Литмир - Электронная Библиотека
A
A

20 VIII

Nocą letni deszcz. Pod dachem na piętrze słychać jego echo, więc jest go dwa razy więcej. Rano wypogodziło się, ale nie u nas na parterze. Tam nadal kapie, leje się ze stropu. Dom jest histerykiem, po szlochu walnął potową sufitu jak talerzem o podłogę. Czy on musi wypłakać wszystkie swoje żale za te lata opuszczenia? Pokazać nam przeżarte druty i poskarżyć się na inne nieszczęścia; może zarwie się podłoga, co?

Spełniły się wszelkie przepowiednie: własny dom jest własną tragedią do wiecznego remontu. Dzwonię po ekipę budującą dworki. Przyjechali, naprawili. Dom pusty kilka lat „wiotczeje”, nie trenując zamieszkania.

Puszczam w wozie Thelemanna, ratuje mi życie, dając podsłuchać życie gdzie indziej. Bez uszczelek, walących się ścian, pieprzonych rachunków. U niego tak spokojnie, poukładane już warstwy czasu i harmonii.

21 VIII

Zjawia się stolarz. Widzę po minie Piotra krztuszącego się ze śmiechu, że coś się szykuje.

– Idź, sama zobacz.

Stolarz, dwudziestoparoletni chłopak z okolicy, przybija na tarasie swoją koncepcję.

– Co to jest? – pakuję palec w dwucentymetrowe dziury stalowej siatki.

– Moskitiera.

– Na co?

– Na myszy, metalowej nie przegryzą.

– Panie, my tu mamy końskie muchy od krów, moskitiera jest na owady, co panu… – załamuję się, ten facet najchętniej oplótłby nam dom drutem kolczastym, wmawiając, że to na komary.

– Ale pani tyle mówiła o myszach, że się zasugerowałem. Nie, no jak się nie podoba, zmienię.

Jadę po lepy na muchy. Są tylko francuskie. Zawieszamy je w strategicznych miejscach. Wieczorem nie ma wątpliwości, wyprodukowali je buddyści. To nie lepy, tylko chorągiewki modlitewne powiewające na wietrze. Nie złapała się żadna z błogosławionych much.

22 VIII

Prąd nie płynie, woda się leje, burdel niesprzątnięty – ale za to mamy poranek. Takie widoki o świcie zza płota są na Seszelach. Nasze lepsze, tam natychmiast prześwietla je tropikalny upał.

Następna wizyta stolarza wygląda na dalszy ciąg skeczu. Tym razem przyniósł prawdziwe moskitiery, ale młoteczkiem przybił je do drzwi.

– Jak my wyjdziemy na taras? – pytam spokojnie, niemal dydaktycznie. – To mają być otwierane moskitiery. Po co nam zabite dechą drzwi?

Słowa trzeba rysować, wyliczać w centymetrach i to już dwadzieścia kilometrów za Warszawą.

Przed spaniem ścieram ze stołu brud, okruchy. Myję Go, oporządzam przed nocą. Poklepuję drewniany blat, tak jak się klepie po grzbiecie konia czy ukochanego psa. Z wdzięczności i szacunku albo dla dodania odwagi. Jego deszczułki dorastały dziesiątki lat do mojej ręki.

23 VIII

Boję się przyjazdu stolarza. Ma przywieźć szafę. Wynoszą ją z wozu. Nie dowierzam, otwieram szuflady, drzwi – w dobrą stronę. Jest dokładnie według rysunku. Doskonała, jak wyrzeźbiona, a nie zbita z dech.

Maluję ją „błękitem egejskim”. Nie wiem, czy to najbardziej mityczny z odcieni niebieskiego, ale na pewno najbardziej agresywny. Taki sam wżarł się w niebo i udaje świętoszka.

