Kotlina posiadała kształt zbliżony do elipsy zorientowanej południkowe, o krótszej średnicy bliskiej trzem kilometrom, dłuższej dwa razy większej. Porastał ją gęsty, zbity las, puszcza prawie; teren był tam mocno pofałdowany, poryty pomniejszymi jarami i wąwozami, w których szemrały kręte strumienie spływające do dość sporej rzeczki opuszczającej nieckę wąwozem południowo-wschodnim. Ponadto z kotliny wyjść można było na zachód, przez niską przełęcz, oraz wspinając się po północnym zboczu, które jako jedyne nie było morderczo strome.
Major mruknął hasło i mikroprocesor szkieł kontaktowych pokrywających jego gałki oczne strzyknął rozkazami zbitymi w elektromagnetyczne impulsy: wzrok mężczyzny natychmiast wyostrzył się nieludzko. Major rozpoczął powolną lustrację kotliny; wypatrywał jakichkolwiek oznak nienaturalnego ożywienia w obozie partyzantów.
Jego ubioru maskującego nie przyozdabiały żadne znaki identyfikacyjne ani oznaczenia stopnia, podobnie było z resztą żołnierzy – mogli służyć w armii każdego tutejszego kraju. Bardzo skrupulatnie skontrolowano ich ekwipunek w poszukiwaniu zbędnych przedmiotów, które -w wypadku klęski – mogłyby dać do myślenia partyzantom czy też za dużo powiedzieć jajogłowym Sojuszu. Odrzucono nawet jednego Carterczyka z racji niezwykle skomplikowanych operacji, jakie przeszedł po zranieniu w którejś z wcześniejszych batalii – ślady owych operacji Pozostały w jego ciele i na pewno wprawiłyby w zdumienie przeprowadzających jego sekcję demajskich patologów.
– Majorze Crueth?
– O co chodzi, Fauers?
– Pozostało dziesięć minut do wyjścia Skalpela. Trzeba wysłać potwierdzenie.
– Potwierdzam. Od tej chwili zabraniam używać także laserów komunikacyjnych.
Crueth przeniósł wzrok na zachodni stok. Przełęcz obsadzał oddział porucznika Łęczyńskiego (pięciu technicznych plus pluton Carterczyków pod dowództwem sierżanta Murphy'ego). Mieli tam trzy TZ-16 oraz dwa niskoenergetyczne lasery snajperskie – oprócz, rzecz jasna, podstawowego uzbrojenia yantscharów. Ze wszystkich trzech zajętych przez ludzi Cruetha był to punkt najtrudniejszy do obrony. Przełęcz niska, szeroka, las sięgający grani z obu stron. Zdecydowano się więc na wysadzenie zbocza w powietrze: po prostu spłynie ono, wraz z lasem, w kotlinę – potem każdy wspinający się będzie widoczny jak na dłoni. Z kolei oddział porucznika Linainena (trzy drużyny, czterech technicznych) miał za zadanie zamknięcie partyzantom drogi ucieczki przez grań północną. Stok ów był od dwóch trzecich wysokości pozbawiony roślinności: sucha, kamienista pochyłość. Natomiast Carterczykami obsadzającymi wąwóz południowo-wschodni dowodził sam major. Wąwóz teoretycznie był łatwy do obrony – lecz stanowił główne i najczęściej używane przez partyzantów wejście do kotliny i po ataku Skalpela to właśnie nim będzie się próbowała wydostać z piekła większość z nich. Major nie zamierzał ryzykować: ściągnął z Ziemi Stalina Cerbera-1200 – samobieżną, obdarzoną sztuczną inteligencją śmierć. Owa półtoratonowa bestia zdolna była w pojedynkę zatrzymać szturm kompanii czołgów starej generacji. Ten cud techniki mordu i zniszczenia skonstruowano na Ziemi Hanta; Musslijczycy sprzedali Ziemi Stalina tysiąc jego sztuk jako bonus do tajemnicy wszczepu mózgowego za prawo do eksploatacji przez pół wieku stalinowego Charona. Crueth oceniał, iż sama ta maszyna zdoła spokojnie utrzymać wąwóz, na wszelki wypadek jednak obsadził zbocza czterema drużynami, piąta zaś, w charakterze ostatniego zabezpieczenia, usadowiła się za tezetką u przeciwległego jego wylotu. Major Crueth był człowiekiem systematycznym, dokładnym, pedantem niemalże, potrafił zabić za głupotę i niedopatrzenia wystawiające na niepotrzebne ryzyko życie jego ludzi. Żołnierze, którymi dowodził, wiedzieli o tym (sam postarał się, by wiedzieli) i dawało im to specyficzne poczucie bezpieczeństwa: Crueth zastępował im prawo i bogów – on był sprawiedliwością świata, który sprawiedliwy nie jest, jeśli nie musi.
