– Żeby nie przeciągać sprawy przejdę od razu do rzeczy – powiedziała. – Pan – wskazała mnie cienkim długim palcem – znalazł pewien drobiazg należący do mojej kuzynki.
– Istotnie – kiwnąłem głową. – Łańcuszek musiał się zerwać, gdy próbowała mi nakopać w zadek, na co zresztą pani wyraziła ochoczo przyzwolenie…
Wzruszyła ramionami.
– Ta rzecz jest dla nas wyjątkowo cenna, stanowi fragment historii naszej rodziny. Dlatego proponuję uczciwą zamianę.
Z cienkiej, plastikowej teczki wyjęła plik oprawionych razem kart pergaminu i położyła je na stoliku.
– Traktat mistrza Sędziwoja "O Rtęci" w zamian za zwrot krzyża – powiedziała twardo.
– A jeśli odmówię? – zagadnąłem.
Bez słowa wyciągnęła z kieszeni kurtki rewolwer, z którym miałem już przyjemność zawrzeć bliższą znajomość.
– Obawiam się, że w przypadku odmowy nie pozostawicie mi panowie specjalnie wielu wyjść… – zaplątała się trochę w gramatyce.
– Schowaj pistolet, młoda damo – powiedział Szef. – I posłuchaj naszej propozycji. Oddamy wam krzyżyk bezinteresownie. W zamian za to chcemy wykonać kopię tego manuskryptu.
– Pan Samochodzik – uśmiechnęła się. – Zawsze szlachetny, zawsze dbający o rozwój nauki… Słyszałam o panu. Choć nie sądziłam, że przyjdzie nam się kiedyś zmierzyć.
– Jestem zwolennikiem własności prywatnej – powiedział. – I praw do tej własności. Oddaj jej, Pawle, krzyżyk.
– Szefie, narażałem życie żeby go zdobyć – powiedziałem podając klejnot dziewczynie.
Uśmiechnęła się, gdy jej smukła dłoń zacisnęła się na srebrze.
– Narażałeś życie? – zdziwił się Szef. – A mi się wydawało, że znalazłeś go dopiero po walce… Tak przynajmniej mówiłeś…
– Ale mogłem zginąć. Gdyby tak kopnęła mocniej…
– Następnym razem może kopnąć mocniej – uśmiechnęła się Stasia. – Ale myślę, że nie będzie takiej konieczności. Dopięliście panowie swego – gestem wskazała starodruk. – Teraz możecie odejść i pozostawić sprawy swojemu biegowi.
– "Niema Księga" w zamian za kupkę pogiętych blach – powiedziałem. – Sądzicie, że uda wam się ją odnaleźć?
– Nie mam pewności, ale szanse są spore – powiedziała. – Ale to moja sprawa. Jeśli dyrektor Lucjusz nie zgodzi się na zamianę, poszukamy gdzie indziej. Może za granicą znajdziemy ludzi wystarczająco rozsądnych lub… wystarczająco chciwych. Wprawdzie użycie innego atenatora raczej koliduje z naszymi planami, ale w ostateczności… Pożegnam panów.
– Jak będziemy mogli zwrócić to po skopiowaniu – Szef uderzył dłonią w traktat.
– Przekażcie go anonimowo do Biblioteki Jagiellońskiej.
– Ta książka ma sporą wartość.
– To bez znaczenia. Dla nas liczyła się jej treść. A my już wykonałyśmy sobie kopię.
Wyszła. Za drzwiami musiała czatować druga z dziewcząt, bowiem w szparze mignął mi przez chwilę jasny warkocz.
– No cóż – powiedział Pan Samochodzik kartkując traktat. – Wygląda na to, że wykonaliśmy nasze zadanie, i to z nawiązką.
Zamyśliłem się.
– Wracamy do Warszawy? – zapytałem. – Czy może spróbujemy dowiedzieć się, o co w tym wszystkim chodzi?
Uśmiechnął się szeroko.
– Przypomnij sobie, jak opowiadałem o swoim pierwszym spotkaniu z Winnetou. Przyjechałem do Złotego Rogu z zamiarem powstrzymania rozbiórki zabytkowego obiektu. Wykonałem zadanie i już miałem jechać dalej, gdy nieoczekiwanie poczułem, że stoję u progu przygody. Zostałem i faktycznie przeżyłem przygodę. Oczywiście, że zostaniemy. Bardzo jestem ciekaw, czy tym miłym cielątkom uda się odnaleźć "Niemą Księgę". Moglibyśmy poczekać w stolicy, aż złożą panu Lucjuszowi kolejną propozycję, ale myślę, że ciekawiej będzie odszukać ją wcześniej i zobaczyć, co zrobią w tym przypadku.
– Ale komu do licha potrzeby może być atanator? – zapytałem.- Przecież nie do podgrzewania fasolki. Z tego co wiem, taki piecyk może mieć tylko jedno zastosowanie. Eksperymenty chemiczne lub alchemiczne.
– Wspomniałeś niedawno myśl Sherlocka Holmesa. Jeśli odrzucimy to, co niemożliwe, to co mało prawdopodobne…
– Sugeruje pan, że one chcą powtórzyć jakieś doświadczenia alchemiczne?
Uśmiechnął się.
– Powiem ci, co chcą zrobić. Sędziwój poza produkcją złota, robił także kolorowe szkło. Na witraże. Gdy przed kilkoma laty przystąpiono do renowacji bazyliki Mariackiej oczywiście zakonserwowano także witraże. Wiesz co się okazało? Stare kolorowe szkło bardzo kiepsko zniosło kilkaset lat wpływów atmosferycznych. Z jednym wyjątkiem. Błękitne szkło z dodatkiem kobaltu wyglądało, po oczyszczeniu z brudu, jak wczoraj odlane. Sądzę, że wyczytały w jakichś pismach alchemicznych przepis na coś takiego. Może na szkło, może na roztwory galwaniczne. Coś, co może być ciekawe nawet dla nas. Zresztą rekonstrukcja dawnych technologii może być bardzo pożyteczna dla konserwatorów dzieł sztuki. Sądzę, że tu chodzi o tego typu wyniki. Nie zdziwię się, jeśli po odtworzeniu dawnych barwników, pigmentów, czy odczynników te miłe dziewczęta zgarną za to wcale niemałą sumkę pieniędzy. Zresztą mam jeszcze jeden pomysł, jak można na tym zarobić. Mogą przygotowywać materiały do obszernej pracy naukowej na temat alchemii. Może dla jakiegoś bogatego zagranicznego naukowca?
– Nie sądzę, Szefie – powiedziałem. – Gdyby tu chodziło tylko o pieniądze, to poszłyby z dziełem Sędziwoja do działu zakupów Biblioteki Jagiellońskiej lub Biblioteki Narodowej, albo do dowolnego antykwariatu i zaśpiewały za to kilka lub kilkanaście tysięcy złotych. Musi istnieć inne wytłumaczenie.
– Dlatego zostaniemy i spróbujemy się dowiedzieć, o co w tym wszystkim chodzi – uśmiechnął się. – Chodźmy coś zjeść, a przy okazji zdeponujemy ten druczek do rana w hotelowym sejfie. Unikatowych dzieł lepiej nie zostawiać na noc bez opieki.