Wycieczka na Kazimierz * Jesteśmy śledzeni * Dzieje Kazimierza * Tajemnice oszmiańskiego powiatu * Synagoga Stara * Jak cadyk Golema budował * Tajemniczy grób * Dom cudotwórcy
– Ach, nie ma to jak świeże powietrze – powiedział Szef stojąc w otwartym oknie. Popielniczkę postawił na parapecie, żeby nie prószyć popiołem papierosa na ulicę. Otworzyłem leniwie oczy. Po wczorajszym deszczu wypogodziło się ładnie.
– Znowu mamy jesień – powiedziałem. – I co tu dalej robić z dniem tak mile rozpoczętym?
– Wybierzemy się na Wawel – powiedział Pan Samochodzik. – Zobaczymy co mają w swoich zbiorach z urządzeń alchemicznych. A potem przejdziemy się do archiwum miejskiego i pogrzebiemy za tajemniczym Salomonem Stormem.
– Może najpierw pogrzebiemy za Stormem – zaproponowałem. – A potem pójdziemy sobie zwiedzać muzea. Bo boję się, że nasze przeciwniczki wyprzedzają nas o kilka długości. Wczoraj, Szefie, mówił pan, żeby ich nie lekceważyć.
Uśmiechnął się lekko.
– Dobra. Jak zamierzasz się za to zabrać?
– Raczej nie w archiwum miejskim… Chodźmy na Kazimierz. W jednej z synagog urządzone jest muzeum żydowskie. Sądzę, że mają tam też archiwum, a może nawet kopie akt znajdujących się w innych ośrodkach.
Kiwnął głową.
– No to do dzieła.
Wsiedliśmy w tramwaj i po kilkunastu minutach zatrzymaliśmy się koło sporej hali targowej.
– Podjechaliśmy trochę za daleko – powiedział Szef przeglądając plan miasta. – Ale tędy też chyba będziemy mogli przejść.
Ruszyliśmy wzdłuż hali, później przeszliśmy koło szkoły i niebawem zatrzymaliśmy się koło wysokiego muru z czerwonej cegły.
– To chyba jest stary cmentarz żydowski – powiedział Szef – A za tym nasypem będzie Kazimierz.
W tym momencie do moich uszu doleciał dziwny dźwięk. Ktoś grał dziwną, rwącą się, pełną bólu melodię.
– To "sonata wiesny" Konstantinasa Ciurlionisa – zauważył Pan Samochodzik.
Rozglądaliśmy się szukając źródła dźwięku. Wokół nas było jednak zupełnie pusto. Opodal koło przedszkola dokazywały dzieci.
– Ki diabeł? – mruknąłem. – Ktoś bawi się fletem.
– To nie flet – zaprotestował Szef. – To obój.
– Jaka różnica? – wzruszyłem ramionami.
– Mniej więcej dwudziestokrotna w cenie instrumentu – mruknął. – Flet można zrobić z kilku różnych materiałów, a obój tylko z hebanu. Tam jest!
Do cmentarza przylegał niewielki budynek o zamurowanych na głucho oknach. Opierając się plecami o jego ścianę siedziała okrakiem na murze dziewczyna z jasnym warkoczem. Na nasz widok uśmiechnęła się i odkładając instrument do futerału radośnie pokiwała nam dłonią. A potem zsunęła się na cmentarz, znikając nam z oczu.
– Ścigamy ją? – zapytałem.
Szef zamyślił się na chwilę.
– Można by – powiedział. – Tylko właściwie po co? Jeśli to ta, o której wspominałeś, to spuści ci znowu łomot.
– Biła nieprzepisowo i zaskoczyła mnie – mruknąłem.
Wspomnienie doznanej porażki paliło moją duszę jak ogień.
– Ciekawe po co nam się pokazała – zamyślił się Pan Samochodzik.
– Może po prostu lubi tu siedzieć i grać – zastanowiłem się.
Pokręcił powoli głową.
– Myśl trochę Pawle. Sądzę raczej że chciała nam dać do zrozumienia, że będą obserwować nasze poczynania. Zwróciła na siebie naszą uwagę.
– Gdyby nie zagrała na tej fujarce nie spostrzeglibyśmy jej – mruknąłem.
