Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Nigdy wcześniej nic takiego nie miało tu miejsca. – Ktoś próbował bronić honoru swojej uczelni.

Rozejrzała się, okupując to porażającym bólem głowy. Wstrząs mózgu? Niewykluczone. Zakaszlała głucho. Dobra. Żyła, ale policja będzie tu za kilka minut. A zatem musiała wiać. Z tak rozbitymi kolanami nie ucieknie daleko.

– Przepraszam, czy ktoś może mnie odwieźć do Hotelu Europejskiego?

W każdym mieście jest Hotel Europejski. I jak tu nie pomóc biednej, poranionej nastolatce, którą jacyś dranie, wiadomo, że wykładowcy to skończone bydlaki, wyrzucili przez okno?

Pięć i pół minuty później wysiadła przed hotelem. Podziękowała i gdy tylko student odjechał, ruszyła szybkim krokiem w drugą stronę. Pod kurtką miała podpinkę z polaru, zarzuciła kaptur, by trochę zasłaniał jej poranioną twarz. Dowlokła się do mieszkania Alchemika. Na szczęście był w domu.

– O mój Boże. – Na jej widok złapał się za głowę.

– Cóż ci się stało?

– Potknęłam się o parapet i wyleciałam z czwartego piętra przez zamknięte okno – wyjaśniła. – Mogę skorzystać z łazienki?

Napuściła sobie do wanny gorącej wody, prawie wrzątku, i zanurzyła się w niej. Obejrzała się w lusterku. Na szczęście firanka uchroniła ją przed odłamkami szkła. Nacięć znalazła tylko kilka, z czego trzy lub cztery głębokie.

Gorąca woda powodowała porażający ból wszystkich stłuczonych miejsc, ale dzięki niej krew krążyła żwawiej, odpływała z rozbitej tkanki. Nie będzie zakrzepów, może nie będzie też siniaków. A skaleczenia już przyschły. Popatrzyła na siebie w lustrze. No, nie jest źle.

– Weź niebieski ręcznik – zasugerował przez drzwi Mistrz. – Spirytus jest w szafce. Coś ci jeszcze potrzeba?

– Nie masz przypadkiem farby do włosów? – spytała bez większej nadziei.

– Za pięć minut będzie. Jaki kolor?

– Byle tylko nie zielony… – Miała siłę żartować, a więc nie było najgorzej.

Trzasnęły drzwi. Faktycznie nie minęło pięć minut i podał jej farbę. Przeczytała instrukcję. Ciemnokasztanowy. Znakomicie. Alchemik widać również przeczytał ulotkę, bo dostarczył jej także foliową torebkę i dodatkowy ręcznik.

– Suszarka jest na półce.

Wreszcie zasiadła w salonie, rozgrzana kąpielą, obolała i zmaltretowana. Ale żywa. Fotel zapadł się pod nią wygodnie, miała tylko ochotę spać i spać…

– Co się stało? – Mistrz tym razem poprosił o konkrety.

Więc opowiedziała.

– Tak, przefarbowanie włosów to zdecydowanie dobry pomysł. – Kiwnął wreszcie głową. – To bardzo charakterystyczny element. Ludzie to szybko zapamiętują… Jeśli podadzą twój rysopis, dla policji jesteś w tej chwili poza podejrzeniem.

– Jak to jest, że zawsze ktoś rozpoznaje we mnie wampira? – zapytała.

– Nie wiem, jak inni, ja to po prostu czuję. Nagły chłód na plecach, włoski stają na karku… I już wiem. Raz spotkałem kobietę na Ukrainie, dawno, ponad dwieście lat temu. Potem po raz drugi w czasie wojny. Tamten był esesmanem… Zabiłem go zresztą.

– Zidentyfikowała mnie natychmiast.

– Ja też bardzo szybko. Tego się nie zapomina. Ale skoro ona od razu wiedziała, to znaczy, że wcześniej musiała spotkać kogoś takiego jak ty. Może w Sudanie?

– Może…

Na dole przed bramą kamienicy trzasnęły drzwiczki co najmniej dwu samochodów. Mistrz drgnął i nadstawił uszu.

