Литмир - Электронная Библиотека
A
A

I znów zaczęło się wszystko od nowa: strzelanie, nalot, ucieczka i – tym razem – wystawienie na stałe, do rana, posterunków na rogach ulicy i przed naszą bramą. Gdy policjanci zapytali dozorczynię, czy nie wie, kto strzela, ta dopiero wyjechała na nich z twarzą:

– A czy to ja jestem do pilnowania, kto strzela? A pilnujta ich sobie sami! To jak ja mogę raz w roku pospać sobie, bo nie muszę zamykać bramy, to myślita, że będę pilnowała, kto strzela? A zresztą niech sobie chłopaki postrzelają – tradycja!

I znów, jak zwykle, kłopot z nowymi. W naszym domu na parterze zamieszkała nowa lokatorka, której też zaczęło przeszkadzać strzelanie. Zaczęła kapować, kto strzela. Złapaliśmy jedną bombę i rzuciliśmy pod jej okno. Zrobiło się jasno jak przy magnezji. Baba klnie, my się cieszymy – i zabawa na całą kamienicę. Położyłem drugą bombę na kamień, przytrzasnąłem głazem – wybuch! W uszach zagwizdało, rozdzwoniło się, znów poleciała jakaś szyba, ale tego już nie słyszałem, bo znów ogłuchłem.

– „Nowa” płacze! – wrzasnął mi do ucha Mały.

– No to dajmy już jej spokój, niech i ona ma święta.

Tak więc płacz jednej baby przerwał wesołą rozrywkę lokatorom całej kamienicy i wreszcie ogłuszeni, z postrzępionymi spodniami wróciliśmy do domu.

W domu matka powiedziała mi, że rozmawiała z policjantami. Tłumaczyli się, że im by to strzelanie nie przeszkadzało, ale w komisariacie urywały się telefony z wymyślaniami i pytaniami: „Gdzie jest policja? Jak można na coś takiego pozwalać?”

W niedzielę wieczorem, siedząc przy świątecznej zakąsce, zastanawialiśmy się nad dziwną naturą ludzi, którym nie podobała się taka piękna tradycja, obchodzona uroczyście każdego roku. Lokatorka z parteru, „nowa”, której strzeliłem pod oknem, mówiła do jednej sąsiadki:

Tak, moja pani, byłam w kościele na rezurekcji i modliłam się do Pana Boga, żeby tych s…synów szlag nareszcie trafił za to, że strzelali mi pod oknem i całą noc nie dali spać.

PIES

Gdy wyszedłem na ulicę, na rogu stało już trzech kumpli: Maniek, Edek i Bolek.

– Klawo, że przyszedłeś – ucieszyli się chłopaki. – Mamy chęć wypić po kropelce, a razem zebraliśmy tylko osiemdziesiąt groszy. Postaw pół literka…

– Musicie obejść się smakiem – odpowiedziałem. – Ja też dzisiaj jestem bez grosza.

– Ciekawe życie, jak pragnę wolności! We czterech nie mamy nawet na pół litra.

– Matka by mi pożyczyła – powiedział Bolek – ale przecież nie będę jechał na Piastową po dwa złote.

– No bo musiałeś się, frajerze głupi, wyprowadzić na prowincję.

– Sprzedaj swoją Azę – poradziłem Mańkowi – i będzie forsa. Przecież to rasowy doberman. Jak mądra, to wróci do domu, a jak nie wróci, to znaczy, że głupia. A jak głupia, to niech ją cholera weźmie, nie warto takiemu psu zryć dawać.

– Wiecie, chłopaki? To jest dobra myśl – ucieszył się Maniek. – Azy nie sprzedam, bo ojciec by mnie chyba zabił, ale ona ma teraz zapotrzebowanie na męża i cała sfora psów przez całą dobę łazi nam pod ogródkiem. Jeden jest szczególnie uparty. Siedzi dzień i noc, nawet chyba nic nie żre, bo ile razy przechodzę, on zawsze siedzi.

– A ładny chociaż? – zapytałem. – Rasowy czy zwyczajny kundel?

– Diabli go wiedzą. Mały, kudłaty, a na tych kudłatych rasach to ja się nie znam.

– Chodźmy – zaproponował Edek. – Zobaczymy, czy jeszcze jest.