– To obój a nie fujarka – przypominał mi szef. – Grać na nim jest sztuką…
Przeszliśmy przez tunel wydrążony w wale kolejowym i znaleźliśmy się na Kazimierzu. Niebawem pojawiała się przed mami wielka murowana synagoga. Parkowały przed nią dwa autokary, a hałaśliwie stadko turystów ładowało się do wnętrza budynku.
– To Synagoga Stara – wyjaśnił Szef. – Najstarsza na Kazimierzu. Pochodzi prawdopodobnie z przełomu piętnastego i szesnastego wieku. W jej wnętrzu przemawiał Tadeusz Kościuszko, przed swoją słynną przysięgą na krakowskim Rynku.
– Tadeusz Kościuszko był żydem? – zdumiałem się.
– Raczej chodziło mu o zagrzanie do walki mniejszości narodowych. Albo księża nie chcieli udostępnić mu ambon kościelnych. Nie wiem… Ucierpiała trochę podczas wojny, ale w latach pięćdziesiątych odbudowano ją, lokując wewnątrz to, co nas interesuje.
– To znaczy?
– Zbiory judaistyczne Muzeum Historycznego Miasta Krakowa. A przy okazji zapewne spore archiwum, zawierające być może informacje o poszukiwanym przez nas człowieku.
– Piętnasty wiek – mruknąłem. – A jak dawne jest żydowskie osadnictwo w tej części Krakowa?
– No cóż, skoro tak lubisz archeologię, choć podejrzewam czasem, że twoja miłość jest dość pobieżna, to powinieneś się orientować, że nie można mówić o osadnictwie w tej części Krakowa, bowiem Kazimierz przyłączono do miasta dopiero w 1800 roku. Wcześniej była to oddzielna miejscowość posiadająca prawa miejskie, a nawet mury obronne. Prawa miejskie nadał Kazimierzowi król Kazimierz Wielki w 1335 roku… Ale w brew temu, co bredzili w filmie "Lista Schindlera", wcale nie on osiedlił tu Żydów. Spisy z tego okresu wymieniają wśród mieszkańców miasta zaledwie kilkunastu wyznawców judaizmu… Zaczęli się tu osiedlać dopiero w końcu XV stulecia, po tym, jak nasz król Jan Olbracht wysiedlił ich z Krakowa.
– Dlaczego wysiedlił? – zaciekawiłem się.
– No cóż. W mieście wybuchł pożar. Jak zwykle przy takich okazjach doszło do zamieszek i pogromów. Jak to się mówi, szukano winnych. Zresztą wysiedlono ich po raz kolejny w 1776 roku, po małej epidemii dżumy, a w 1800 roku wydano ustawę zakazującą Żydom zamieszkiwania w Krakowie. W szesnastym wieku na Kazimierzu osiedli także uchodźcy z Hiszpanii, Portugalii, Włoch i Czech. Taka mieszanka etniczna doprowadziła do wytworzenia się na tym niewielkim obszarze niezwykle bogatej i różnorodnej kultury. Zapamiętaj, na styku kilku kultur rodzą się najwybitniejsze jednostki i powstają najwspanialsze dzieła sztuki i literatury. Lwów, Wilno, Kraków, zamieszkały częściowo przez Ormian Zamość, Gdańsk… Są też rejony naszej planety jakby szczególnie predysponowane do tego by wydawać z siebie jednostki naprawdę wybitne. Weź oszmiański powiat na Wileńszczyźnie.
– Kto się tam urodził? – zdziwiłem się.
– Józef Piłsudski, trzydzieści kilometrów od jego domu był majątek Dzierżyniów w którym zobaczył świat krwawy komunistyczny oprawca Feliks Dzierżyński. Jego sąsiadem był Andrzej Sarjusz – Zawoyski, bohater wojny domowej w Rosji, nieustraszony adiutant generała Wrangla. W drugą stronę jeszcze dwadzieścia kilometrów i majątek Jaruzelskich, tych z których pochodził Wojciech Jaruzelski, Stamtąd miedzę znajdował się Nowogródek w którym urodził się i wychował Adam Mickiewicz… A zupełnie niedaleko, może sto kilometrów na północ leży Kałnobrże, gdzie urodził się Piotr Stołypin. I zdaje się Czesław Miłosz.
