Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– A drugi rodzaj? – zaciekawił się.

– To glina kaolinitowa. Różni się tym, że nie zawiera żelaza. Po wypaleniu robi się biała lub żółta. W Polsce była wydobywana w okolicach Iłży i Sandomierza.

– Czyli mamy do czynienia z jeszcze innym rodzajem gliny – mruknął. – Co mogło nadać jej błękitną barwę? Kobalt, mangan może molibden…

– Kobalt – odezwał się cicho Szef. – To glinka kimberlitowa, wydobywana w kraterach i kominach dawno wygasłych wulkanów. Zawiera dużo kobaltu i innych pierwiastków ciężkich, ale jest praktycznie wolna od żelaza. W Chinach wyrabiano z niej słynne błękitne wazy, będące dziś przedmiotem pożądania licznych kolekcjonerów. Jej nazwa pochodzi od miejscowości Kimberley w RPA. Tam właśnie znajduje się ogromny krater wygasłego wulkanu wypełniony tysiącami ton błękitnej gliny. Od wielu dziesięcioleci eksploatuje ją największa na świecie spółka zajmująca się wydobyciem diamentów.

– Czy w Polsce są złoża takiej gliny? – zdziwiłem się.

Uśmiechnął się.

– Są. Najbliższe, pół godziny drogi stąd.

– Gdzie?

– Na Wawelu – odpowiedział poważnie. – Niewielka część wzgórza to bardzo stary, zerodowany stożek wulkaniczny. Wygasły jeszcze przed stu pięćdziesięciu milionami lat, zanim powstały wapienne skały na których posadowiony jest zamek. Gliny kimberlitowe muszą widocznie w jakimś miejscu wychodzić na powierzchnię. Chyba, że przywiózł sobie materiał gdzieś ze Śląska.

– Ciekawe – mruknął kustosz. – Na naszym cmentarzu, nigdzie nie widziałem błękitnawej gliny…

– Może zalega głębiej – zastanowiłem się. – Wiem, że garncarze w poszukiwaniu dobrego surowca drążyli szyby nawet czterometrowej głębokości. Może brał udział w czyimś pogrzebie i spostrzegł, jak bardzo głęboki wkop grobowy dotarł do warstw innego koloru niż na powierzchni. A z czego wykonany był Golem, ten o którym opowiadają legendy z Pragi?

– Tego nie wiem – powiedział Szef.

– Ja też nie mam pojęcia – dodał kustosz.

– A ten, dlaczego został rozbity? – zaciekawił się Pan Samochodzik. – Ktoś go zniszczył?

– Sam cadyk. Zbudował go w poniedziałek i aż do czwartku usiłował ożywić. Ponieważ mu się to nie udało, zdecydował się go rozbić, aby przypadkiem nie ożył podczas Szabasu. Wedle naszych legend Golem, który będzie w tym czasie żywy może próbować wedrzeć się do domu modlitwy. Tego jednak nie wolno mu uczynić.

– Dlaczego? – zainteresowałem się.

– Było by to świętokradztwo. W Bożnicy nie może przebywać istota nie posiadająca duszy. A Golem, choć jak pierwszy człowiek został uczyniony z gliny, otrzymał życie, a przynajmniej pozory życia, jednak duszę mógłby dać mu tylko Bóg. Istota pozbawiona duszy może zniszczyć synagogę… Nie wiem, czy panowie o tym słyszeli, ale na naszych ziemiach była jeszcze jedna próba budowy Golema.

Brwi Szefa uniosły się w niemym pytaniu.

– W Lublinie, około szesnastego wieku miejscowy rabin miał się podjąć tego zadania. Ta legenda podobno jest nawet starsza niż praska. Ale wszystkie one pochodzą z zachodu, prawdopodobnie z krajów iberyjskich. Błąkające się po świecie gliniane ciało pozbawione duszy… W naszych baśniach, czy też raczej można powiedzieć apokryfach wyrastających z gleby ortodoksyjnego i chasydzkiego judaizmu, wspomina się też o dybukach – duszach tragicznie zmarłych, które błąkają się po świecie w poszukiwaniu nowego ciała.

– Gdzie mieszkał Storm? – zaciekawił się Szef.

– Och, niedaleko stąd. Jeśli macie panowie ochotę się przejść, to ja też z przyjemnością łyknę trochę świeżego powietrza.

Opuściliśmy gościnne progi muzeum i powędrowaliśmy ulicą Szeroką na północ. Niebawem zatrzymaliśmy się przed niewielką synagogą, odgrodzoną od ulicy murem, zaopatrzonym w bramę.

– Bożnica Remu – wyjaśnił ochoczo nasz przewodnik widząc nasze zaciekawienie. – Wzniesiona w połowie szesnastego wieku, przez Izraela Isserelesa Auerbacha, ale nazwę swoją przyjęła od jego syna Mojżesza Jsserelesa zwanego Rabbi Moses Remuch.

– Słyszałem o nim – powiedział Szef. – Był dość znanym jak na owe czasy filozofem i uczonym.

Przewodnik uśmiechnął się. Widocznie fakt, że Szef zidentyfikował osobę, sprawił mu przyjemność.

– Pobożni Żydzi pielgrzymują tu, aby zobaczyć miejsce gdzie nauczał. W bożnicy, w miejscu gdzie siadywał, na pamiątkę pali się zawsze lampa.