– Pięć minut, sir.
Wytępienie partyzantów – od dziesiątków lat soli w oku Sojuszu – stanowiło niejako gest dobrej woli, a zarazem demonstrację siły Stalińczyków. Pertraktacje znajdowały się na etapie zdzierania masek – Sojusz wciąż jeszcze nie wiedział, z kim właściwie rozmawia. Według ocen specjalistów całkowite przejęcie władzy winno nastąpić najwyżej za półtora roku. Było to tempo doprawdy rekordowe. Dla porównania: Musslijczycy Ziemię Sto podbijali lat prawie dwanaście, a nadal mówiło się o jakichś powstaniach czy zorganizowanym podziemiu. Ziemia Demajskiego stanowiła łup o tyle łatwy, iż panował na niej ustrój totalitarny, który jest wręcz stworzony dla zakulisowych podbojów, jako że z założenia utrzymuje naród w stanie permanentnego podboju, a więc jedyne, co zdobywca musi uczynić, to zmienić kilku ludzi na szczycie; tych, którzy dzierżą w swych rękach władzę absolutną, a którzy już i tak stanowią dla ludu ciemną tajemnicę. Gdy po powrocie pierwszych Zwiadowców z dopiero co odkrytej Ziemi Demajskiego rozeszła się wieść, iż komuniści zdążyli już zapanować tam nad całym globem, świętowano w wydziale przez kilka dni.
Według analiz przedstawionych przez Biuro Zwrotnic Ziemia Demajskiego była efektem dosyć późnego rozgałęzienia: w roku 1901 pewien Murzyn z jednego z plemion Afryki Środkowej umarł tam minutę wcześniej, niż powinien. (Normę stanowiła, rzecz jasna, historia Ziemi Stalina). Głębszych, subtelniej szych i bardziej szczegółowych praprzyczyn nie doszukano się, zresztą nie były one aż takie ważne. W każdym razie w wyniku owej przyspieszonej śmierci czterdzieści lat później Związek Radziecki, którego przywódcą był rzeczony Anatolij Demajski (ojciec Polak, matka Ukrainka) – bynajmniej nie ufający ślepo zapewnieniom Hitlera – sam napadł i zdruzgotał Trzecią Rzeszę, wskutek czego jego strefa wpływów sięgnęła Atlantyku. I także właśnie Sowieci, nie USA, zyskali dostęp do umysłów większości najlepszych fizyków pracujących dla Niemców – stanowiło to zresztą również pochodną szczególnej, długofalowej polityki Demajskiego w kwestii nauki i naukowców. Nie było Hiroszimy, Nagasaki, nie było i Jałty – był za to szkocki pogrom i Traktat Tananariwiański. W roku 1961 już tylko podbita przez cesarską Japonię Australia nie znajdowała się pod panowaniem Nieomylnych. Teraz major Crueth miał za zadanie zlikwidować ostatnie gniazda oporu; Stalińczycy chcieli przejąć całą Ziemię za jednym zamachem.
