Литмир - Электронная Библиотека
A
A

*

Nazajutrz o poranku przybył kapitan we własnej osobie w przebraniu pracownika elektrowni. Nawet mu było do twarzy. Przyjęliśmy go w holu, pod otwartą szafką z bezpiecznikami, co było o tyle niewygodne, że siedzieć mogliśmy tylko na schodach. Prezentował znacznie lepszy humor niż wczoraj.

– Szanowni państwo – powiedział uroczyście – organa MO zwracają się do was… Ściśle biorąc, nie tyle organa, ile ja prywatnie, chociaż, oczywiście, w porozumieniu z organami… Z prośbą, czy może z propozycją, nie wiem, jak to nazwać. Otóż widzicie… Odsunęlibyśmy was od tej całej sprawy kategorycznie, bo milicja nie zatrudnia osób postronnych, ale tu zachodzi wyjątkowy wypadek. Zaraz to wyjaśnię szczegółowo, tylko najpierw powiem, w czym rzecz. Mianowicie istnieje możliwość, że ci Maciejakowie jeszcze raz zwrócą się do was o zastępstwo. Zgódźcie się.

– O rany boskie…!! – jęknął mąż rozdzierająco. Sama też się poczułam niemile zaskoczona. Kapitan przyjrzał nam się z mieszaniną zainteresowania i niesmaku.

– Tak panu źle z tą żoną? – zdziwił się karcąco.

– Nie, nie to… Jako żona to ona jest wprawdzie do niczego, ale tak sama w sobie specjalnie mi nie przeszkadza. Tylko ja już nie mogę, ja się nie nadaję na przestępcę, ja mam dosyć! Urlopu mi nie starczy!

– Masz jeszcze trzy tygodnie – zauważyłam.

– A jak oni się rozbestwili i będą chcieli miesiąc…? Kapitan uciszył nas gestem.

– Ja to państwu zaraz wytłumaczę. Rzecz w tym, że nam zależy, żeby oni się czuli bezpieczni. Będzie bez porównania łatwiej. Jasne, że wyłapiemy ich i bez tego, ale i trudności się zwiększą, i dłużej to będzie trwało, a wasza pomoc może być nadzwyczajnym ułatwieniem…

Mąż jęknął znowu, tym razem z rezygnacją.

– Mogę was zapewnić, że nikt się o tym nie dowie, nie będziecie występować oficjalnie, ani teraz, ani w ogóle nigdy. Możecie się oczywiście nie zgodzić i nawet namawiać was nie mam prawa, ale nie będę ukrywał, że bardzo nam zależy…

– Mnie pan me musi agitować – przerwałam dość ponuro. – Ja bym się zgodziła dla samej draki, to on protestuje, bo głupi. Nie zdaje sobie sprawy, że w świetle prawa wyglądamy niewyraźnie. Albo się zrehabilitujemy, albo będą nas włóczyć po sądach. Żaden sędzia nie uwierzy, że daliśmy się tak otumanić, i każdy będzie wietrzył to nasze idiotyczne ciągnięcie zysków z nierządu… Tego, chciałam powiedzieć, z przestępstwa…

– Przecież napisałem, że oddaję!

– Oddajesz, bo się wykryło. Sędzia ci powie, że jakby się nie wykryło, tobyś nie oddał, i możesz się wypchać swoją dobrą wolą!

Mąż w mgnieniu oka wykonał sobie koafiurę a la strach na wróble.

– Urlop… – zajęczał głucho.

Kapitan zamachał uspokajająco obiema rękami.

– Po pierwsze to będzie kwestia paru dni, dwóch, trzech. A po drugie ma pani rację tylko częściowo. Co wy sobie wyobrażacie, że my nie wiemy, kogo o co posądzać? Jeszcze raz podkreślam, że możecie się nie zgodzić!

– Zgadzamy się – powiedział mąż ponuro. – Trudno, niech to szlag trafi, zrobię z siebie idiotę jeszcze raz…

Zdusiłam w sobie prywatne problemy, poprzysięgliśmy wierność MO do grobowej deski, po czym omówiliśmy szczegóły. Kapitan dziwnie mało interesował się naszym honorarium, bez protestu przyjął list do siebie i jeszcze raz ostrzegł, że narażamy się na niebezpieczeństwo.

– I niech wam nie przyjdzie przypadkiem do głowy kontaktować się ze sobą – dodał. – Wy się w ogóle nie znacie jako wy!