Według skali nieszczęść przeprowadzka po śmierci w rodzinie i rozwodzie jest najbardziej stresującym wyczynem. Zgadzam się, ale trzecie miejsce w rankingu horrorów jest ex equo z pierwszym i drugim. Umieram ze zmęczenia i rozwodzimy się ciągle z powodu drobiazgów. Kwestia, gdzie ma wisieć obraz, staje się przyspieszoną aż do kłótni analizą światopoglądu: co to jest funkcjonalność, nastrój, perspektywa i siła kolorów. Kompromisowo nie wieszamy spornego dzieła. Obrazki stoją pod ścianą, przesuwając się z jednego pokoju do drugiego w zależności od przesunięcia sił i czułości między nami.

24 VIII

W południe jestem nieumyta, nieuczesana. Ledwo zdążyłam w przelocie wepchnąć sobie w oczy szklą kontaktowe. To się nazywa szczęście jednorodzinne.

Facet kupujący od nas mieszkanie – Lokator (zaczynam go tak nazywać na cześć horroru Polańskiego) – prosi o zmianę terminu u notariusza, trafił się mu wyjazd wakacyjny. Wiedziałam, że cały mój misterny plan finansowy padnie. Był zbyt doskonały. Zaczynam się bać.

25 VIII

Przywożą kredens. Wnoszą i trach: walą się wszystkie proporcje. Wybraliśmy go z katalogu, na czują. Sądząc po innych meblach w tym sklepie, miał być kredensikiem, trochę mozartowskim – białym, lekko podrzeźbionym, z dźwięczącymi farfurkami szyb.

To, co nam przywieźli, jest renesansowym kredencho. Zniszczył nam kuchnię i salon, zdruzgotał resztę mebli. Pola chowa się w jego parterowych szkatułkach.

Zjawia się mysi Terminator. Zacny pan z przedwojennym wykształceniem i kulturą. Humanista myszeista. Nie znosi pułapek, są zbyt okrutne. Ocenia podsiadłość na trzy rodziny gryzoni. Lubi myszki, żyje z ich zabijania. Jest w tym tak dobry, że nie widział ich od lat. Rozkłada strategicznie niebieskie mydełka. Robi to w transie, intuicyjnie dobierając miejsca. W efekcie znajdujemy je też na tarasowej kanapie.

Kilka myszy doświadczalnych zje trutkę i wyschnie na wiórek. Reszta uzna to za niesmaczne i odpuści sobie kolonizację.

26 VIII

Notariusz, podpisanie umowy sprzedaży z Lokatorem. Został właścicielem, a ja nie mam z tego ani grosza. Notariuszka mówi, że to normalne, pieniądze wpłyną, kiedy on dostanie kredyt. Lokator opalony, zadowolony z siebie obiecuje, że w ciągu tygodnia.

Nie czuję się pewnie. Moja babcia straciła majątek, sprzedając przed wojną kamienicę w Białymstoku. Dostała pieniądze w walizce: z wierzchu banknoty, pod spodem gazeta. Jestem dziedziczna? Rodzice też dali się nabrać i po przeprowadzce mieliśmy z powrotem wprowadzkę do dawnego mieszkania. Czy wyjście z własnego domu jest zanurzeniem się w świecie oszustów czyhających na wolny lokal?

29 VIII

Za trzy dni kupuję dom. Lokator dzwoni beztrosko, że forsy nie ma, bo nasza notariuszka była niekompetentna i czegoś nie dodała. Ja ją poleciłam, więc oczywiście to moja wina. On miał lepszego notariusza w Tarnobrzegu. Wystarczyło zapakować dziecko i ruszyć karawaną na południe.

Muszę przełożyć kupno domu na trzeciego września, tuż przed wyjazdem do Moskwy. Dzwonić, przepraszać za bezczelnego luzaka. Piotr mówi, że w ostateczności wrócimy do Józefosławia. Czy my się przeprowadziliśmy, czy wyjechaliśmy ciężarową z dobytkiem na letnisko?

30 VIII – 2 IX

Staram się żyć normalnie. Stawiać talerz na stole, nie myśląc, że być może mam tylko ten talerz i stół i nie mam domu, dawnego mieszkania. Przede mną procesy sądowe. Drugiego nocą pojawiają się na moim koncie pieniądze.

20
{"b":"88764","o":1}