Faktem dość zastanawiającym było, iż Josif Wissarionowicz Dżugaszwili vel Józef Stalin został władcą rosyjskiego imperium tylko na jednej z dotychczas odkrytych Ziem, na Ziemi Stalina właśnie – stąd też jej nazwa. Na wszystkich innych jakieś wcześniejsze odgałęzienie (śmierć tego Murzyna, dajmy na to) wykluczało tę ewentualność. Długi czas trwały dyskusje, czy nazywanie Ziemi imieniem największego zbrodniarza w jej dziejach nie jest rzeczą co najmniej niesmaczną. Lecz konwencja UE nie pozostawiała wyboru: to ten człowiek stanowił podstawowy wyróżnik. (Drugim zastanawiającym faktem był procent Ziem, których podstawowymi wyróżnikami byli podobni ludobójcy – sięgał on siedemdziesięciu). Ostatecznie zaakceptowano tę nazwę: pomimo wszystko Stalin był już jedynie papierową przeszłością. Podobnie niewiele osób protestowałoby przeciwko nazwaniu Ziemi imieniem Nerona – już śmiano się z pożaru Rzymu. Historia nie jest dobra ani zła – historia po prostu jest.
Zdobycie przez Ziemię Stalina dostępu do tego świata, do którego podboju właśnie przyczyniał się Crueth, stanowiło niewątpliwie wielki sukces Katapulciarzy. Ziemia Stalina nie była bynajmniej Ziemią najbogatszą z wszystkich czterech Ziem niepodległych, chociaż to na niej skonstruowano pierwszą Katapultę i to ona (przez głupotę swych przywódców) zdradziła za darmo sekret maszyny odkrytym na początku światom równoległym – tracąc w ten sposób jedyną przewagę, jaką dysponowała. Nie była również potęgą kolonialną: podbiła wszystkiego trzy Ziemie, z czego jedna przechodziła właśnie okres wtórnego średniowiecza, na drugiej po zagładzie atomowej tylko wiatr hulał pod czarnym niebem zasnutym obłokami radioaktywnego pyłu; jedynie Ziemia O'Liete'a była coś warta, jej naukowcy w niektórych dziedzinach przegonili nawet naukowców stalińskich, a złoża ropy mieli tam wciąż obfite. Po prawdzie to Ziemia Stalina była biedna -na pewno w porównaniu do takich mocarstw, jak Ziemie Mussli czy Tera. Stalińczycy na gwałt potrzebowali nowych technologii, ropy, złóż rud, taniej siły roboczej, przestrzeni życiowej i żyznych ziem. Groził im głód, groził kryzys, groziła nagła inwazja z innych światów. Jedynym ratunkiem zdawała się – znowu – Katapulta; marzyła im się następna Ziemia – Cartera czy Hanta. To była loteria. Układ sił mógł się bardzo szybko zmienić.
Dlatego też utrzymując w tajemnicy fakt zdobycia Ziemi Demajskiego, sprytnie to wykorzystując – mogli tak wiele zyskać.
Crueth zastanawiał się, ile naprawdę Ziem zostało dotąd odkrytych: każdy wszak rozumował w ten sposób.
Sierżant Fauers podszedł do majora i podał mu maskę przeciwgazową wraz z niewielką butlą z powietrzem.
– Odliczamy od trzydziestu – poinformował Cruetha.
Crueth skinął głową, wyłączył wzmocnienie szkieł i założył maskę oraz czarne gogle.
Skalpel został katapultowany dokładnie o oznaczonym czasie. Zgodnie z planem ustabilizował swój lot, wszedł na orbitę stacjonarną i przesłał na powierzchnię sygnał: „Ready".
– Start – mruknął major, a Fauers „klepnął" w niematerialny klawisz widmowego terminalu – i w kotlinę uderzył grom.
Główny poziom bazy partyzantów mieścił się osiem metrów pod powierzchnią gruntu; mogliby się tam bronić dość długo. Jej zniszczenie było podstawowym zadaniem
Skalpela. Straszliwej mocy promień jego lasera ciął ziemię jak masło; mknął szybko i pewnie, po spirali, ku środkowi celu. W pięć sekund przebył całą zaprogramowaną drogę. Po czym w tytanowej kuli satelity nastąpiła implozja, błysnęły na moment jego dysze i posłuszny autodestrukcyjnemu algorytmowi Skalpel runął w atmosferę, spalając się do nierozpoznawalnych szczątków.
Podziemna baza partyzantów już nie istniała; wyżej, na powierzchni ziemi, szalał pożar. Niecka zaczynała się zmieniać w szalone inferno.
Major pozwolił, by ogień rozprzestrzenił się na prawie całą kotlinę, po czym wydał rozkaz.