– Storm też tu wykładał? – zaciekawiłem się.

– Nie, on zachodził do bożnicy Na Górce, stojącej też przy tej ulicy, tylko bardziej w głębi. Była nieco młodsza, pochodziła z początków siedemnastego wieku. Ufundował ją Mojżesz Jekels dla swojego zięcia Natana Spiry – popatrzył pytająco na Szefa.

Ten zamyślił się na chwilę, widocznie przeszukując zakamarki pamięci.

– Natan Spira – powiedział wreszcie. – To on jako pierwszy publicznie zaczął nauczać Kabały. Napisał na ten temat dzieło, ale niestety nazwa jego uleciała mi z pamięci.

– "M'galeh Amukot" – powiedział przewodnik. – Czyli "Odsłaniający Tajemnice".

Szef w zadumie popatrzył na mury Bożnicy Remu. Dalej wzdłuż ulicy ciągnął się wysoki mur.

– Tu znajduje się stary cmentarz – powiedział.

– Tak. Nowy, ten na którym Storm budował Golema, jest po drugiej stronie nasypu kolejowego.

– Przechodziliśmy tamtędy – wyjaśniłem. – Ładny ten skwerek…

Pośrodku ulicy znajdował się nieduży, prostokątny trawnik. Choć rośliny pożółkły, nadal ożywiały kamienny bruk.

– To nie skwerek – uśmiechnął się przewodnik. – To wedle naszych legend grób.

– Kogo pochowano tak bez nagrobków? – zdziwił się Szef. – Miejsce też chyba nieco dziwnie dobrane.

– Grupa ludzi wyprawiła wesele. Świętowali kilka dni i nie uszanowali Szabasu. Umarli wszyscy, a tutaj zostali pochowani.

– To można by łatwo sprawdzić – powiedziałem. – Wystarczy ściągnąć archeologów…

Szef posłał mi niechętne spojrzenie. Poczułem niestosowność swojego zachowania.

– Tylko po co? – zagadnął pan Icek. – Przyjmijmy, że znaleźlibyśmy szkielety. Albo byśmy ich nie znaleźli. W pierwszym przypadku potwierdziło by się to co wiemy, w drugim zniszczylibyśmy jedną z legend naszego miasta. Zbyt duże ryzyko, aby mogło się opłacać… Salomon Storm mieszkał w tym budynku – wskazał nam odrapaną, walącą się kamienicę po drugiej stronie placu.

Budynek oplątywały rusztowania, po których leniwie dreptali budowlańcy.

– Hmmm – mruknął Szef. – Przy okazji remontu co nieco można znaleźć. Pamiętam, jak w Warszawie podczas burzenia ruin kamienic na terenie getta ludzie opowiadali sobie o różnych precjozach…

Kustosz uśmiechnął się zagadkowo.

– Nie doceniacie panowie naszej inteligencji – powiedział z zadowoleniem w głosie – Zanim przystąpiono do remontu, ten budynek spenetrowali pracownicy naszego muzeum. Użyliśmy najnowszego sprzętu, wykrywaczy metali, echosondy i kamery termowizyjnej.

– Biedni budowlańcy nic nie znajdą.

– A panowie co znaleźli? – zainteresowałem się.

– Niewiele – westchnął. – W jednym pomieszczeniu był ukryty w ścianie sejf, a w nim pół miliona złotych w przedwojennych banknotach. Natomiast mieszkanie Storma było dokładnie puste. Zerwaliśmy nawet podłogę, w nadziei, że coś pod nią ukrył. Niestety. Jeśli w jakiś sposób zabezpieczył swoje zbiory, to musiał to zrobić gdzie indziej. Jeśli nie macie panowie więcej pytań, pora dla mnie wracać do pracy.

Nie mieliśmy pytań. Pożegnał się i poszedł.

– No to klapa – powiedziałem.

– Czekaj – mruknął Szef. – Zastanówmy się. Załóżmy taką hipotezę roboczą: Storm zgromadził sporą kolekcję dzieł alchemicznych, w tym "Niemą Księgę" i traktaty Sędziwoja. Pójdziesz do antykwariatu, w którym byliśmy wczoraj, i dowiesz się wszystkiego na temat tego, jakie dzieła Sędziwoja przeszły przez ręce krakowskich bukinistów w ciągu ostatnich stu, może stu dwudziestu lat. Wynotujesz daty pojawiania się kolejnych pozycji.

– Co nam to da? – zainteresowałem się.

– Och, to proste. Skąd Storm mógł mieć pisma Sędziwoja? Mógł je kupić albo natrafił na skrytkę. Poza tym, te miłe cielątka musiały gdzieś zdobyć "Traktat o Rtęci". Albo go kupiły, albo przywiozły gdzieś spoza miasta, albo też dobrały się już do biblioteki Storma. Tak czy siak, pójdziesz i sprawdzisz. Wynotujesz, jakie księgi miał w swojej kolekcji, a potem zbadasz, czy coś z tego pojawiło się po wojnie w handlu.

– A pan, Szefie?

– A ja pójdę na Wawel. Coś tam muszę sprawdzić…

Rozstaliśmy się na ulicy Stradom. Zakręciłem w stronę Rynku, a Pan Samochodzik powędrował naprzód.

10
{"b":"88715","o":1}