Pewnej niedzieli wieczorem stało nas sześciu z boku „deptaka”, tam gdzie już nie było wielkiego tłoku, i prowadziliśmy wesołą rozmowę, jaką prowadzą młodzi chłopcy, gdy są w większym gronie.
– Rozejść się, k… wasza mać, szczeniaki! – posłyszeliśmy głos kobiety, która weszła w środek naszej grupy i rozpychając się poszła dalej.
– No, ty! – odezwał się głośno Josek – tylko nie k… wasza mać.
W tym momencie otrzymał silne uderzenie pięścią w twarz. Uderzył go mąż tej kobiety, który też wlazł w środek, idąc tuż za żoną, a za nim przeszedł jeszcze jeden mężczyzna.
Zgłupieliśmy wszyscy, a oni spokojnie poszli dalej. Po chwili dopiero zaczęliśmy się śmiać z Joska, że tak po frajersku dostał w ryja.
– Nie, ja mu tego nie daruję! – powiedział Josek i puścił się w pogoń za tym, który go uderzył, a tuż za Joskiem popędził jeszcze Wariat. Josek był mały i krępy, Wariat znów wysoki i dobrze zbudowany.
Po niedługiej chwili z uliczki prowadzącej do wyjścia z parku dobiegł nas hałas i krzyk:
– Ratunku! Policja! Bandyci! Zabili!
Gdy dobiegliśmy, było już po awanturze, tylko pod płotem leżał mężczyzna w kałuży krwi, a nad nim stała znana nam już, rozpaczająca kobieta w towarzystwie kilku facetów.
Kobieta i towarzyszący jej mężczyźni byli pijani.
– Który baran drapnął kosą? – zapytałem kolegów, którzy byli świadkami bijatyki. – Przecież oni są dobrze na gazie, to jeden mógł wymieszać wszystkich bez użycia kosy.
– Kosą zawadził Wojtek. Przechodził właśnie obok w tym momencie, gdy Wariat strzelił go łbem – powiedział kolega, wskazując na leżącego pod płotem. – Wtedy doskoczył Wojtek i zasunął mu, zdaje mi się, dwie czy trzy sztuki.
– A co robił Josek? – pytam dalej.
– Zanim doleciał, już było po wszystkim.
Po kilkunastu minutach karetka pogotowia zabrała rannego. Był to stały mieszkaniec Czerniakowa, zwany Zocha.
W kilka tygodni po tym wypadku odbyła się w sądach na Lesznie rozprawa o ciężkie pobicie nożem. Oskarżeni – Josek i Wariat. O Wojtku, który był faktycznym sprawcą, policja nic nie wiedziała, mimo że znali go wszyscy. Oskarżeni odpowiadali z wolnej stopy. Na sprawę przyszła cała ferajna chłopaków, między innymi i Wojtek.
Na korytarzu przed salą rozpraw stał Zocha w otoczeniu rodziny.
– Pogadajcie z nim – doradzałem Joskowi i Wariatowi. – Podobno to równy chłop, może nie będzie kapował. Co wam szkodzi spróbować?
Wariat i Josek podeszli do Zochy.
– No, Zocha, jak będzie? – zagadał Wariat.
– Zwróćcie koszty leczenia… i spokój w głowie, porządek musi być – odpowiedział Zocha.
– Ile?
– Mnie kosztowało to pięćdziesiąt złotych – i więcej nic nie chcę. A poza tym ja sam tu byłem winien, bo niepotrzebnie uderzyłem Joska. No i wiem też dobrze, że to przecież Wojtek mnie posunął, i jemu odegram się za to, jak tylko trochę dojdę do siebie.
– No to daj grabę i niech będzie blat między nami – mówiąc to Wariat i Josek uścisnęli sobie z Zocha ręce.
Wkrótce sędzia wywołał ich sprawę. Chłopaki stanęli na sprawę bez obrońcy, bo nie mieli pieniędzy. Wariat pracował jako robotnik w fabryce, a Josek był bez pracy. Sędzia sprawdził personalia poszkodowanego, oskarżonych i świadków, przyjął od świadków przysięgę i rozpoczęła się sprawa.
