Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Oczywiście – przytaknąłem; każde słowo otwierało w mej głowie kolejne drzwi. – Implant mózgowy wpisujący i odczytujący impulsy bezpośrednio w nerwy na korze, sprzężony zdalnie z systemem komputerowym, wielofunkcyjny, powszechnie używany z racji…

– Nie musisz recytować całych definicji – przerwał zirytowany.

– Mówię i przypominam sobie – tłumaczyłem się. – Nie pamiętam przecież co zapomniałem.

Prowadził mnie przez cienistą, parną puszczę ścieżką widoczną tylko dla niego. Kluczyliśmy piaszczystymi jarami, korytami płytkich potoków, naturalnymi przesiekami w dzikim gąszczu. Słyszałem głosy zwierząt, kątem oka postrzegałem ich ostrożne przemykanie, zawsze za grubą zasłoną zieleni.

– Musisz zatem wiedzieć, iż wszczepka jest również wykorzystywana do wślepnego relaksu: blokada wszystkich zmysłów i budowanie, według algorytmów wpisanych do Allaha, sztucznych kompleksów bodźców kreujących nową rzeczywistość. Co, nigdy nie słyszałeś o nałogowcach, uzależnionych, ślepakach, co nie mogą już żyć poza wymyślonymi przez programistów światami, o całych dzielnicach zajętych przez leżące bez świadomości półtrupy, o nielegalnych prywatnych klinikach podtrzymujących ich przy życiu, o wampirach sadystycznie niszczących im od wewnątrz te światy, o…

– Pamiętam, pamiętam! – Dziesiątki drzwi otwierały się jedne za drugimi, wracała znajomość teraźniejszości; lecz przeszłość, moja przeszłość, wciąż pozostawała tajemnicą. – Znam słowa. Nie wiem, skąd, gdzie je usłyszałem, gdzie i kiedy się tego wszystkiego dowiedziałem. Ale słowa znam. Słowa. Santana posłał mi przez ramię kosę spojrzenie.

– Żeby było jasne: ja uważam, że kłamiesz. Zabolało mnie to, chociaż nie powinno.

– Nic na to nie poradzę – mruknął. Nadal obracały mi się w myśli obrazy mych obciętych palców turlających się w gęstej krwi po metalowej podłodze śmigłowca. Ciało to świętość.

– Firma software'owa Irrehaare, jedna ze spółek Itsui – podjął Santana – zmonopolizowała rynek oprogramowania relaksacyjnego dla Allaha; to są biliony. Ze świecą by przecież szukać człowieka, który choćby raz tego nie spróbował: usiąść w fotelu i przenieść się w środek dżungli na wyprawę z doktorem Livingstone'em, przez pięć minut przerwy w pracy spędzić noc z najpiękniejszą kobietą świata. W taki właśnie sposób tu trafiliśmy. Byliśmy na dłuższym czy krótszym zaślepię w fantasmagorycznych krainach Irrehaare, gdy Allahowi coś trzasnęło w programie. Nie możemy się stąd wydostać, odzyskać świadomości, wyjść z zaślepu. Jemu wszystko się pomieszało. Potworzyły mu się przejścia pomiędzy różnymi wizjami, szaleją po nich jakieś wirusy, sam Allah zaś wszedł w rolę przeznaczenia, losu, fatum, Boga. Jesteśmy uwięzieni we własnych sterowanych komputerowo myślach.

Rozumiałem jego słowa, ale nie pojmowałem ich znaczenia.

– Jak to – uwięzieni w myślach? To znaczy…

Zatrzymał się.

– Gdzie naprawdę jesteś – to tylko ty wiesz, powiedzieć ci tego nie potrafię; najpewniej leżysz w łóżku u siebie w domu, w Pekinie, Bejrucie, Johannesburgu, Atlancie czy Moskwie. Nie powiem ci też, jak naprawdę wyglądasz; prawdę mówiąc, sam niemal zapomniałem własnego wyglądu. To ciało, które – przez które – czuję, to tylko wybrana przez mnie do gry postać, z której teraz nie potrafię się wyzwolić. Niewiele mogę ci powiedzieć; realność światów Irrehaare jest z założenia nieweryfikowalna od wewnątrz. Wyjąwszy pamięć, rzecz jasna.

