"Złoto alchemików" * Historia hermetyzmu * Teorie Lukrecjusza * Tygrys we mgle * Czym były egipskie baterie * Zaginiony dorobek starożytności.
Wyruszyliśmy wczesnym rankiem. Szef prowadził. Rozległe mazowieckie równiny były przerażająco monotonne.
– Niech pan opowie o alchemikach – poprosiłem Szefa. – Bo tak na dobrą sprawę to niewiele wiem…
– A co wiesz? – zaciekawił się.
– To była banda takich wesołych świrów, którzy usiłowali wyprodukować złoto z ołowiu – powiedziałem.
– To faktycznie niewiele wiesz – uśmiechnął się. – No to teraz posłuchaj. Zasadniczo w tym, co powiedziałeś, jest trochę racji. Faktycznie tego typu próby trwały. Gdy byłem młody i studiowałem, zaproszono nas kiedyś do skarbca Narodowego Banku Polskiego i pokazano państwowe rezerwy złota. Czas był paskudny, przeprowadzano rewizje u ludzi podejrzewanych o handel kruszcem i walutami. Kilkanaście osób nawet za to rozstrzelano. Nam, młodym historykom sztuki, postanowiono pokazać skarby zdobyte podczas rewizji. A były tam prawdziwe skarby, w tym wiele bardzo cennych monet. Pokazano nam też międzynarodowe oznaczenia sztabek złota i to wprost na sztabkach – uśmiechnął się. – NBP miał niewielką pracownię, gdzie wyłożono mam zasady określania próby kruszców. No nie ważne. Oprócz tych wszystkich złotych fidrygałków pokazali nam także pięciokilogramową sztabkę z radzieckimi oznaczeniami. Wykonano na niej puncą napis: "Złoto Alchemików".
– Komuniści produkowali złoto za pomocą Kamienia Filozoficznego? – zdumiałem się.
Parsknął śmiechem i omal nie wylądowaliśmy w rowie.
– Pawle, to ci się udało! Nie, oczywiście że nie. "Złoto alchemików" to nazwa, powiedzmy umowna, bo nie figuruje w międzynarodowych słownikach złotniczych, ale i tak każdy będzie wiedział o co chodzi. Złoto alchemików to stop zawierający 967 części miedzi, 3 części magnezu i 30 części antymonu. Genialna rzecz. Kolorem nie różni się od złota. Twardością praktycznie też nie. Posiada niemal identyczny opór elektryczny i bardzo zbliżoną temperaturę topnienia.
– Nieźle – mruknąłem. – Zapewne jest nieco lżejsze?
– Tak, gęstość jest o kilkanaście procent mniejsza, ale jeśli będziesz miał kilogramową sztabkę, to niełatwo będzie ci ją odróżnić od prawdziwej. Zakładam, że wiesz, jak się rozróżnia próby złota?
– Można zadrapać przedmiot kamieniem probierczym, a potem zanurzyć go w kwasie. Kwas częściowo wytrawi rysę, a potem można porównać to z wzorcowymi. Drugą metodą jest nakrapianie powierzchni przedmiotu kwasami, zdaje się mieszaniną siarkowego z azotowym. Istnieją stężenia dla różnych prób, jeśli użyje się silniejszego, to pojawiają się ciemne plamy. Trzecią metodą jest przyklejanie kuleczek rtęci. Do złota przyklejają się, do innych metali nie… Jest też jakaś próba z oparami amoniaku…
– No cóż, wymieniłeś najważniejsze. A wiec złoto alchemików dzięki obecności antymonu wychodzi z większości tych prób bez szwanku. Naprawdę łatwo się naciąć. Nazwa wskazuje, że pierwsze receptury tego stopu powstały już w średniowieczu…
– A czym w takim razie jest tombak? – zaciekawiłem się.
– To stop miedzi i około 10 – 20 % cynku. Też nieźle udaje złoto, ale jest dużo łatwiejszy do rozpoznania.
Zamyśliłem się.
