Ponowna wizyta w antykwariacie * Uczę się targować * Ponowne spotkanie ze Stasią * Skąd wziąć atanator?
Pan Aaron na mój widok nie okazał większego zdziwienia.
– Cóż tym razem sprowadza? – zagadnął z uśmiechem. – Udało wam się coś ustalić, czy też coraz więcej zagadek?
– Mam pytanie – wyłuszczyłem mu prośbę Szefa.
– No, macie szczęście, że trafiliście właśnie na mnie – uśmiechnął się.
W jednym z pokoi na zapleczu antykwariatu stał komputer. Staruszek usiadł przy nim i ostrożnie wystukał palcami odpowiednie komendy. Z pudełka wyjął CD-Rom i umieścił do w czytniku.
– Mój prawnuk wstukał mi w maszynę wszystkie wykazy – wyjaśnił. – Bez tego szukalibyśmy przez całe miesiące.
Po chwili urządzenie wypluło listę książek.
– To wszystko, co kupił Storm. A teraz zobaczmy, od kogo kupili to moi poprzednicy… No proszę. Coś podobnego!
Jego twarz rozjaśnił chytry uśmiech.
– Jan Moritz von Jungfrau sprzedał w 1887 trzydzieści książek i listów pozostałych po alchemiku Michale Sędziwoju w sześciu różnych antykwariatach… – zamyślił się na chwilę. – W co najmniej sześciu – uzupełnił – Nie mam przecież kompletu ksiąg. A więc handlowano nimi przez następne czterdzieści lat. Głównie jeden antykwariat sprzedawał drugiemu, cenę oczywiście cały czas podbijano. Kilka trafiło w ręce różnych klientów, ale część wróciła z powrotem. W latach dwudziestych wszystkie, które przeszły przez tych bukinistów, których wykazy mam, wykupił cadyk Salomon Storm. O, jest jeden wyjątek. Jedną pozycję kupiła w 1921 roku młoda dama.
– Jak się nazywała?
– Tego niestety nie wiem – westchnął. – Proszę mnie dobrze zrozumieć. Prowadzenie takich spisów teoretycznie w ogóle nie powinno mieć miejsca. Inaczej. Oczywiście, w tym fachu zawsze zapisuje się, od kogo się kupiło, ale nigdy nie powinno się zapisywać, komu się sprzedało. Ale to takie skrzywienie zawodowe. Jeśli ktoś kupuje manuskrypt, na który potem trafia się klient, to można próbować odkupić go z powrotem i odsprzedać drożej. Widzę, że się zgorszyłeś. Po prostu nie masz handlowej duszy – błysnął zębami. – Ale z tym to trzeba się urodzić. Zanotować można oczywiście tylko informacje o tych klientach, których się zna. Ale to nietrudne. Mamy niewielu przypadkowych nabywców. Z reguły kolekcjonerzy wpadają raz w tygodniu, inni dzwonią czy jest
już to, co zamówili. Są wreszcie tacy, nazwijmy uprzywilejowani, którzy tylko zostawiają telefon, a jak wpadnie coś z ich list, to my dzwonimy.
– Kim był ten Jungfrau? – zapytałem.
Starzec uśmiechnął się zadowolony.
– To była cała rodzina. Dostarczyli nam setki ciekawych książek. Można powiedzieć: stali dostawcy. Przez trzy pokolenia bogaciły się na nich krakowskie antykwariaty.
Popatrzyłem na niego zdumiony.
– To byli ludzie z głową na karku. Mieli firmę rozbiórkową. Zanim rozwalali budynek, zawsze dokładnie penetrowali strychy i piwnice.
– Czyli widocznie rozbierali kamienicę należącą do Sędziwoja i na strychu albo w jakimś zamurowanym pomieszczeniu znaleźli jego bibliotekę – domyśliłem się.
Westchnął ciężko.
– Z dedukcji piątka. Z przygotowania naukowego pała – podsumował mnie. – Obudź się, młody człowieku. Poczytaj sobie jakiś przewodnik. Wiesz co, nawet nie będziesz musiał daleko szukać…
Podszedł do regału z nowszymi książkami i zdjął z niego gruby tomik w lakierowanej okładce.