Najpierw sędzia odczytał orzeczenie lekarskie, stwierdzające ciężkie pobicie nożem. Że gdzieś tam brakowało tylko pół centymetra, żeby Zocha już od dawna był prawidłowym nieboszczykiem; że oskarżeni o to pobicie są: Jaky Wacław i Kolejarski Antoni.
– Czy oskarżeni przyznają się do winy? – zapytał sędzia.
– Nie – odpowiedzieli obaj równocześnie.
– Zaznaczam – powiedział sędzia – że przyznanie się do winy brane jest pod uwagę jako okoliczność łagodząca. – I po raz drugi zadał pytanie: „Czy oskarżeni przyznają się do winy?”, na które, jak poprzednio, otrzymał odpowiedź: „Nie”.
Sędzia popatrzył na oskarżonych, jakby chciał prawdę wyczytać z ich twarzy, i rozpoczął postępowanie sądowe.
– Proszę powiedzieć – zwrócił się sędzia do Zochy – wszystko, co pan pamięta z przebiegu zajścia.
– Ja… proszę Sądu, nic nie mogę powiedzieć… bo nic nie pamiętam – zaczął mówić Zocha robiąc długie przerwy między poszczególnymi słowami. – Byłem wtedy u szwagra na imieninach… tam dobrze sobie wypiliśmy… i oprzytomniałem w szpitalu. A jak to było, gdzie to było i z kim to było, to ja naprawdę nic nie pamiętam – dokończył Zocha swoje zeznanie z taką miną, jakby chciał przeprosić sędziego za to, że narobił mu tyle kłopotu, a sam nie zadał sobie nawet trudu, żeby zapamiętać, jaki awantura miała przebieg.
Z tym już sędzia nie miał co gadać. Ale chciał go jeszcze zachęcić do zeznań.
– Niech pan mówi wszystko – powiedział – co panu jest wiadome. Niech się pan nie boi.
– Ja się nie boję – tylko co ja będę gadał, jak ja naprawdę nic nie pamiętam?
Następny świadek – żona poszkodowanego.
– Czy świadek poznaje oskarżonych? – zapytał sędzia.
Z całą powagą przyjrzała się oskarżonym i po chwili namysłu powiedziała:
– Nie, nie poznaję żadnego z tych panów.
– A co świadek może powiedzieć o zajściu? – zadał znów pytanie sędzia;
– Wracaliśmy z imienin – zaczęła zeznawać żona Zochy – więc byliśmy nieźle na gazie. Gdy byliśmy już blisko bramy, od strony sali tańca wyskoczyła grupa mężczyzn i jeden z nich uderzył męża głową. Jak mąż upadł, wtedy wszyscy rzucili się na niego, a któryś z nich musiał go uderzyć nożem.
– A czy świadek widział, kto uderzył nożem? – zapytał sędzia.
– Nie. Że jest porznięty, zauważyłam dopiero wtedy, jak już się ta cała granda rozleciała.
– A jak wyglądał ten, który uderzył głową?
– Był średniego wzrostu, blondyn, w jasnym ubraniu.
– To świadek wszystko widział, tylko twarzy nie widział? – ze złością już powiedział sędzia.
– Twarz też widziałam – odpowiedziała takim samym ostrym tonem zeznająca kobieta. – Ale to nie był żaden z tych panów – dorzuciła wskazując na oskarżonych.
Sędzia wywołał następnego świadka, szwagra Zochy, i znów zadał pytanie: „Co świadek może w tej sprawie powiedzieć?”
Nowy świadek zeznał to samo, co żona poszkodowanego, a oskarżonych nie rozpoznał. Powiedział tylko jeszcze, że napastników było może dziesięciu, a może dwudziestu. Ciężko to określić, bo był pijany i troiło mu się w oczach.
– Świadek w pierwszym zeznaniu twierdził, że sprawcami pobicia byli Josek i Wariat – zwrócił się do niego sędzia.
– A tak, mówiłem, bo mi tak powiedzieli chłopaki.
– Jakie chłopaki?
– A bo ja ich znam? Mało to ich jest na Czerniakowie? – dodał, jakby dziwiąc się pytaniu sędziego.