Podeszliśmy kawałek do bramy, gdzie w małym, własnym domku mieszkała rodzina Mańka. W maleńkim ogródku, uwiązana na łańcuchu przy budzie, leżała Aza i obserwowała psy, których kilka kręciło się przy siatkowym ogrodzeniu.

– O, to ten – powiedział Maniek, pokazując nam małego, rudego psa. „Śliczny piesek – pomyślałem – sam bym takiego trzymał w domu”.

Jeden pęczek rudych kłaków – to właśnie cały pies.

– Dajmy, chłopaki, spokój, to jest chyba rasowy pies – założyłem mowę. – Na pewno z tych nowych domów. Zobaczy jeszcze kto i będzie draka, a po co nam to?

Ale chłopaki już się zapalili do pieska i możliwości zdobycia pieniędzy. Starałem się ich zniechęcić.

– Kto od was kupi tego psa? – mówiłem.

Gdy wracaliśmy na miejsce naszego stałego „urzędowania”, Bolek stuknął się ręką w czoło.

– Chłopaki, mam dobry plan! – zawołał uradowany. – Wszyscy będą zadowoleni. Na Mokotowie mam ciotkę. Ta ciotka – to stara panna. Chowa psy, koty i każdą zwierzynę, którą można trzymać w domu. Więc zabierzemy tego kudłacza, ja pójdę z nim do ciotki i powiem, że chcę go kupić. Za ile można kupić takiego psa, żeby było tanio? – zapytał nas Bolek.

– Powiedz, że za pięć złotych – zaproponował Maniek.

– No więc dobrze, powiem ciotce, że trafia mi się tanio taki ładny piesek, za jedne pięć złotych. Ale ja nie mam pieniędzy, więc niech kochana ciotunia pożyczy do jutra. Powiem ciotce, że mam być jeszcze w kilku miejscach, więc nie będę psa z sobą woził.

– No, a co dalej? – zapytałem, ciekawy, co też on wymyślił.

– Co dalej? – powtórzył Bolek z namysłem. – Jutro po pracy przychodzę do cioci, oddaję pięć złotych, biorę psa pod pachę, przynoszę do Mańka i puszczam w tym samym miejscu, z którego dzisiaj zabiorę. No co? Zły plan? – zapytał uradowany, że wszystko to przecież takie proste i prawie uczciwe. Wypożyczy się tylko pieska na dobę, przecież Maniek mówi, że on tu już kilka dni tak siedzi pod płotem.

– Więc sprawa załatwiona. Skocz, Maniek, do domu i przynieś kawałek sznurka. Trzeba psa uwiązać, żeby nam nie uciekł.

Maniek wrócił po chwili, na rękach niósł psa. Zawiązaliśmy na jego szyi sznur odcięty z dużego kłębka; służył matce Mańka do wieszania bielizny. Teraz już wszyscy razem poszliśmy na Mokotów.

Pod bramą Maniek postawił psa na chodniku, a Bolek wziął sznur do ręki, aby z psem wejść na klatkę schodową. Ale on zaparł się nogami w ziemię. A ciocia mieszka na trzecim piętrze. Gdy Bolek chciał go wziąć na ręce, pies zaczął warczeć ostrzegawczo i kłapnął kilka razy zębami.

– Ja się boję brać tego drania na ręce! – woła Bolek. – Chodź, Maniek, ze mną na górę do ciotki. Powiesz, że to ty sprzedajesz tego psa, on z tobą pójdzie.

– Nie chcę! – odpowiedział Maniek szybko. – Mam iść po to, żeby od ciotki dostać pogrzebaczem po łbie? Nie ma głupich, idź sam, ty już wiesz, jak z nią gadać.

– Ale on ze mną nie chce iść! Nie widzisz, co to szczenię wyrabia? Z zębami skacze! Ciekawe, dlaczego za tobą idzie?

– Bo mnie suką czuć, frajerze, nie rozumiesz tego?

Maniek wszedł do bramy, a pies za nim, tuż przy nodze. Wyszedł z powrotem – pies także. A gdy ciągnie go Bolek, nie chce iść i warczy.

– Dobrze, pójdę z tobą – zdecydował się Maniek – ale tylko do drzwi. Dalej już musisz sobie radzić sam.

Bolek trzymał sznur, a pies poszedł za Mankiem, jak wąż za czarodziejską fujarką. Gdy podeszli pod drzwi, Bolek zapukał, a Maniek szybko uciekł na dół. Z niższego piętra widział tylko, że drzwi się otworzyły i że Bolek siłą wciągnął psa do mieszkania.