– Czterdzieści złotych – powiedział mrużąc oczy.
– A gdybym chciał tylko zajrzeć do środka?
– To tylko dwadzieścia za jedno zaglądniecie – uśmiechnął się.
– Nie ma handel, będzie bieda – zacytowałem jego własne słowa. – Ja chcę tylko zajrzeć i za to dwadzieścia złotych?
Tym razem zachichotał.
– Młody człowieku, widać od razu, że nie łapiesz za dobrze współczesnej cywilizacji. Ja tomik traktuję jak towar i zajrzenie też jak towar. A ty pomyśl chwilę i powiedz mi dlaczego.
– Rozumiem. To nie książka jest towarem, tylko zawarta w niej informacja. Ale czy jest warta aż dwadzieścia złotych?
– Możesz utargować na osiemnaście.
Zamyśliłem się.
– To mi się chyba nie opłaca. Jaką mam gwarancję, że w środku jest coś na temat kamienicy w której mieszkał Sędziwój, a jeśli nawet coś jest, to czy ta informacja do czegokolwiek się przyda.
Popatrzył na mnie jakby bardziej życzliwie.
– Więc teraz sam widzisz, że nie opłaca się kupić zajrzenia nawet za piętnaście złotych. A może ty byś chciał za dwanaście? Za mało dajesz…
– Jedno zajrzenie nie opłaca się nawet za dziesięć – mruknąłem. – Ani nawet za pięć.
– Ja wcale nie mówię, że się opłaca.
– Trzydzieści złotych za książkę – zaproponowałem znienacka.
– Trzydzieści złotych to jakby o dobre osiem złotych za mało – westchnął. – Pomyśl, że możesz tu spędzić jeszcze kilka dni. Z pewnością wiele razy będziesz chciał zajrzeć do środka. Co najmniej trzydzieści osiem razy…
Wyjąłem portfel i odliczyłem trzydzieści osiem złotych.
– Od razu widać, że nie lubisz się targować – uśmiechnął się. – A w tym jest cały urok handlu. Byłem gotów sprzedać ci ją za trzydzieści pięć złotych, albo nawet za trzydzieści cztery. A tak, twoja strata. No to sprawdź teraz, czy przynajmniej jest w niej ta informacja, której szukasz.
Przekartkowałem indeks i otworzyłem na odpowiedniej stronie.
– Kamienica Sędziwoja została zburzona prawdopodobnie w końcu osiemnastego wieku. W 1809 roku w tym miejscu wzniesiono budynek, który rozebrano w 1908 by w jego miejscu wybudować gmach Towarzystwa Rolniczego – zreferowałem zdobyte informacje.
– No widzisz. Jeśli ty teraz chcesz sprzedać mi tę książkę, to dam za nią dwadzieścia dwa złote – uśmiechnął się chytrze.
Polubiłem go.
– Książka się przyda – powiedziałem chowając ją do torby. – Sam pan mówił, że posiedzę tu jeszcze kilka dni. Przewodnik po tym pięknym mieście może być mi potrzebny.
– Pan Samochodzik słusznie wybrał sobie ciebie na pomocnika – uśmiechnął się – Ale jeszcze wiele musisz się nauczyć. Myślę, że powinieneś poczytać sobie życiorys Sędziwoja. Może tam natrafisz na jakieś wskazówki prowadzące do jego biblioteki. Tak czy siak, nawet jeśli była zamurowana gdzieś w jego kamienicy, to została znaleziona znacznie wcześniej, niż do nas trafiła.
– No to przejdźmy do drugiej części mojego zadania. Czy któraś z książek Storma trafiła do handlu po wojnie?
Palce antykwariusza zatańczyły po klawiaturze. Stukał w klawisze z szybkością karabinu maszynowego. Wreszcie na monitorze wyświetliła się lista.
