Generał wszedł i popatrzył na odźwiernego. Odźwierny zamrugał. Generał nie opuszczał wzroku. Odźwierny usiłował się uśmiechnąć, ale dolna warga zaczęła mu drżeć. Generał stał i patrzył.
– Dajże spokój, jeszcze padnie nam biedaczyna na serce – mruknął pierwszy minister Birzinni, wertując zalegające stół papiery.
– Ciebie też tak zapowiadał?
– Ja nie jestem Żelaznym Generałem, nie mam ośmiuset lat, moje tytuły nieco mniej liczne.
– Nieco.
– Widziałeś? – spytał zagłębiony w przysuniętym do otwartego okna fotelu król, wskazując brodą niebo nad Czurmą.
– Widziałem, Wasza Wysokość – przytaknął Generał, podchodząc doń. Bogumił Warzhad palił papierosa, strzepując popiół do ustawionej na kolanie popielniczki w kształcie muszli. Na parapecie przy jego lewym łokciu stało jedno z luster dystansowych, odbijając obraz Sali Rady pałacu Księcia Spokoju w Nowej Plisie; rubin głosu lustra był wyciśnięty. Na owej Sali panował chaos nie mniejszy niż na Żabim Polu.
– Skurwysyn Ptak ma szczęście jak jakiś pieprzony Gurlan. – Warzhad rozgniótł papierosa, zaraz wyjął z papierośnicy i zapalił następnego. – Jebanemu Szczuce trzasnęła faza i Ptak uderzył dokładnie wtedy, pół klepsydry urwici cholernego księciunia szli bez wsparcia, połowa zdechła z niedotlenienia. Ni chuja nie pojmuję, czemu ten dupogłowy Szczuka się nie cofnął. Co, do kurwy nędzy, złoto mają zakopane pod tym zasranym Żabim Polem, czy jak?
Dla nikogo nie było tajemnicą, iż język, jakim posługuje się na co dzień młody król, dość daleko odbiega od standardów obowiązujących w arystokratycznych sferach, wszelako obserwowane w nim od jakiegoś czasu natężenie niecenzuralnych wyrazów wskazywało na lichy – i wciąż pogarszający się – stan nerwów władcy.
– Tłumaczyłem Waszej Wysokości – odezwał się znad trójwymiarowej projekcji pola walki odwrócony do monarchy plecami Nex Pluciński. – Nie zdążyliby na czas otworzyć kanałów w nowym miejscu.
– Ale urwici Ptaka też by nie zdążyli! – wrzasnął Warzhad. – Więc co za różnica?
– Ptak ma ćwierćmilionową armię – rzekł cicho królowi Żelazny Generał. – Jemu o nic innego nie chodzi, jak właśnie o wykluczenie z walki urwitów. Wdepcze książęcych w ziemię samą masą rzuconego do ataku wojska.
– Dlaczego my i Ferdynand nie mamy ćwierćmilionowych armii?
– Bo to nieopłacalne – westchnął Birzinni, pieczętując jakiś dokument.
– Pierdolonemu Ptakowi, żeby go szlag, najwyraźniej się opłaca.
– Ptakowi też się nie opłaca. Dlatego musi podbijać.
– Nie byłbym tego taki pewien – mruknął Generał.
– Więc sami, kurwa, nie wiecie, i jeszcze mnie mydlicie oczy! A ogłośmy, cholera, powszechny pobór do wojska, niech się sukinsyn zdziwi! On ma ćwierć miliona? Ja będę miał pieprzony milion! A co! W końcu to Imperium, nie jakieś północne zadupie! Gustaw, ile było w ostatnim spisie?
– Sto dwanaście milionów czterysta siedem tysięcy dwieście pięćdziesięciu siedmiu pełnoletnich obywateli, Wasza Wysokość – odparł natychmiast Gustaw Lamberaux, Sekretarz Rady, któremu w głowie siedziało pięć demonów.
– A ile ma ten cały Ptak, mać jego plugawa?
– Tego on sam zapewne nie wie. Ludność zamieszkującą podbite przezeń ziemie ocenia się na dwieście piętnaście do dwustu osiemdziesięciu milionów.
– Aż tyle?! – zdumiał się Warzhad. – Skąd się wzięło tyle tego robactwa?
– Na Północy panuje bieda, Wasza Wysokość. Mnożą się w bardzo szybkim tempie – zakomunikował Lamberaux, sugerując oczywiste logiczne powiązanie tych dwóch faktów.
– To jest naturalne ciśnienie demograficzne – rzekł Generał, przysiadając na parapecie przed królem, laskę kładąc przez biodro, lewą dłoń na jej gałce. – Prędzej czy później taki Ptak musiał się przydarzyć. Niesie go fala przyrostu naturalnego, jest niczym błyskawica wyładowująca energię burzy. To jeszcze twój pradziadek wydał dekret zamykający granice Imperium przed imigrantami. Bogacz jest bogaczem jedynie dopóty, dopóki ma przy sobie dla zobrazowania kontrastu nędzarza. To dlatego tak absurdalna wydaje się ofensywa Ptaka, gdy się patrzy na mapę: jego ziemie przy ziemiach Imperium i sojuszników wyglądają jak, nie przymierzając, pchła przy smoku. Ale to jest zły punkt widzenia.