Przyniesie forsę czy nie przyniesie? Będzie wódka czy nie będzie? – zastanawialiśmy się, spacerując pod bramą. Minęło już dwadzieścia minut, a Bolek nie wychodzi.

– Może dostał forsę i zastanawia się, czy warto teraz wyjść do nas? – powiedział Edek.

– Nie wygłupiaj się – zgasił go Maniek. – Bolka nie znasz? Taki siup to nie na jego charakter. Zobaczycie, forsa będzie.

Posłyszeliśmy szybki tupot nóg na schodach i już po chwili Bolek był z nami, z zadowoleniem podrzucając na dłoni pięciozłotową monetę. Wrzasnęliśmy z radości.

– Jak poszło z ciocią? – zapytałem.

– Wszystko dobrze. Obiecałem, że jutro odniosę pieniądze i zabiorę psa do domu, do Piastowa. Ciotka dała mu jeść i dziwiła się, dlaczego on taki głodny. Gdy wychodziłem, to już grzała wodę, żeby go wykąpać. Uwiązała psa do nogi łóżka, a swojego do szafy, żeby się nie pogryzły, ale chyba niepotrzebnie, bo merdały do siebie ogonami. Kota też nasz pies się nie bał.

To jest na pewno pies z dobrego domu. No nic, jutro go odbiorę i niech sobie idzie do swojego domu.

Gdy spotkałem Bolka po dwóch tygodniach, zapytałem go, czy prawidłowo załatwił sprawę pieska i cioci.

– Daj mi spokój z pieskiem! – odpowiedział zakłopotany. – Zmartwienia sobie tylko narobiłem. Wyobraź sobie, następnego dnia, tak jak było umówione, oddałem cioci forsę i zabrałem psa, którego przyniosłem i wypuściłem pod bramą Mańka. Był przez ciocię umyty, wyczesany i nakarmiony. Aż żal mi było puszczać go na ulicę – taki był śliczny. I wyobraź sobie, w niedzielę zjawia się u nas w Piastowie ciocia i prowadzi na smyczy tego psa.

– Co jest z tym twoim psem? – pyta mnie. – Jakim sposobem on zjawił się u mnie?

Powiedziałem ciotce, że na ulicy pies mi uciekł i nie dał się złapać, więc nic już w domu nie mówiłem, że kupiłem psa.

– Po co nam pies? – wołali rodzice. – Kto go będzie wyprowadzał dwa razy dziennie?

W poniedziałek zabrałem psa i wypuściłem w tym samym miejscu, a przedwczoraj znów ciocia przywiozła go do mnie do Piastowa. Mówiłem, że mi znowu uciekł, ale czuję, że mi nie wierzą. Przekonałem starych, zgodzili się, żeby pies został w domu.

– Wyszło tak – zakończył Bolek – że wódkę piliśmy razem, a psa będę chował sam. No i w dodatku okazało się, że ja tego psa ukradłem.

PRZYSPOSOBIENIE WOJSKOWE

Nie znosiłem bezwzględnej dyscypliny, która pozbawia człowieka własnej inicjatywy. Dyscypliny, która każe prężyć się przed innym człowiekiem, mimo że uważa się go za głupszego od siebie. Natomiast chętnie podporządkowuję się poleceniom takiego człowieka, który potrafi zaimponować mi wiedzą i twardym charakterem. Toteż nigdy dobrowolnie nie należałem do żadnej organizacji, która mogłaby w czymkolwiek krępować moją swobodę. W latach dziecięcych namówiono mnie, żebym się zapisał do harcerzy. Byłem tylko na jednej zbiórce, i to nie na całej. Nie podobało mi się stawanie na baczność przed takim samym jak ja oraz nauka meldowania i salutowania. W grupie swoich rówieśników byłem zawsze prowodyrem – wtedy gdy bawiliśmy się w policjantów i złodziei, jak również wtedy, gdy naprawdę robiliśmy rozróbkę. Chłopaki wierzyli we mnie, że nigdy nie nawalę, nie wydam i że nie wysiadam w momentach grożącego niebezpieczeństwa. A tu każą stawać na baczność i meldować się „posłusznie” przed jakimś maminsynkiem, którego na ulicy nie chciałbym uznać za swego kolegę. Więc po godzinie takiej zabawy ulotniłem się i więcej mnie na zbiórce nie zobaczyli.

26
{"b":"87996","o":1}