– I ile czasu już to trwa?

– A skąd ja mogę wiedzieć? Również czas jest rzeczą względną. Zresztą nie tylko w pionach – także w poszczególnych światach płynie on inaczej. Tutaj – a jest to Kanada sprzed najazdu białych – minęło od zamknięcia około czterysta lat. W rzeczywistości może to trwać tydzień. Dlatego sądziłem, że jesteś nurkiem, pora byłaby najwyższa, żeby wysłali kogoś, kto by to odkręcił. Po zamknięciu nikt nowy nie wszedł już w zaślep. Ty byłbyś pierwszy.

– Kto to jest Samuraj?

Santana z westchnieniem oparł się o drzewo; widziałem grubego jak moje ramię szarego węża wijącego się leniwie na konarze.

– Część z nas przypuszcza, że to wszystko to właśnie Jego wina: pokopało się równo z jego wejściem. Musiał użyć jakichś hackerskich programów. Sformował dla siebie postać nie przewidzianą przez algorytmy Irrehaare, niewątpliwie złamał setki zasad, wybrał sobie z rejestrów same najwyższe współczynniki. To kopnięty facet, jakiś niewyżyty dzielnicowy Stalin, co zamarzył sobie imperium w elektronicznym śnie, bo nie był na tyle inteligentny, by zbudować je na jawie. Ale, na dobrą sprawę, nikt nie ma pojęcia, jakim cudem czegoś takiego dokonał; musi to być jakiś megatrik…

– Prowadzicie z nim wojnę? Czarny skrzywił się.

– Teoretycznie jest rozejm. Samuraj opanował kilkanaście pełnych pionów. Pomijając już podległych mu graczy, posiada on w każdym z podbitych światów całe armie atrapowych wojowników, wszędzie tam jest władcą absolutnym, Shogunem, Imperatorem, Prezydentem, Napoleonem, Karolem Wielkim, Czyngis-chanem, czym chcesz. Nie odwracaj się.

4. Śmierć w Irrehaare

Byli to Indianie ze szczepu, który uważał Santanę za jakiegoś wielkiego szamana; trudno, żeby myśleli inaczej o człowieku, który – wciąż w tej samej postaci, nie starzejący się – odwiedza ich od wieków co kilkanaście lat, czyni cuda i nie sposób go do końca zabić. Nieruchome twarze, ciemne włosy zebrane w drapieżne czuby, szczupłe, umięśnione ciała. Otoczyli nas, gdy tak w najlepsze gawędziliśmy sobie w sercu dzikiej puszczy. Strzały na cięciwach i wzniesione włócznie – wymierzone były głównie we mnie. Santana zajazgotał coś ostro po ichniemu. Opuścili broń.

W wiosce – śmierdzącym pod niebiosa śródleśnym zgrupowaniu kopulastych wigwamów – powitano nas w myśl jakiegoś niezrozumiałego, nudnego rytuału, w trakcie którego zmuszeni zostaliśmy do spożycia gorącego, ociekającego tłuszczem psiego mięsa i umalowania się gęstymi farbami w zwierzęce wzory. Santana odtańczył dodatkowo skomplikowany taniec i wygłosił śpiewną przemowę. Potem przez całą noc uzdrawiał chorych, błogosławił zmarłych i nie narodzonych oraz patronował obrzędowi inicjacji młodzieńców. O świcie odpłynęliśmy wyłudzonym przez niego canoe. Santana zdobył również – w formie daru od kurduplowatego jednookiego wodza – ubranie dla mnie i broń: wielki łuk wraz z kołczanem pełnym strzał, noże, toporek. Wszystkie groty i ostrza wykonano z brązu. Ponieważ byłem pewien – jeśli w ogóle czegokolwiek mogłem być pewien – iż nigdy w życiu nie miałem w ręku łuku, a i wątpiłem również w swą umiejętność ciskania nożami i siekierami, nie próbowałem nawet pozować na wojownika; Santana był mym przewodnikiem, protektorem, jedynym sędzią, jedynym przyjacielem i wrogiem, całkowicie byłem odeń uzależniony. Pozbawiony pamięci znajdowałem się nawet w gorszej sytuacji niż niemowlę, bo i wyglądu dziecka nie miałem.