Teraz sędzia wziął znów w obroty oskarżonych. Jeden i drugi twierdzili, że nie znają wcale poszkodowanego i świadków, nawet z widzenia. Że widzą ich pierwszy raz w życiu. Że w tym czasie, gdy była awantura, każdy z nich był daleko od miejsca zajścia.
– Czy oskarżeni się znają? – zapytał sędzia.
Spojrzeli na siebie tak, jakby się pierwszy raz w życiu widzieli, i z całą powagą oświadczyli, że się wcale nie znają. – Nawet z widzenia się nie znacie? – złości się sędzia. Znów spojrzeli na siebie uważnie.
– Nie, nie znamy się nawet z widzenia.
– Który z oskarżonych ma pseudonim Wariat?
Z tym pytaniem sędzia zwracał się do oskarżonych kolejno, do każdego po nazwisku, lecz żaden do tego pseudonimu się nie przyznawał. To samo powtórzyło się przy pytaniu: „Który z oskarżonych ma pseudonim Josek?”
Wreszcie sędzia polecił wezwać z komisariatu przodownika, który prowadził dochodzenie, i zarządził kilkunastominutową przerwę.
– Wariat, chodź no tu – zawołał Josek, gdy tylko za sędzią zamknęły się drzwi.
– No ty, nie wygłupiaj się – odpowiedział z humorem Wariat – bo sędzia podgląda przez dziurkę od klucza.
– A niech sobie podgląda, to nieważne. Ważne jest tylko wtedy, gdy sędzia siedzi służbowo za tym bufetem – odciął się Josek, pokazując na stół, przy którym sąd urzędował.
Chłopaki z ławy oskarżonych przetasowali się na salę. W kącie zgrupowali się wszyscy, razem z poszkodowanym i świadkami, i tam nastąpiła szybka narada.
– Który chce zeznawać na lewo? – zapytał Wariat. – Trzeba zeznać, że w czasie awantury stałem przy sali tańca – bo jestem bardziej niż Josek zagrożony. On nawet nie zdążył do ciebie dolecieć, a ja walnąłem ciebie łbem – powiedział Wariat zwracając się do Zochy.
– Tu na lewo powinien zeznawać Wojtek – powiedział Zocha stanowczo. – Przecież to ty mnie zawadziłeś, myślisz może, że o tym nie wiem? Teraz musisz ich ratować.
– Dobrze. Zgłoś mnie jako dodatkowego świadka. Powiem, że staliśmy z tyłu, za salą, a jak posłyszeliśmy krzyk, to wtedy dopiero poszliśmy zobaczyć, co się tam stało.
Oskarżeni szybko wrócili na swoje miejsca, a sąd wywołał inną sprawę. Okazało się, że czekają na przodownika policji, którego wezwano telefonicznie.
Po godzinie wrócono znów do „naszej” sprawy.
Wariat zażądał dopuszczenia dodatkowego świadka i wtedy Wojtek zeznał tak, jak było umówione. Nie było lewego świadka dla Joska, ale on był pewniak, jemu nic nie mogli zrobić.
Potem krótko przemawiał przodownik policji. Powiedział on tak:
– W drodze dochodzenia ustaliłem, jakoby to oskarżony Jaky Wacław uderzył nożem. Prawdopodobnie żądali pieniędzy na wódkę, a poszkodowany i świadkowie boją się zeznawać prawdopodobnie z obawy przed zemstą.
Sąd po naradzie wydał wyrok uniewinniający Wariata i skazujący Joska na jedenaście miesięcy więzienia.
– Ze względu na to, że Jaky Wacław jest bez pracy – założył mowę oskarżyciel – składam wniosek o zatrzymanie go na sali sądowej, gdyż zachodzi obawa, że może się on ukrywać przed odbyciem kary.
Sędzia przychylił się do wniosku. Zaraz też zjawił się przy Josku policjant.
Josek zawołał jednego kolegę, któremu oddał różne drobiazgi z kieszeni. Nam pomachał ręką i uśmiechnięty smutnie, w towarzystwie policjanta opuścił salę sądową – by dopiero po jedenastu miesiącach zjawić się znów na Czerniakowie.