Nie mogę się oderwać od „Werandy” i „Home Vogue”. Fotografowane domy i mieszkańcy. Przyjrzeć się lepiej – psychologiczne portrety ułożone z rzeczy. W wywiadach można bajerować, picować życiorys. We własnym domu nie da się oszukać zwiedzających. Kolory, bibeloty, meble są puentami gustów, morałem lat.
Nas nie stać na urządzenie domu. Jedyne, co możemy na razie zrobić, to go nie zapaskudzić.
Przeglądam książki Wiercińskiego i chce mi się płakać. Nad naszą bezbronnością. Chociaż on walczył o metafizyczną godność. Jeśli straszył swoich uczniów, to egipskim hieroglifem zatracenia, przedstawiającym układ pokarmowy. Człowiek wypatroszony z ducha, czysta konsumpcja.
Nie był gnostykiem, gnostycy to cwaniacy. On brał na siebie grzech pierworodny i szedł w procesji tradycji, robiąc na jej marginesach notatki tak żarliwe, że heretyckie.
Trzynasty grudnia ma być rocznicowym etapem ciągu ewolucyjnego historii Polski. Podobnym do tych z tablic antropologicznych, gdzie epoki wyznaczają pochód od małpy, małpoluda po człowieka. Myller ze starą ekipą wymyślili sobie pochód od 13 XII stanu wojennego z maczugą gumowej pały po triumfalną Kopenhagę 13 XII rok temu i szczyt w Brukseli dzisiaj. Komuniści wyprowadzą nas na prawdziwych Europejczyków. Wmówią, że te koszmarne lata powojenne były koniecznym etapem ewolucji ku szczęśliwości Unii. Trzeba będzie dziękować generałowi za istnienie. Nie ma bardziej dyplomatycznego zwrotu na określenie jego roli w historii.
„Nicea albo śmierć” – czemu nie dodać: kliniczna? Prawdopodobnie zostaniemy na poboczu Europy jako potrącony przez Historię świeży trup w komie. Gotowy w każdej chwili umrzeć na prawdę, do końca, zawartości, bo jesteś, Europo, tego warta.
Lepimy bałwana. Klasycznego z marchwią w nosie i okrutnym uśmiechem. Na głowie czapa z garnka, w ręku kij przystrojony powiewającą chustką. Wracając ze spaceru i widząc go przez płot, mamy to samo skojarzenie: czerwonoarmista napada na polski dwór. Brak mu tylko skradzionego zegarka. Znajdujemy odpowiedni w garażu: dużą, plastikową tarczę. Wsadzamy w środkową kulę śniegu. Gdyby ktoś pytał, mamy zegar podwórkowy.
Tak się cieszę, że nie jestem Husajnem. Żadnym generałem, redaktorem, szefem zatrudniającym kadzących mu ludzi i wpadającym powoli w paranoję wszechwładzy. Cieszę się, że nie jestem Husajnem. I tym złapanym, i tym panoszącym się kiedyś po swoich pałacach, żeby w końcu zamieszkać w grobie. Takie miał mniej więcej wymiary „schron” – ziemianka, gdzie go znaleziono.
Czy całkiem oszalał, zamykając się w krypcie, żeby kontynuować bliskowschodni mit odrodzenia przez zmartwychwstanie, na podobieństwo Ozyrysa czy Jezusa?
Ani gwiazdki śniegu, wszędzie zieleń. Tylko nasz bałwan jest biały. Przechylił się i skapuje do garnka, który spadł mu z głowy. Przerażające, lodowe harakiri.
W „Playboyu” „20 pytań” do Muńka. Już wiem, czemu ciągle go słyszę. Pięćdziesiąt procent dochodów ma z tantiem. Co włączę radio, Muniek inkasuje. Znowu przesunął koniec swoich koncertów, tym razem na 2005. Logiczne, wejdziemy do Unii w prysiudach muńkowych, jakby inaczej, kto inny by nam tak uniwersalistycznie grał (słuchają go podobno i dresiarze, i studenci, a Szwagierkolaski emeryci)?