Ulica Westerplatte to ruchliwa arteria, którą w dzień i w nocy nieustannie sunie sznur samochodów. Na poddaszu, chronionym potrójnymi szybami, warkot ich motorów zredukowany jest do cichego szmeru. Alchemik, mieszkając tu przez wiele tygodni, zdołał do niego przywyknąć. Teraz jednak uniósł głowę.

Przez czterysta lat pochłonął ogromną masę książek dotyczących przeczuć, telepatii i temu podobnych zjawisk. Większość „literatury przedmiotu” okazała się zwykłą makulaturą. W nielicznych autorzy przytoczyli przykłady, dodając jednocześnie uwagę, że nie zgłębili natury tych zjawisk ani nie zdołali potwierdzić empirycznie ich realności.

Oczywiście, w bibliotece cadyka Salomona Storma spoczywają księgi, z których wynika, że telepatia istnieje realnie, a nawet takie, za pomocą których można się jej nauczyć. Alchemik nigdy nie szkolił się w tym kierunku, jednak nauczył się ufać przeczuciom.

Przesunął myszkę, budząc komputer z uśpienia. Obraz z dwu kamer, umieszczonych na zewnątrz i od strony podwórza… Przed domem parkowała furgonetka. Stało przy niej dwu rosłych drabów.

– Policja? – zapytała Monika.

Zdążył zapomnieć, że dziewczyna siedzi w fotelu naprzeciwko.

– Dobrze by było – mruknął.

Obraz z drugiej kamery był jeszcze mniej optymistyczny.

– Wyjdź na dach i spróbuj przejść do sąsiedniej kamienicy – polecił. – Masz szansę się uratować.

– Bractwo Drugiej Drogi. – Księżniczka spojrzała na niego kolorowymi oczyma.

Była zaskakująco spokojna i opanowana. Po twarzy Mistrza przebiegł cień. To dziecko, mimo że przeżyło ponad milenium, nie zetknęło się widać z tak bezwzględnymi typami…

– Dlaczego nie uciekniesz ze mną? – zapytała.

– Dlatego, że jestem mężczyzną – powiedział spokojnie. – Gdybym się cofnął, jak potem mógłbym patrzeć w lustro?

– Mają przewagę liczebną. Prawdopodobnie dziesięć do jednego… Może to głupota, a nie odwaga?

– Najwyżej zginę, ale wcześniej pokażę tym szmaciarzom, jak umiera prawdziwy szlachcic. I oczywiście zadbam przy okazji o to, by radość zwycięstwa zatruć im goryczą strat…

– Zostaję. Razem mamy większe szansę.

– Dam ci kamizelkę kuloodporną – zaproponował.

Pokręciła przecząco głową. Zdjął ze ściany szablę i zważył w dłoniach. Na oko była to zwykła kopia starej batorówki, jednak gdy wydobył ją z pochwy, Monika aż uniosła brwi ze zdziwienia.

– Bułat?

– Na tyle, na ile udało się odtworzyć tę cudowną technologię – powiedział. – Wpadłem na ten pomysł, gdy zobaczyłem twój sztylet. Nie było łatwo, nie było tanio, ale parałem się w życiu wieloma profesjami, sztuka płatnerska też nie jest mi obca. Zmajstrowałem sobie taką oto zabawkę. I mam szaloną ochotę ją wypróbować…

Księżniczka popatrzyła na niego spokojnie.

– W sumie nic gorszego od śmierci raczej nas nie spotka. – Wzruszyła ramionami.

Podwinęła nogawkę spodni i wyjęła z pochwy na łydce sztylet. Przeciągnęła klingą po przedramieniu. Na ziemię posypały się drobne włoski. Ostry jak brzytwa…

– Ja też mam ochotę pokazać im to i owo…

Wampir, przemknęło mu przez głowę. Oswojony drapieżnik… Z pozoru łagodna, ale poszczuta, rozszarpie bez litości.

* * *

Wyjął z szafy niedużą butlę i, wstrząsnąwszy, wcisnął spust. Wnętrze mieszkania zaczęła powoli wypełniać biała mgła.

– Co to takiego?