– Ciekawe miejsce – zauważyłem.
– A tak dla dopełnienia, w samym sercu oszmiańskiego powiatu urodził się Herakliusz Pronobis i ja… – uśmiechnął się skromnie. – Turyści, jak widzę, przestali blokować wejście, pora i na nas.
– Co można zobaczyć w środku? – zaciekawiłem się.
– Piękną kolekcję rytualnych judaików – powiedział Szef. – I niedużą ekspozycję poświęconą utworzonemu tu podczas wojny gettu.
Weszliśmy w ślad za Amerykanami. Nasze legitymacje utorowały nam drogę do serca muzeum. Niebawem siedzieliśmy po raz kolejny na wygodnych fotelach w pokoju zastawionym regałami z książkami.
– Storm, Storm – mruknął Icek Berok, kustosz zbiorów archiwalnych. – Cadyk Salomon Storm. A jakże. Słyszałem to nazwisko. Nie dalej jak przedwczoraj pytała o niego taka miła dziewuszka… Pogrzebaliśmy razem w naszym archiwum. Sporo się o nim zachowało dokumentów.
– Kim był? – zapytałem. – To znaczy wiem, że był cadykiem, ale co takiego robił, że zachował się w ludzkiej pamięci?
– Był kabalistą – uśmiechnął się kustosz. – Ale wy nie jesteście z naszych, więc trudno będzie wam to zrozumieć. Storm przed wojną robił rzeczy szalone. Zbudował Golema wedle wskazówek zawartych w pismach rabina Löwe ben Becalela z Pragi.
– Legenda o Golemie – mruknął Szef. – W Krakowie?
– To nie legenda – uśmiechnął się pan Icek. – To najprawdziwsza prawda. Ulepił go z ziemi na cmentarzu, koło którego zapewne musieliście przechodzić. Napisał na srebrnej płytce tekst, który miał mu nadać pozory życia. Ale jakoś nie nadał. Nie wyszło, choć zrobił wszystko wedle wskazówek. Wielu Żydów było bardzo zdziwionych, że mu nie wyszło.
– Chyba raczej zdziwiliby się, gdyby mu się udało – mruknął Szef.
– Och, niekoniecznie. On robił nie takie rzeczy. Czytał z ludzkich oczu jak z księgi. Poznawał losy człowieka z przypadkowego dotknięcia dłoni. Robił też doświadczenia alchemiczne i miał nawet kopię Szmaragdowej Tablicy.
Szef pokiwał w zadumie głową.
– To sporo wyjaśnia – mruknął. – A więc zajmował się alchemią.
– Tak, zgromadził ponoć wspaniałą bogatą kolekcję starodruków alchemicznych, w tym także osławioną "Niemą Księgę".
– Co się z nim stało? – zapytał Szef.
– Był w Gettcie. Nie wiem. Po wojnie nie wrócił już do Krakowa. Prawdopodobnie zamordowali go hitlerowcy, choć byłoby to raczej dziwne. On świetnie potrafił przeczuć niebezpieczeństwo. Ludzie opowiadają, że czytał w myślach. Otaczała go sława wielkiego cudotwórcy.
Uśmiechnął się lekko i z półki zdjął nieduże tekturowe pudełko. Wewnątrz znajdowała się ulepiona z błękitnej gliny ręka. Palce pokryte były gęsto hebrajskimi napisami.
– Czyżby to był…
– Tak. To kawałek Golema, którego zbudował. Zwróćcie panowie uwagę na piękny błękitny kolor.
– To nie jest malowana glina – mruknąłem. – Ani też nie biała – kaolinitowa.
Kustosz uniósł brwi w niemym pytaniu.
– Rozróżniamy zasadniczo dwa rodzaje gliny – wyjaśniłem. – Żelazistą, pospolitą, która po wypaleniu robi się czerwonego koloru. Zawiera domieszkę żelaza, dlatego podczas wypalania metal utlenia się i czerwona barwa cegieł lub garnków pochodzi właśnie od tlenku żelaza.