– Ale miałem mówić o alchemii – przypomniał sobie Pan Samochodzik. – No to posłuchaj małego wykładu. Alchemicy wywodzili swoją naukę od Hermesa Trismegistosa, utożsamianego z egipskim bogiem Totem – patronem rzeczy tajemnych, sekretnych i niebezpiecznych, opiekunem nauki i pisarzy… Ten wielki poprzednik późniejszych alchemików żyć miał około 2700 roku p.n.e. Jego dorobek naukowy oceniano na 36 tysięcy ksiąg; nie rób takiej zdziwionej miny, wówczas księga była zwojem papirusu, który mógł mieć kilkanaście metrów długości lub tylko kilka… Z tego dorobku nic nie zachowało się do naszych czasów, zakładając, że Tot był postacią faktycznie istniejącą i jakikolwiek dorobek po sobie pozostawił… Oczywiście uczeni wyśmiewali się z tego podkreślanego przez średniowiecznych alchemików starożytnego rodowodu swojej profesji. Gdy ja chodziłem na studia, informowano nas, że najstarszym zabytkiem w którym pojawiają się pierwsze nieskonkretyzowane jeszcze idee alchemiczne, jest tak zwany "Papirus z Lejdy" zawierający sporo ciekawostek z dziedziny chemii i pewne idee alchemiczne. Papirus ten spisano w trzecim wieku przed naszą erą, a odnaleziony został w dziewiętnastym wieku. Niedługo później historię alchemii trzeba było nieco cofnąć w czasie. W latach dwudziestych Niemcy badający pałac króla Assurbanipala w Niniwie odnaleźli w jego ruinach niezwykle bogatą bibliotekę, spisaną na płytkach glinianych pismem klinowym. Pożar pałacu i zawalenie się tego skrzydła pozwoliły im zachować się w stanie wręcz doskonałym. Ogień wypalił je, zwiększając ich twardość. Przygniecione gruzami przetrwały ponad dwa i pól tysiąca lat. Wśród nich znaleziono traktat o nazwie "Wrota Pieca", opisujący sposoby przygotowywania kolorowej glazury, a także przemiany metali. Ponieważ biblioteka pochodzi z siódmego wieku przed naszą erą, oznacza to, że już w tym okresie szukano sposobów takich przemian. Oczywiście tekst mógł być skopiowany ze znacznie starszych ksiąg…
Zamyślił się na chwilę.
– Znasz oczywiście legendę o królu Midasie, który swoim dotknięciem zamieniał wszystko w złoto. W tym także własną córkę, co należy jednak potraktować jako wypadek przy pracy… Grecy parali się chemią, przeprowadzali także eksperymenty alchemiczne…
– Niech zgadnę. Czyżby wyszli od teorii Empedoklesa o czterech żywiołach: wodzie, ogniu, ziemi i powietrzu? – uśmiechnąłem się.
– Chyba tak. Empedokles żył w piątym wieku przed naszą erą, w tym też okresie zaczynają się wzmianki o jakichś tego typu próbach. Ale dopiero Arystoteles założył, że istnieje piąta esencja, eter, kształtująca niebo i ziemię, przenikająca wszystkie przedmioty. Alchemicy zawsze poszukiwali ducha materii, najczystszych pierwiastków, żywego złota, wody, która nie moczy rąk… No i nie należy też zapominać o Lukrecjuszu, żyjącym w pierwszym wieku przed naszą erą. Był uważany za jednego z wybitniejszych filozofów, a głosił pogląd, że lwy mogą rodzić się z zagęszczonej porannej mgły…
Popatrzyłem na białe opary snujące się nad zaoranymi polami.
– Lepiej niech pan odpuka w niemalowane drzewo – powiedziałem.
W tym momencie Pan Samochodzik wdepnął hamulec. Przed nami na drodze siedział tygrys.
– O rany – powiedziałem.
– To nie lew – uspokoił mnie Szef. – To tygrysek.
Tygrysek był wielkości mniej więcej wilczura.
– "Z krwi, mgły i piasku" – zacytował Szef. – Ponieważ nie wierzę w teorie Lukrecjusza, ciekaw jestem skąd się to tu wzięło.
Zwierzak ruszył w naszą stronę.
– Złapać go, Szefie?
Zamyślił się.