– Ze stu sześćdziesięciu pozycji, które przed wojną sprzedano Stormowi, przez mój antykwariat przeszło ponad osiemdziesiąt – powiedział. – Wszystkie praktycznie zaraz po wojnie, gdy kupowałem księgi na Kazimierzu. Później trafiało do mnie nie więcej niż jedna co dwa-trzy lata. Oczywiście należałoby sprawdzić też w innych antykwariatach, sądzę, że trafiła tam po prostu reszta. Mieszkanie Storma przez jakiś czas stało zapewne otwarte i ktoś je wyrabował. Książki w większości przypadków były zapisane łacińskim alfabetem, dlatego nie zostały zniszczone.
– Rozumiem.
– Ale jest jeszcze coś. W moich spisach nie występuje ani jedno dzieło Sędziwoja.
– A to oznacza, może oznaczać, że najcenniejsze egzemplarze kolekcji gdzieś ukrył.
– Ma pan rację. Tak widocznie musiało być. Może uda się wam je odnaleźć.
– Właściwie to sam już nie wiem czego szukam – mruknąłem. – Szef chce chyba odnaleźć "Niemą Księgę", ale nie po to żeby ją mieć, a tylko w tym celu, aby dowiedzieć się do czego tym dwu miłym dziewczętom potrzebny jest atanator.
Stary antykwariusz mrugnął oczyma.
– A ty nie chcesz się tego dowiedzieć?
Zamyśliłem się.
– Chcę – odpowiedziałem. – Bo czuję, że tu chodzi o coś więcej. Pan Samochodzik sądzi, że to może być zagadka dawnych technologii, ale przecież mamy analizę chemiczną i komputerową symulację procesów chemicznych… bo przecież nawet osiemnastoletnia dziewczyna nie jest na tyle głupia, żeby wierzyć w możliwość zamiany ołowiu w złoto.
– Sędziwój ponoć umiał to zrobić – wyblakłe oczy zalśniły. – Zdecydowanie powinieneś bliżej zaznajomić się z tym człowiekiem.
– Wspomniał pan o życiorysie? – przypomniałem sobie.
– Aha. Trochę sfatygowany – wyciągnął z regału niedużą książkę wydaną w latach pięćdziesiątych. – Za to kosztuje doprawdy niewiele. Tylko dwadzieścia pięć złotych.
– Bardzo sfatygowany – zauważyłem. – Oprawa introligatorska będzie kosztowała…
– Mam też książkę o konserwacji starych druków i dokumentów – wyjął kolejny tom. – Kosztuje wprawdzie aż czterdzieści, ale za to będziesz mógł tamtą zakonserwować i oprawić własnoręcznie, a przy okazji poduczysz się przydatnego fachu. Do równych siedemdziesięciu złotych mogę dołożyć jeszcze broszurę zawierającą wzory różnych gatunków papieru.
– Siedemdziesiąt złotych to sporo pieniędzy. W ministerstwie kiepsko płacą – zauważyłem.
– No to dorzucę do kompletu jeszcze powieść przygodową dla dzieci autorstwa niejakiego Nienackiego. Bardzo sfatygowana, ale dobrze się czyta.
– Niech będzie – westchnąłem.
Zapakowałem kupione książki do torby i zapłaciłem. Zbierałem się już do wyjścia, gdy nieoczekiwanie otworzyły się drzwi i do ciemnego wnętrza antykwariatu weszła ciemnowłosa dziewczyna. Poznałem ją od razu. To była ta tajemnicza Stasia, która poprzedniego dnia wieczorem wymieniła krzyżyk kuzynki na bezcenny manuskrypt.
– Witam klientkę – uśmiechnął się pan Aaron. – Czym tym razem mogę służyć?
Spostrzegła mnie, ale nie speszona zajęła wolne krzesło przed ladą.
– Potrzebuję jakichś wspomnień dawnych mieszkańców Kazimierza – powiedziała. – Szczególnie z kręgów chasydzkich.
Mówiła w jidysz, ale dzięki dobrej znajomości niemieckiego łapałem sens wypowiedzi. Mówiła powoli, jidysz nie mógł być jej językiem ojczystym. Zapewne użyła go, żeby utrudnić mi zrozumienie.