– No, to chyba jasne – mruknął mąż,. – No pewnie – przyświadczyłam z urazą. – Za co nas pan ma, za półgłówków?

Kapitan popatrzył jakoś dziwnie, zdławił cisnącą mu się wyraźnie na usta odpowiedź i zakończył wizytę.

Zaczęłam odczuwać zdenerwowanie nieco odmienne od dotychczasowego. Pozbycie się osobowości Basieńki otwierało przede mną nowe perspektywy, w których dawały się dostrzec elementy miło emocjonujące i denerwowałabym się nawet z przyjemnością, gdyby nie ta ostatnia kłoda, zwalona na drodze ku czarownym przeżyciom. Na myśl, że czeka mnie pogawędka z pełnym podejrzeń panem Palanowskim i, co gorsza, niewątpliwie wizyta u niego w domu, nie doznawałam przyjemności absolutnie żadnej.

Nie mieliśmy nic do roboty. Mąż, zgodnie z umową, zwolnił pomocnika, przyozdobiwszy do końca belę tafty. Prywatny wzór dla niego skończyłam, przez roztargnienie zaczęłam nawet następny, za Basieńkę, i nie chciało mi się go już kontynuować. Poświęcaliśmy czas wysuwaniu rozmaitych przypuszczeń i rozważaniu sytuacji.

– Ciekawa jestem, jak zamierzasz to wynieść z tej zbójeckiej jaskini – zauważyłam krytycznie, pomagając mu zapakować gruby rulon. – Nie powiesz przecież Maciejakowi, że odwaliłam dla ciebie prywatną robotę i chyba mu tego nie zostawisz?

– Już to przemyślałem. Jak tylko zadzwoni i umówi się ze mną, od razu dzwonię do kumpla, że przyjdzie tam taki brodaty, czarny jełop i przyniesie rysunek. I podrzucę mu po drodze. Nie pozna mnie, nie ma obawy.

– Czarny jełop to ty? – upewniłam się.

– Jasne, że ja – przyświadczył mąż i nagle zdenerwował się. – Nie żaden ja, tylko Maciejak! Znaczy ja, ale jako on. Ja jestem blondyn!

Mignęło mi w głowie, że z tymi blondynami przyjdzie chyba w końcu zwariować i natychmiast uświadomiłam sobie jeszcze jedną zgryzotę. Jeżeli przemieni? się z powrotem w siebie, na spacer pójdzie dzisiaj prawdziwa Basieńka. Efekty mogą być katastrofalne i bezwzględnie należy im zapobiec…

– Słuchaj, musimy sobie ustalić jakieś hasło – powiedziałam posępnie, pełna złowieszczych przeczuć.

– Po co hasło? – zaniepokoił się mąż.

– W razie gdybyśmy musieli znów ich udawać. Może zaistnieć sytuacja, że zaangażują tylko jedno z nas. Możemy nie odróżnić nas od nich.

– No i co?

– Jak to co, niby jak ty to sobie wyobrażasz, przychodzisz, zamiast mnie siedzi prawdziwa Basieńka, odzywasz się do niej jak do mnie i co? Wszystko się wykrywa! Uważasz, że złożą nam powinszowania?

Mąż przeraził się śmiertelnie.

– O rany Boga, faktycznie! Utłuką nas bez chwili namysłu! Co za cholerne bagno, co mi do łba strzeliło, żeby się w to wrąbać! Musimy się jakoś zabezpieczyć. Co proponujesz?

– No właśnie hasło. Coś naturalnego…

– Znaczy co? Wejdę i powiem: "W Grenadzie zaraza, odzew!" Tak?

– Głupiś, przecież mówię, że coś naturalnego! Czekaj… Już wiem! Nic nie gadać, tylko bębnić palcami po szybie. Wchodzisz do pokoju, czy tam gdziekolwiek, wątpliwa ja tam siedzę, podchodzisz do okna i bębnisz sobie, wyglądając. O, tak!…

Zaprezentowałam czynność, mąż popukał w szybę obok.

– Może być – zgodził się. – A ty co? To samo?

– Nie. Nie bądźmy monotonni, Zdejmę pantofel i wytrząsnę sobie z niego kamyczek.

– Skąd weźmiesz kamyczek?

