– Zaraz czegoś poszukam – uśmiechnął się i zniknął na zapleczu.
– Znowu się spotykamy – powiedziałem.
Obrzuciła mnie obojętnym spojrzeniem.
– Zakochaj się we mnie, albo lepiej w mojej kuzynce i zdobądź nam piecyk – powiedziała obojętnie. – Nawet nie na stałe. Po kilku tygodniach zwrócimy do muzeum.
– Nie mam takich możliwości – powiedziałem. – Obawiam się, że za "Niemą Księgę" też go wam nie dadzą.
Uśmiechnęła się.
– Być może nie wie pan, że prawie kompletny atanator znajduje się w zbiorach kolekcji królewskiej w Uppsala w Szwecji. Przypuszczam, że król odda go nam za "Niemą Księgę", choć wywiezienie tego dzieła z kraju jest w naszym odczuciu czynem bardzo niegodnym, na który zdobędziemy się tylko w skrajnej ostateczności.
– Byłaby pani zdolna do wywiezienia tak cennego zabytku naszej kultury za granicę? – zdumiałem się.
– Naszej kultury? – prychnęła. – Przecież to francuski druk, czy też raczej miedzioryt. Poza tym z powrotem przywiozłabym atanator. Jeśli król okaże się wystarczająco inteligentny, dojdę z nim do porozumienia…
– Ciekawe, skąd taki piecyk znalazł się w Szwecji – zamyśliłem się. – I skąd pani wie, że mógłby posłużyć pani celom?
– To też pamiątka po Sędziwoju, w czasie potopu wpadło w ręce Szwedów wyposażenie jego pracowni w dworku…
Nieoczekiwanie urwała, jakby w obawie, że powiedziała już zbyt dużo. Uśmiechnęła się na widok powracającego antykwariusza.
– Trochę tego jest – powiedział kładąc przed nią dziesięć albo dwanaście książek. Spojrzała na nie uważnie, a potem odliczyła pięć banknotów pięćdziesięciozłotowych.
Uśmiechnął się i zgarnął je do kasy, podał jej reklamówkę. Włożyła tomiki do środka i podziękowawszy ruszyła do wyjścia.
– Może moglibyśmy porozmawiać – zaproponowałem.
Odwróciła się.
– Są tajemnice, które muszą pozostać w obrębie mojej rodziny – powiedziała. – Zdobądź dla nas piecyk, a conieco ci pokażemy.
A potem wyszła.
– Skąd wiedziała, ile zapłacić? – zagadnąłem.
– Albo bardzo dobrze zna ceny książek, albo odgadła – powiedział.
– Nie pomyliła się?
– Ani o złotówkę. Tyle zamierzałem zażądać i po długich targach opuścić ze trzydzieści złotych.
Zamyśliłem się.
– Poproszę taki sam komplet książek, jak ten, który kupiła – powiedziałem zdecydowanie.
– Zapiszę ci ich tytuły – powiedział- I poszukaj w bibliotece. Ja wiem, że masz przy sobie kartę płatniczą, ale to dla ciebie zbyt poważna suma.
– Skąd ona może pochodzić? – zapytałem.
– Z Ukrainy – odpowiedział błyskawicznie. – A w każdym razie ze wschodu. Jidysz, którym się posługuje, ma naleciałości rosyjskie i ukraińskie, musiała się go nauczyć może na podwórku, a może w szkole. Ale na pewno nie jest z naszych. My Żydzi wiemy, kto jest nasz a kto goj.
Pożegnałem się i wyszedłem.