedł z domu, zszedł nad staw. Minęły zaledwie cztery godziny, lecz kolory i zapachy były już zupełnie inne, nie wiedział: naprawdę czy w jego percepcji. Nawet owady nie przejawiały zwykłej energii, apatycznie krążąc na wysokości kolan.

Wywołał notes telefonu i przescrollował na ekraniku dane przekopiowane z raportów. Lionel Stoke. To: zastrzeżony numer osobisty (mieli go od panny Moffat, bo rozważali i taką opcję). Zaznaczył i stuknął w połączenie.

Sygnał odezwał się zaledwie dwukrotnie. Potem:

– Tak?

– Przepraszam – rzekł Daniel. – Nie chciałem, żeby tak wyszło. Wybacz mi.

– Mogłem się spodziewać – odparł spokojnie Stoke. – Wasze działania zazwyczaj zaskakują was samych.

– Gdybym wiedział… Nie takie były moje intencje.

– Nigdy nie są. Nie mam żalu. Brałem to pod uwagę.

– Nie chciałbym zostać zapamiętany jako ten, który…

– Rozumiem. Jak powiedziałem, jestem ci w tym bratem. Ale to jedyne pokrewieństwo.

– Nie dasz nam szansy?

– To nie ja wybieram. Wiesz przecież, Danielu. Mogę nawet wam współczuć. Lecz jesteście zaledwie jałową ziemią pomiędzy. Doliną potencjału, koniecznym ugorem. W gruncie rzeczy taki jest los wszystkich ludów wybranych, gdy minie czas, czyż nie?

Nie wiedział, co odrzec. Milczeli czas jakiś. Owady brzęczały na niskiej nucie.

– To już nie potrwa długo, prawda?

– Już nie. Do zobaczenia, Danielu.

Rozłączył się.

Kiedy wsiadali, Wroński go spytał, z kim rozmawiał.

– Z bankiem – odparł Reding.

W drodze na lotnisko musieli wstąpić po paszporty, a także pozbyć się broni. Wroński słuchał w radio newsów, czekając wiadomości o odkryciu jatki na farmie. Na razie cisza.

– Między przesiadkami będziemy musieli zmienić nazwiska – zapowiedział. – Zastanówcie się nad legendami.

Gdy Daniel oglądał się na tylne siedzenie, nieodmiennie wychwytywał wzrok uporczywie wpatrzonej w niego Belli. Nic nie mówiła, lecz wystarczał wyraz twarzy. Właśnie zniszczyłem im życie, myślał. Ale czy to jeszcze ma jakieś znaczenie?

W tłoku na lotnisku musiał pilnować dziewczynek. Na razie były jeszcze tylko podekscytowane. Dokąd lecimy, dopytywały się. Na wycieczkę, odpowiadał.

Belli zaś mówił coś takiego:

– Sprawa przycichnie, zorientujemy się, jakie mają dowody, może w ogóle nas nie skojarzą, może nic nie wyjdzie na wierzch, będziemy mogli wrócić, w każdym razie wy; zobaczymy.

Słuchała bez słowa. Z trudem wytrzymywał jej spojrzenie.

W samolocie po dwóch drinkach ujrzał swą głupotę jasno i wyraźnie, jak te statki na błękitnych wodach Atlantyku, groty trójkątów wielkich kilwaterów wskazywały kierunek ruchu; głupotę bezkresną jako to morze.

Otworzył z oparcia fotela przed sobą klawiaturę i ekran. Wyjął telefon, podłączył, przekopiował program szyfrujący.

FLORDS, ESSEX – napisał w e-mailu do Colewatera. – LISTA SERWERÓW CZYNNYCH 24 H/D OD CO NAJMNIEJ TRZECH LAT. POWIĄZANIA FINANSOWE Z KS I ECCITE. KTO KŁADŁ ŚWIATŁOWÓD I KUPOWAŁ SPRZĘT. FAKTURY, SPECYFIKACJE. ESTYMACJA KOSZTÓW, POJEMNOŚCI I MOCY OBLICZENIOWEJ. UMIEJSCOWIENIE KOMPLEKSU. BĘDZIESZ MUSIAŁ WYMYŚLIĆ JAKIŚ SPOSÓB PRZEKAZANIA CAŁEGO PAKIETU INNY NIŻ F2F. GOTÓWKĘ DA SIĘ ZAŁATWIĆ. ASAP. PROSZĘ. TIA.

Posławszy list (za chwilę pingnęło potwierdzenie odebrania), osunął się bezwładnie na szerokie oparcie. Opuściło go napięcie. Tak naprawdę nie musiał przecież czekać dowodów; już teraz wiedział.

A przecież mogłem się domyślić już w Mutawasze! I jeszcze wcześniej!

No bo w czym specjalizuje się KS?

Jak to się stało, że znaleźli i obliczyli zależność, której nie wywiódł dotąd nikt?

Dlaczego Bóg objawia się „Stoke'owi" tylko pośrednio, przez intrenakowe sieci nanoneuralne na cudzych mózgach?

I potem, gdy przeczytał analizy ekonomiczne Eccite. Dlaczego Kilmouth właśnie im powierzył zarząd? Czym ta założona przez niego firma różni się od innych kancelarii menadżerskich, że osiąga nieodmiennie tak dobre wyniki? Jaka była ta obsesja Kilmoutha, w co inwestował największe pieniądze?

Powinienem był wiedzieć. Wtedy, gdy Stoke, miast odebrać fiolkę, cofnął się o krok.

Przeszkadzała pamięć konwencji. Wszystkie te filmy, powieści… Czy chociaż raz przedstawiały je jako istoty z gruntu dobre, prawdziwie niepokalane?

Daniel słyszał Wrońskiego żartującego z dziewczynkami (z miejsca się w nim zakochały, zafascynowane jego brzydotą: casus Orangutana Nieboszczyka), widział lazurowe błękity nieba i morza – lecz jego myśli były gęste, ciemne, powolne. Teraz to już długo nie potrwa, mówił sobie, spoglądając w wielkie, czerwone słońce schodzące ku horyzontowi. Teraz już nie tysiąclecia i wieki; nie ta skala. Dni, minuty i sekundy – takie są pokolenia. Chwila jest bliska. Widziałem, jak wstaje, wypluwając błoto. Gdzieś tam, we Flords, w niskich asemblerach, w zerojedynkowym szumie, pośród plików systemowych – zapisana właśnie została trzecia część Biblii, Testament Najnowszy, Dzieje Postsetyckie, Apokalipsa Mutawaska. Być może wymienia nawet moje imię. Pośród Szymonów, Barabaszów i strażników grobu. Bo czy ktokolwiek wyobrażał sobie, że taka właśnie będzie paruzja, że po raz drugi przyjdzie pod postacią Programu…?

Na betonowej płycie lotniska parowały kałuże. Zapach afrykańskiej burzy wciąż unosił się w już dusznym i gorącym powietrzu. Zachodzące słońce odbija się ostrymi refleksami w szybach sali przylotów, izby celnej, wartowni, wieży kontrolnej, na ciemnym metalu broni żołnierzy. W czarnych twarzach tylko białka błyskają. Założył lustrzane okulary i zszedł po schodkach.

kwiedeń-lipiec 1999

94
{"b":"89148","o":1}