Nie mam siły chodzić po sklepach. Upokarza mnie to wędrowanie, kolejki, tłok. Akurat przy tym, co mam kupić według listy spisanej przez mamę, najwięcej ludzi. Zostawiam koszyk, wychodzę. Namówię Piotra, dla Poli zakupy to ciągle zabawa, niech idą razem. Mogę Święta spędzić przy białym obrusie i chlebie. Kiedy jest już najgorzej i wpadam w panikę, przypominam sobie ołtarzyk ze stojącą na ziemi ikoną i świecą za głównym ołtarzem paryskiego kościoła Saint-Germaindes-Pres. Albo klasztor w Arc sur Ciel. Ciszę ogrzewaną płomieniem i modlitwą. Jak dobrze, że jest RFM Classic, bo we mnie tylko wycie.
Przy sprzątaniu odkryłam za kanapą gniazdko starego makaronu. Pola podpytana, czemu chowa swoje ulubione jedzenie, odpowiada niewinnie: kluseczki mają być na choinkę.
Chyba jej kilka powiesimy. Skoro zdołała odłożyć swój przysmak i uznała go za wart błyszczenia na pierwszej w życiu choince… jeśli tak ją sobie wyobraża…
Inaczej nie będzie? Przeczytam to, co dostanę pocztą, nie mając sił i czasu na jazdę do księgarni? Dzisiaj przesyłka z Santorskiego – Prządki mądrości i najnowsza książka Jagera Tu / teraz. Przerzucam kilka stron, dziwiąc się:
– Ale mamy tolerancyjny Kościół. Dziesiąta strona, żadnego grzechu…
Piotr radzi mi zajrzeć na stronę ostatnią: „Willigis Jager (ur. 1925), jeden z najznamienitszych nauczycieli duchowych naszych czasów, benedyktyn i mistrz zen. Od lat prowadzi wielu ludzi w Niemczech i w Europie drogą duchową zen i kontemplacji… Głosi jedność doświadczeń wszystkich religii. W roku 2002, w pięćdziesięciolecie święceń, Jager dostał zakaz prowadzenia wszelkiej działalności wydany przez Kongregację Nauki i Wiary. Postanowił wówczas na trzy lata wziąć urlop z zakonu i kontynuować swoją pracę…”
Nie powiało mi od Tu i teraz herezją. Zaleciało zbytnią lekkością, uniwersalizmem niemającym twarzy. Wiem, to, co nieosobowe, bez oblicza, w katolicyzmie nie istnieje. Od dawna, od pierwszych synodów.
Zanim Jager dostał zakaz, pisałam do „Rzepy” przy okazji poprzedniej jego książki, parafrazując cytat z księdza Twardowskiego: Spieszcie się go czytać, bo niektórzy tak szybko odchodzą (z Kościoła).
Jager wziął urlop od (instytucjonalnych) wyobrażeń na temat Boga, nie od samego Boga.
Miał ochrzcić Połę, na co się zgodził, ale nie mógł wtedy przyjechać. Chrzest jest ważny z powodu sakramentu, nie udzielającej go osoby. Wydawało się nam jednak, że prosząc go o ten sakrament, będziemy uczciwsi. Nie żebyśmy zamierzali wychować dziecko w „obrządku jagerowskim”.
Gdy słyszę „katolik”, mam ochotę zapytać: Jakiego wyznania? Tego z parafii obok czy innej diecezji? Co kruchta, zakon czy kraj ten rzymskokatolicki Kościół zmienia się nie do poznania. Jakby wkraczał w inne strefy czasowe i mentalne.
Na pytanie Ojca Wojciecha, dominikanina chrzczącego Połę, czy zobowiązujemy się do wychowania jej w wierze katolickiej, powiedzieliśmy: Tak, nie traktując innych wyznań jako herezji. Korzystając z nich, dla ubogacenia dogmatów.
Absurd? Raczej Fala jest morzem - moja ulubiona książka Jagera. Z którą też się nie do końca zgadzam, ale mój Boże – czy do zbawienia potrzebna jest czyjakolwiek zgoda?
Z najnowszej płyty Nosowskiej: „Wieczność to tunel kończący się dupą”.
Dawniej ludzie też dużo pisali, stąd użyteczne skróty staropolszczyzny. Dostaję SMS-a od Piotra: „Zdrowszaś?”, po rannej gorączce.