– Dawno już nie miałem pieska – westchnął. – Ale nie mam ochoty hodować w domu tygrysa. Tak czy siak, lepiej, żeby nie siedział na szosie, ktoś mógłby go przejechać. Potrafisz go złapać? Tylko nie mów, że w Czerwonych Beretach polowaliście na wilki gołymi rękami…
Wyjąłem ze skrytki kanapkę i odpakowawszy z folii wysiadłem z wozu. Tygrys na mój widok ucieszył się wyraźnie i ruszył w moja stronę. Przykucnąłem i wyciągnąłem rękę przed siebie. Podszedł nieufnie i obwąchał moje drugie śniadanie.
– Jedz, to z kiełbasą – zachęciłem go.
Z bliska wydawał się jeszcze mniejszy. Był mniej więcej wielkości spaniela. Wziął kanapkę w zęby i dał się pogłaskać. Nie było sensu dłużej czekać. Złapałem go w pół i wsadziłem na tylne siedzenie samochodu. Usiadłem obok niego i Szef ruszył.
– Ma obrożę? – zaciekawił się.
– Nie. Pewnie oznakowany jest mikroprocesorem. Ciekawe skąd się urwał. Może drapnął z jakiegoś cyrku.
– Zobacz czy nie będzie miał wytatuowanego numeru za uchem, albo po wewnętrznej stronie uda – powiedział Szef.
– Niestety, nie ma – powiedziałem po pięciu minutach, coniebądź podrapany.
– Może przyjdzie nam uwierzyć Lukrecjuszowi – westchnął Szef. – No nie ważne. – O, kontrola radarowa.
Faktycznie na poboczu drogi stał radiowóz. Zjechaliśmy na pobocze. Jeden z policjantów podszedł do samochodu i zasalutował.
– Macie panowie jakiś kłopot? – zapytał uprzejmie.
– Można to tak określić – wskazałem tygrysa. – Złapaliśmy jakieś dwadzieścia kilometrów stąd takiego osobnika.
Podszedł drugi policjant.
– No, w świetle przepisów chwytanie dzikich zwierząt to kłusownictwo – powiedział z szerokim uśmiechem. – Tygrysica Magda… Zawiadomimy cyrk, że się znalazła.
– Uciekła z cyrku? – zaciekawił się Szef.
– Tak, zgubili ją podczas transportu. Wyskoczyła sobie na szosę, a zauważyli brak dopiero gdy dotarli na miejsce. Pewnie jest wygłodzona, trzeci dzień się już błąka.
– Ja mam chyba w radiowozie puszkę golonki sokołowskiej – powiedział drugi. – Spiszemy protokół i możecie panowie ją nam zostawić, i tak za pół godziny zjeżdżamy do bazy, to ją odstawimy na miejsce.
Formalności zajęły mam tylko chwilę. Ruszyliśmy w dalszą drogę. Kątem oka uchwyciłem obraz. Tygrysica na smyczy jadła golonkę z puszki. Na tle błękitno-granatowego radiowozu żółte zwierzę i czerwona puszka wyglądały niezwykle dekoracyjnie.
– A jak się tu zaplącze jakiś kryminalista, to go policja poszczuje tygryskiem – uśmiechnął się Szef. – Widzisz, miałem rację nie wierząc w teorie naszego drogiego greckiego filozofa.
– Czy greccy chemicy mieli jakieś poważniejsze osiągnięcia? – zapytałem.
– Właściwie z tego co wiemy, to raczej nie. Umieli farbować i bielić tkaniny, wytwarzali trochę kosmetyków. Garbowali skóry, produkowali kolorowe szkło i polewy ceramiczne. Znali niektóre leki, ale w porównaniu z Egipcjanami ich wiedza była w powijakach.
– A jak to wyglądało w Egipcie?
– Dużo lepiej. Można nawet powiedzieć, że starożytni Egipcjanie zapoczątkowali fizykę jądrową. I to w pokojowych celach…
– Jak to? – zdumiałem się.
– Używali tlenku uranu w życiu codziennym – uśmiechnął się. – Sproszkowany i wymieszany z tłuszczem, służył im jako czernidło do brwi. Byli poza tym mistrzami w wytwarzaniu kosmetyków, zwłaszcza pachnących olejków. Jeśli popatrzysz na malowidła z grobowców przedstawiające egipskie elegantki zauważysz na ich głowach dziwne stożki, umieszczane na peruce.