Płynęliśmy do położonego nad brzegiem Atlantyku heksagonu Bram, skąd mieliśmy rozpocząć rajd przez późne światy do osi pionu opanowanego przez przeciwników Samuraja – do ich podziemnego miasta położonego kilometr pod powierzchnią Merkurego, po jego ciemnej stronie. Był to jeden z nielicznych pionów o profilu historycznym względnie bliskim współczesności – twierdził Czarny -który nie został zdobyty przez Samuraja; Imperator władał bowiem w niemal wszystkich późnych i futurologicznych pionach, gdzie zniesione zostały blokady postępu i gdzie mógł sięgać obszarów nie przewidzianych w programie Allaha.

Coraz szerszymi strumieniami spłynęliśmy do rzeki. Wraz z jej nurtem skręciliśmy na wschód; był wrzesień, może październik, ciepłymi wieczorami rozpełzłe nad horyzontem w czerwoną łunę słońce malowało przed nami rzekę pastelowym różem, cięliśmy cicho jej gładką taflę, las nad nami szumiał sennie, woda pachniała młodością i bezczasem. Widziałem piaszczyste dno, widziałem pomykające nad nim srebrnozielone sylwetki ryb. Santana łowił je gołymi rękoma, przez nagłe uchwycenie za skrzelami i wyrzucenie na brzeg.

– To bardzo szybki świat, często tu odpoczywam – tłumaczył na jednym z postojów, na trzcinowej wyspie, swe umiejętności i znajomość miejscowych realiów. – Po ostatniej śmierci mieszkałem tu kilkadziesiąt lat.

– Ostatniej śmierci…?

– A co ty myślisz? I przez śmierć nie wyzwolisz się spod władzy Allaha. Twoje ciało znika i po prostu zmartwychwstajesz w miejscu startu swej postaci, cały i zdrowy, z pełnym przewidzianym przez scenariusz gry początkowym ekwipunkiem.

– Nie musicie się więc…

– …bać? – Santana posunął polano ku środkowi ogniska i uśmiechnął się sarkastycznie. – Po pierwsze: nie jesteś w stanie zmienić swojego miejsca startowego. Jest ono przypisane postaci, którą wchodząc w zaślep wybrałeś, i nawet Samuraj nie może zmanipulować tej reguły. Zresztą i tak nie zrobiłby tego, dla niego jest ona korzystna: opanował przecież większość światów i wielu jego zmarłych wrogów, odradzając się, wraca do życia na jego terytorium, a ciężko się z niego wydostać. Wiem, bo sam jestem przypisany do świątyni Akuby w Hasthem w pionie Fantasy One. Cudem uniknąłem schwytania; Wielki Labirynt podziemi twierdzy Samuraja w Algonthoth pełen jest graczy, którzy, nie mogąc popełnić samobójstwa, nie mogąc nawet umrzeć z głodu czy przez połknięcie języka, cierpią przez wieki straszliwe męki z rąk stworzonych przez niego zwierzęcych oprawców. Po drugie: nawet jeśli masz szczęście zmartwychwstawać w wolnym świecie, śmierć nie jest wcale samą przyjemnością. Nie wiem, jakim cudem dostał się on do programu Allaha, w każdym razie tam jest – jej algorytm. Co może wiedzieć o śmierci komputer? Okazuje się, że wszystko. Umierając, odczuwasz to tak samo realnie jak smak tej ryby. W tym ułamku sekundy pomiędzy zniknięciem a pojawieniem się na nowo w miejscu startu – w tym ułamku sekundy zamknięty jest cały wszechświat. Nie wiem, jak to opisać. Ty go pożerasz. Asymilujesz. To narkotyczna osmoza każdego bitu informacji z pamięci Allaha do twego umysłu. Ale jeszcze straszniejszy jest ten moment… ten moment jak cięcie mieczem – w którym przerwana zostaje pępowina łącząca cię z systemem; to jest śmierć prawdziwa, najprawdziwsza z prawdziwych, w każdym razie taką się. nam wydaje. I rodzisz się krzycząc, rodzisz się szalony. To

30
{"b":"89148","o":1}