Sierpień 1958 rok. Niedziela wieczór. Wsiadłem do tramwaju. Spieszyłem się na Dworzec Wschodni i myślałem o tym, czy zdążę na swój pociąg. Zamyślony, nie zwróciłem uwagi na towarzystwo stojące na tylnym pomoście. Gdy usłyszałem za plecami ordynarne słowa, wykręciłem się i stanąłem tak, żeby widzieć cały pomost. Stało tam czterech młodych mężczyzn i trzy kobiety – wszyscy porządnie ubrani. Nikt z nich nie miał więcej niż dwadzieścia lat. Zauważyłem, że tylko dwóch chłopców było pijanych. Jeden z pijanych trzymał kolegę za rękaw płaszcza, przysunął twarz do jego twarzy i mówił:
– Wygnajcie te rury – i wskazując na dziewczęta dalej ciągnął w tym stylu. W tym czasie drugi zagazowany młodzieniec śpiewał głośno, do melodii znanej piosenki dodając pornograficzny tekst.
„Głupie jakieś dziewuchy, że zadają się z takimi typami” – pomyślałem. Po chwili dopiero spostrzegłem, że reszta towarzystwa jest trzeźwa i że z pijanymi nikt nie rozmawia. To tylko ci dwaj posyłają różne zaczepki pod adresem dziewcząt.
„Śliczni młodzieńcy – pomyślałem. – Wypije taki kieliszek, a szumu robi, jakby wypił pół antałka”.
Po chwili całe towarzystwo zaczęło przechodzić na przednią platformę wagonu. Kobiety pierwsze, pijani na końcu. Gdy jeden z nich był już w wagonie, drugi pociągnął go do tyłu mówiąc:
– Zostaw to tałatajstwo. A po chwili dodał:
– Frajerzy, drewniaki.
– Puść mnie, mam ochotę pogadać z nimi jeszcze – upierał się pierwszy.
Trzeźwe towarzystwo poszło do przodu, ja usiadłem tuż przy pomoście, a weseli młodzieńcy zostali sami. W tej części wagonu, gdzie siedziałem, było tylko parę osób.
– Ja bym tam poszedł do nich – zaczął znowu jeden z pijaków. – Powiedziałbym im tak, że powinni się wreszcie obrazić.
Tacy to i obrazić się nie potrafią – odpowiedział drugi. – Tak im szurać, jak ja szurałem, i nawet słowa żaden nie powiedział: Niechby tylko spróbowali powiedzieć… O, tę pięść to śmiercią czuć, nie warto z nią się poznać.
Na przystanku wsiadła młoda panienka i stojąc na pomoście płaciła za przejazd.
– Chodź, szantrapka, do nas, będzie ci z nami wesoło – powiedział jeden, ciągnąc ją do tyłu. Jedną ręką objął ją za szyję, a drugą chwycił wpół.
Panienka wyrwała się i stojąc już w wagonie, powiedziała:
– Panie, niech się pan nie wygłupia! Jak pan sobie popił, to trzeba w domu siedzieć.
Jeden z nich posłał jej wtedy „wiązankę”, drugi znów zaśpiewał piosenkę z pornograficznym, prawdopodobnie przez siebie ułożonym tekstem. Nie było w tym ni ładu, ni składu – tylko samo chamstwo. Panienka po zapłaceniu za przejazd szybko przeszła do przodu wagonu.
W tylnej części wagonu tylko ja, siedzący tyłem do pomostu, i konduktorka – a na pomoście „młodzież”, która się „bawi”.
Nie ma życia! – usłyszałem głos za sobą. – Nie ma życia! – powtórzył znów po chwili. – No cóż? Pracuje człowiek za te parę złotych i jak tu żyć? Nie ma życia, bracie. Nie ma życia… parę złotych trzeba byłoby dać matce, a tu chciałby człowiek iść na dansing, wypić sobie, dziewczynka też przecież kosztuje – i jak tu żyć? Nie ma życia…
– Takie czasy przyszły – wtórował mu dzielnie drugi – że żyć człowiekowi nie dadzą. Przyjdzie człowiekowi powiesić się albo trzeba kraść – bo inaczej nie ma życia. Tramwajem, widzisz, musimy jechać. Ja lubię jeździć taksówką – ale czy dadzą ci zarobić na taksówkę? I to się ma nazywać życie? Nie ma życia, bracie, nie ma życia. Milczeli chwilę.
– Wiesz co – odezwał się znów jeden – mam dzisiaj chęć pobić się z kimś. Ale z kim? Tamte ciapciaki uciekli. Widzisz – nawet pobić się nie ma z kim… Nie ma życia – powtórzył znów uparcie.
– Nie ma życia, bracie, nie ma życia – usłyszałem znów za plecami.
– Zaszuram do tego, może się obrazi… No, bo mam chęć się z kimś pobić – powiedział jeden.
– Zostaw go – usłyszałem tuż za sobą – to taki sam ciapciak jak tamci. Nie widzisz, że już ledwie ze strachu żyje? – mówił drugi, odciągając tamtego zza moich pleców.
Targnęło mną podwójne uczucie: zrobić wszystko, żeby nie dopuścić do awantury, i przekorna chęć, żeby jednak zaczęli. „Oszukacie się, chłopcy – pomyślałem – mimo lat i braku zdrowia przed takimi jeszcze nie wysiadam”.
Nie oglądałem się, żeby spojrzeniem nie sprowokować bojowych młodzieńców. Myślałem tylko o drogach, które dzisiaj dla młodzieży są otwarte: o zarobkach, możliwościach zdobycia zawodu, ułożenia sobie życia po ludzku. A jak to wyglądało wtedy, gdy ja miałem te lata, co oni, dla których dzisiaj „nie ma życia”.
Odetchnąłem z ulgą, gdy młodzieńcy wyskoczyli w biegu z tramwaju, mówiąc:
– Wyskakujemy, jest restauracja, wypijemy ćwiartkę, no bo – nie ma życia!