– Mój wynalazek. Odpowiednio dobrane bakterie gnilne, żrą głównie tłuszcze, a i szybko giną na świeżym powietrzu. Gdybyśmy mieli przypadkiem przeżyć, wyczyszczą ten dom z naszych odcisków palców, uszkodzą ewentualne DNA w zgubionych włosach, usuną ślady zapachowe…

– Genialne.

– Owszem, ale nie opatentuję tego.

Zrozumiała natychmiast. Jeżeli ten wynalazek wpadłby w ręce kryminalistów…

– A zatem…

– Na nas czas. – Gdyby któryś z członków Bractwa zobaczył w tym momencie jego uśmiech, prawdopodobnie wszyscy zapakowaliby się do samochodów i odjechali. Księżniczka poczuła dreszcz na plecach, ale było w nim więcej rozkoszy niż strachu.

Schody wiodące na strych skrzypiały cicho. Trzask, trzask… Ale Mistrz wiedział, że forpoczty już stoją tuż za drzwiami, szykując się do ich wyważenia. Oparł się plecami o jasne, sosnowe deski i, ująwszy oburącz szablę, pchnął potężnie pod swoją pachą.

Metrowej długości ostrze z najlepszej stali przeszło przez drewno jak przez tekturę i utknęło w czymś miękkim. Coś stuknęło o deski podłogi. Wyrwał klingę i dopiero otworzył drzwi.

Młody człowiek o ziemistej twarzy i nieruchomych oczach rzeźnika stał jeszcze na nogach. Z osłabłej ręki wypadł mu obrzyn przygotowany wyraźnie do rozwalania zamków. Chłopak, nie mogąc wykrztusić słowa, wpatrywał się w ogromną krwawą plamę na piersiach. Michałowi wystarczyło jedno spojrzenie, by ocenić, że rana jest śmiertelna. Cóż, posiadał pewne doświadczenie w rzemiośle wojennym. Pchnął konającego i podniósł z ziemi jego broń.

Zdążył złożyć się do strzału, gdy nad podestem pojawiły się dwie głowy. Pociągnął za oba spusty jednocześnie i głowy zniknęły jak zdmuchnięte. Odrzucił bezużyteczną już dwururkę.

– Ciekawe, ilu ich jest – mruknęła Monika.

– Sprawdzimy?

Jednocześnie przesadzili barierkę i zeskoczyli na podest pół piętra niżej. Spadli tak, by stanąć do siebie plecami. Stare deski z hukiem popękały. Powietrze zaśpiewało, a dwie bułatowe klingi zalśniły jak błyskawice.

Ostrza przecięły pustkę.

– Nikogo – stwierdziła z pewnym rozczarowaniem.

– Czyli nadal trzy do zera – powiedział spokojnie.

– Zobaczymy, co czeka nas niżej? – zapytała dziewczyna.

Gdzieś na dole szczęknął odbezpieczony karabin. Trzeszczące pod nogami wrogów deski…

– Niżej czeka nas śmierć. Chodźmy jej na spotkanie. Przeżyłem czterysta lat i chyba wystarczy. – Uśmiechnął się drapieżnie.

Może zginie, a może nie. Ale tak czy siak, wrogowie na długo zapamiętają ten dzień. Ci, którzy przeżyją, przez kolejne dwadzieścia lat będą budzić się z wrzaskiem w zasikanej pościeli…

– To z waści szczeniak dopiero nieopierzony. – Rozjaśniła się promiennie.

Uniosła sztylet w ostatnim pozdrowieniu. Ten rycerski gest był stary już w czasach, gdy pierwsza krucjata ruszyła w stronę Ziemi Świętej. Alchemik płynnym ruchem schował szablę do pochwy i podniósł pistolet maszynowy z tłumikiem, porzucony na podeście. Runęli biegiem na dół, na spotkanie przeznaczenia. Huk tynku łupanego serią z automatu nie był zbyt głośny. Tłumik zredukował dźwięk. Dranie dobrze się przygotowali, wiedzieli, że nadmiar hałasu ściągnie im na karki gliniarzy. Na schodach stał tylko jeden zakapturzony typek, ale prawie wystarczyło…

40
{"b":"88217","o":1}