– A jaki jest dobry, hę?
– Dobry jest taki: niecałe siedemset lat temu całe dzisiejsze Imperium to była Czurma, zatoka, Wyspa Latarni, co poszła na dno podczas Dwunastoletniej, i okoliczne sioła Oraz baron Anastazy Warzhad, który miał odwagę podnieść rebelię w środku Wielkiego Pomoru. A caryca Yx spojrzała na mapę, zobaczyła pchłę przy smoku i odwlekła wysłanie wojska.
– A cóż to za analogie poronione? – zirytował się Birzinni, skończywszy jakąś krótką rozmowę przez swoje lusterko. – Że co? – że my jesteśmy taki kolos na glinianych nogach? A Ptak z tą jego barbarzyńską zbieraniną to przyszłe Imperium?
– O tym możemy się przekonać tylko w jeden sposób – rzekł spokojnie Generał. – Czekając. Ale czy naprawdę chcesz mu pozwolić zbudować to swoje imperium?
– Ty po prostu masz skrzywioną perspektywę. – Birzinni zamachał w stronę Generała zdeaktywowanym lusterkiem. – To przez te wszystkie twoje czary: żyjesz i żyjesz, i żyjesz, jeszcze jeden wiek, jeszcze jeden, historia całych państw zamknięta pomiędzy młodością a starością; choćbyś chciał, nie zmienisz tej skali.
– Dla królów – powiedział Generał, patrząc Warzhadowi prosto w błękitne oczy – jest to najwłaściwsza ze skal, najwłaściwsza z perspektyw. Musimy uderzyć teraz, gdy Ptak związany jest w Księstwie. Bez podchodów, bez macania, całą potęgą. Wejść na niego przez Przełęcz Górną i Dolną, wejść z zachodu Mokradłami, i desantem morskim w K'da, Ozie i obu Furtwakach; i powietrznym, rozkładając mu system zaopatrzenia. Teraz, zaraz.
Warzhad odrzucił papierosa, zaczął obgryzać paznokcie.
– Mam go zaatakować? Tak ni z tego, ni z owego, bez powodu?
– Powód masz. Najlepszy z możliwych.
– Jaki?
– Dzisiaj Ptak jest do pokonania.
– Wojny chcesz?! – krzyknął Birzinni, wznosząc ręce ponad głowę i budząc tym swoim krzykiem drzemiącego przy kominku ministra skarbu, Saszę Querza. – Wojny?! Agresji na Ligę?! Oszalałeś, Żarny?!
Od bardzo dawna nikt już do niego nie zwracał się inaczej jak „Generale", ewentualnie „panie hrabio", nawet kolejne metresy, i teraz Żelazny Generał wbił swój lodowato zimny wzrok we wzburzonego premiera.
Birzinni cofnął się o krok.
– Ja nie jestem odźwiernym! Daruj sobie te sztuczki! Mam demona, nie zuroczysz mnie!
– A żebyście ocipieli, cisza mi tu! – rozdarł się król Bogumił Warzhad i istotnie cisza zapadła natychmiast.
– Ty, Generał – król wskazał Generała palcem. – Ja sobie przypominam: ty już od jakiegoś czasu próbujesz mnie podjudzić przeciwko Ptakowi. Jeszcze chyba w Oxfeld usiłowałeś wymusić na mnie zgodę na pociągnięcie tej krasnoludzkiej żelaznej drogi pod Przełęcze. Od dawna to planujesz. Ja mówię! – potrząsnął palcem. – Nie przerywać, kurwa, kiedy król mówi! Nie wiem, co ty sobie wyobrażasz! Od wieku nie miałeś żadnej porządnej wojny, więc marzy ci się jakaś krwawa rozróba, co? Nie zamierzam przejść do historii jako ten, który rozpętał głupią, niepotrzebną, bezsensowną i niczym nie sprowokowaną wojnę! Słyszysz mnie?
– On tę kolej i tak wybudował – rzekł Birzinni.
– Co?
– Tę drogę żelazną krasnoludów.
– Za moje własne pieniądze – mruknął Generał. – Ani grosza z państwowej kiesy nie wziąłem.
– Boże drogi, co tu się dzieje? – żachnął się Warzhad. – Czy to jest jakiś spisek szalonych militarystów?
– Ja nie wiem, czy to się stanie jutro, czy za rok, czy za lat dwadzieścia – powiedział Generał, wstając z parapetu. – Ale wiem, mam tę pewność, że w końcu Ptak uderzy i na nas. A wtedy – wtedy to będzie jego decyzja, jego wybór i chwila dogodna dla niego. Brońmy się, póki jeszcze możemy, póki jeszcze sytuacja jest korzystniejsza dla nas.
