– Przysięgnę, że pan wie! – wykrzyknęłam z irytacją.
– Nawet jeśli wiem, wolę, żeby pani sama to powiedziała…
No i zrobiło się z tego coś takiego, co właściwie nie wiadomo, skąd się mogło wziąć. Rzeczywistość przekroczyła zakres działania imaginacji o tyle, że romansu z wymyślonym blondynem nigdy nie umiałam sobie wyobrazić. Dochodziłam do zawarcia z nim znajomości, wyklucia się wzajemnych upodobań i ani kroku dalej. Powinien był zatrzymać się w tym miejscu, pozostać w tej fazie, nie wiem, może skamienieć, może zdematerializować się, zniknąć mi z oczu, zaproponować platoniczną przyjaźń, udusić mnie ostatecznie dla świętego spokoju… Wszystko byłoby bardziej zrozumiałe! To, co mi tu rozwijało się i kwitło na skraju ogródków działkowych, budziło we mnie nabożne, niebotyczne zdumienie, wypychając z mojego jestestwa wszystko inne.
Pewne było tylko jedno, a mianowicie, że romans z takim blondynem musi stać się bezwzględnie prawdziwym romansem wszechczasów!