Nie rozumiem pruderii, tej udawanej przyzwoitości, z jaką rzucili się w normalnych, żadnych tam rodzinnostworowatych pismach na Portera i Lipnicką. Nic o fajnej płycie, którą wspólnie nagrali. W zamian wypominanie człowiekowi żon, dorosłych dzieci. Sto lat po miłosnych zdjęciach Lennona z Yoko oburzenie nagością kochanków? Chyba nie chodzi o ładną goliznę ani brzydkie obyczaje. „Dojrzała miłość seksualna – doświadczenie i utrzymanie wyłącznego związku miłosnego z drugą osobą, związku, w którym łączą się czułość i erotyzm, w którym istnieją głębia i wspólna skala wartości – znajduje się zawsze w jawnej lub ukrytej opozycji do otaczającej grupy społecznej. Bunt jest wpisany w jego naturę” – podręcznikowe zdanie ze Związków miłosnych Kernberga.
Szukamy kolęd. Jedne za wolne, drugie urozmaicone murzyńskimi rytmami (do cholery, czy ludzie muszą być tak twórczy?!). Łapiemy gazetową deskę ratunku: wkładkę z Golcami. Ale gdzie tam, góralski Jezusek za triumfalny.
Jager – mędrzec Wschodu, protestant, benedyktyn, Niemiec. Pewnie cieszy się, gdy jest rozpoznawany pod jakąkolwiek z tych twarzy, chociaż jedna śmiałaby się z drugiej. On pod zakonnym kapturem chowa prawdziwą, o której zen mówi, że jest jedyną autentyczną: twarzą sprzed naszych narodzin.
Chleb kruszony po kątach – trutka na anioły wymysł Poli, żeby mieć jednego z nich na choince.
Prezent na święta od Muńka: zabawny teledysk Polish boyfriend. Poprzedni, Chłopaki nie płaczą, też super. W obydwu niby parodiuje siebie, ale wygrywa autentycznością podmiejskiego sznytu. Może nie będąc sobą, trzeba siebie udawać i z tego robić sztukę?
Próbuję patrzeć oczyma Poli. Pojawić się na obcej planecie i pierwszy raz w życiu zobaczyć bombkę, durszlak czy kota na trzech łapach. Podsłuchuję jej ostrożności słów, nazw dobieranych staranie niczym biżuteria czy dodatki do stroju. Dekoruje nimi swój świat, jakby zawieszała imiona i nazwy na choince, żeby się mieniły.
Piotra połamało. Chodzi w perwersyjnym gorseciku, jęcząc. Nie uniosę domu sama. Modlę się o lewitowanie chałupy, chociaż dwa centymetry nad ziemią, żeby było lżej. Ręce mi opadają od noszenia drewna, Poli.
Zapadamy we wczesny sen zimowy. Piotr z bólu, ja ze zmęczenia. Z radia lecą kolędy, więc na pobożnych motywach roimy sobie o boskiej psychoanalizie. O Chrystusie – jedynym bez kompleksu Edypa. Oczywiście schodzi nam na powiązania rodzinne, skoro grzech pierworodny jest dziedziczny. Czemu Adam i Ewa zgrzeszyli? Byli kiepskimi rodzicami, jeśli wychowali Kaina mordercę. Dziećmi też nie byli najlepszymi: on głupawy, ona naiwnie przekorna. Co się dziwić, chowani bez matki z autorytarnym Bogiem Ojcem. Jedno pokolenie i z tej kombinacji patologicznej rodziny wyrósł bratobójca. A potem to już konsekwencje do dzisiaj i materiał dla psychoterapeutów.
Wigilię w słoikach przywieźli rodzice z siostrą. Wystarczy wyjąć, podgrzać i upiec. Że jeszcze nikt nie wpadł na pomysł świątecznej konserwy. Otwiera się i jest Boże Narodzenie w pierogach, kapuście i karpiach.
Przyjazd rodziny przypominał trochę wezwanie ambulansu. Zjawili się na sygnale czułości, ratując nas w chorobie i moim gospodarskim matołectwie. Zadekretowali Piotrowi zastrzyki, domięśniowe. Po ich wyjeździe mam je robić sama. Piotr się broni, nie wierzy, że córka pielęgniarki i inspektora higieny, szczepiącego kiedyś masowo przeciw epidemiom, potrafi zrobić zastrzyk. Przekonuję go: moimi pierwszymi zabawkami były strzykawki i sterylizatory. Ojciec w posagu nauczył mnie „strzykać”, bo „ta umiejętność zawsze się przyda, zwłaszcza za granicą można na niej dorobić”.