– Chciałeś powiedzieć: dla ciebie – warknął Birzinni.
Generał wsparł się twardo na lasce, zacisnął szczęki. Oskarżasz mnie o zdradę?
Premier w kontrolowany sposób okazał zmieszanie.
– O nic cię nie oskarżam, jakże bym śmiał…
Siwowłosy minister skarbu ocknął się na dobre.
– Czy wyście wszyscy rozum potracili? – zaskrzeczał.
Birzinni, ty chyba na łeb ze schodów zleciałeś! Żelaznego Generała o zdradę posądzasz? Żelaznego Generała? Toż on miał więcej szans na przejęcie korony Imperium, niż ta korona ma gwiazd! Jeszcze o twoich pradziadkach się nie śniło, kiedy on wieszał za nieposłuszeństwo i spiskowanie przeciwko królowi! Dwa razy był regentem; czy choć o dzień opóźnił przekazanie pełni władzy? Dwa razy jemu samemu proponowano tron, ale odmawiał! Z głów usieczonych przezeń zdrajców ułożyłbym stos wyższy od Wieży Hassana! Tyś się tyle razy przy goleniu nie zaciął, ile jego próbowali zabić, właśnie za wierność koronie! Dwie rodziny stracił w buntach i rebeliach! Blisko tysiąc lat stoi na straży rodu Warzhadów! W ogóle nie byłoby już dziś tego rodu, gdyby nie wyratowani przez niego osobiście twoi przodkowie, Bogumił. Ty się ciesz, że masz przy sobie takiego człowieka, bo żaden inny władca na Ziemi nie może się poszczycić tak wiernym poddanym; którego wierności może być tak pewny. Już prędzej w siebie bym zwątpił niż w niego! – Co powiedziawszy, Querz ponownie zasnął.
Aby uciec spod kosych spojrzeń poirytowanych tak nieprzyzwoicie szczerą przemową ministra skarbu, Generał wycofał się w ciemny kąt sali i usiadł w ustawionym tam pod rzeźbą gryfa fotelu wyłożonym czarną skórą. Laskę przełożył przez uda, ręce opuścił symetrycznie na oparcia, choć, rzecz jasna, o żadnej symetryczności nie mogło tu być mowy, bo wzrok patrzących zawsze uskakiwał ku lewej dłoni Generała. To była ta słynna Żelazna Ręka, Magiczna Dłoń.
Od ośmiu wieków nieustannie doskonalący się w swych urwickich sztukach – zanim jeszcze w ogóle powstała definicja urwity, zanim został generałem, zanim uruchomił tajemne mechanizmy swej długowieczności – już wtedy, na samym początku, słynął był z owej inkrustowanej klejnotami i metalem kończyny. Legenda głosiła, iż oddając się ciemnym kunsztom (a podówczas były to kunszty uznawane za bardzo, bardzo ciemne), wdał się Żarny w konszachty z Niewidzialnymi tak potężnymi, że nie mógł już nad nimi zapanować, i gdy podczas kolejnego z nimi spotkania doszło do kłótni, istoty zaatakowały go. Wielkim wysiłkiem woli pokonał je i cudem przeżył; wszelako utraciwszy w walce władzę nad lewą ręką, nie mógł już jej odzyskać. Zorientowawszy się rychło w nieskuteczności wszelkich znanych form kuracji, aby nie pozostać inwalidą do końca życia (które miało się przecież okazać tak długie), zdecydował się mimo wszystko uciec do magii: implantował sobie zatem w odpowiednich miejscach ręki, dłoni, palców rubiny psychokinetyczne. Odtąd nie mięśnie i nie nerwy poruszały i zawiadywały martwą kończyną; działo się to bez jakiegokolwiek ich pośrednictwa, samą mocą myśli Żarnego. Tym sposobem de facto przekształcił on część swojego ciała w magiczny artefakt. Sarkający na półśrodki i rzadko zatrzymujący się w pół drogi, i tym razem nie cofnął się Żarny ze ścieżki, jaka się przed nim po owej operacji otworzyła. Nastąpiły kolejne implantacje, kolejne magiczne machinacje, transformujące ramię i dłoń w potężny i coraz potężniejszy, skomplikowany i wciąż się komplikujący, wielozadaniowy semiorganiczny mageokonstrukt. Ten proces bowiem wciąż się jeszcze nie zakończył; minęły tymczasem wieki i wieki, a on trwał. Wychylająca teraz z cienia rękawa kurty dłoń Generała wyglądała niczym tętniący jakimś zimnym, nieorganicznym życiem splot metalu, szkła, drewna, kamieni szlachetnych, twardszych od nich nici oraz, jednak, ciała. Według legendy jedno skinienie palca Generała równało z ziemią niezdobyte twierdze; według legendy zaciśnięcie owej pięści zatrzymywało serca wrogów, ścinało im krew w żyłach. Ale to była legenda – sam Generał wszystkiemu zaprzeczał.