– Zidiociałeś do reszty czy co? Będę udawała, że wytrząsam kamyczek!…

Wszystko wskazywało na to, że dłuższe oczekiwanie doprowadzi nas do stanu całkowitego upadku umysłowego. Nie sposób było przewidzieć, co nastąpi i kiedy. Mąż wysunął okropne przypuszczenie, że nasi mocodawcy zmylili pogonie, uciekli już dokądkolwiek przez zieloną granice, wystawili nas rufą do wiatru, nie zgłoszą się w ogóle i zostaniemy tak, przykuci do siebie na resztę życia. Osobiście byłam zdania, że raczej przygotowują dla nas jakąś pułapkę, z której wydostaną się już tylko nasze zwłoki w nie najlepszym stanie. Pewne zaś jest, że jeśli przyjdzie nam czekać do jutra, popadniemy w nieuleczalną histerię.

Makabryczne prognozy przerwał o wpół do piątej po południu pan Palanowski. Telefon oderwał mnie od smażenia jajecznicy, bo w końcu, pomimo zdenerwowania, jakiś posiłek trzeba było zjeść.

– Skarbie mój, już jestem – rzekł z ożywieniem. – Przyjdź do mnie natychmiast, nie bacząc na protesty tego zbira. Stęskniłem się za tobą.

Zakryłam ręką mikrofon i przenikliwym szeptem poleciłam zbirowi zdjąć patelnię z ognia. Ulga wróciła mi apetyt.

– Dobrze – powiedziałam posłusznie do telefonu. – Już jadę. Będę za pół godziny.

– Samochodem, oczywiście?

– Samochodem.

– Ubierz się… Bo jest chłodno!

Akurat było ciepło. Miało to niewątpliwie oznaczać, że powinnam wybrać strój, rzucający się w oczy. Pan Palanowski robił wrażenie, jakby nic nie podejrzewał.

Jajecznicę zjadłam jeszcze dość spokojnie, po czym stanęło mi przed oczami wszystko to, czego powinnam dokonać przed wieczorem, i spokój prysnął bezpowrotnie.

W obłędnym pośpiechu zadzwoniłam do kapitana, następnie zaś do warsztatu, w którym stał gotowy już od trzech dni mój samochód. Użebrałam zgodę na odebranie go o siódmej, chociaż warsztat był czynny do piątej. Następnie ubrałam się zupełnie bez sensu, ale za to bardzo jaskrawo, pożegnałam spłoszonego do nieprzytomności męża i ruszyłam do stęsknionego amanta.

Przed drzwiami pana Palanowskiego zebrałam wszystkie siły duchowe.

Za progiem nikt mnie nie napadł, nie związał i nie zakneblował, nie było też goryla z pistoletem w dłoni, przez co jednakże nie poczułam się wcale mniej nieswojo. Kapelusz mojej ciotki leżał na biurku, Basieńka zaś siedziała na tapczanie w szlafroku wielbiciela. Na moment zakwitło we mnie przekonanie, że przesiedziała tak całe trzy tygodnie.

Z pana Palanowskiego buchały istne gejzery wdzięczności, wśród których nie dawało się dostrzec miejsca na żadne podejrzenia.

– Pani rozumie, musiałem się zwracać do pani jak do Basieńki – usprawiedliwiał się ogniście. – Ten zbrodniczy typ jest zdolny do zorganizowania podsłuchu. Najmocniej panią przepraszam za tę konieczną poufałość… O moich uczuciach do Basieńki on doskonale wie i naigrywa się z nich. Czy pani jest pewna, że wszystko w porządku? Jak to było z tymi hydraulikami? Musi nam pani wszystko dokładnie opowiedzieć!

Przyjęłam filiżankę kawy, postanawiając raczej wylać ją sobie za gors, niż wypić kroplę, i przystąpiłam do relacjonowania wydarzeń. Wiadomo było, o co im chodzi. Pan Palanowski chciał sam ocenić sytuację i zorientować się, czy istnieją dla niego powody do obaw. Z mściwą satysfakcją czerpałam kojące wieści z bogatych skarbów mojej wyobraźni. Potoki wody, lejące się w kuchni państwa Maciejaków, i kompletne zidiocenie hydraulików, wziętych z jakiejś spółdzielni, której nazwa, oczywiście, umknęła z mojej pamięci, przedstawiłam nad wyraz obrazowo i przekonywająco. Włamywacz przeszedł jak po maśle. Paczka dla kacyka sprawiła mi pewne trudności, bo czuły amant z natrętnym uporem dopytywał się w kółko o reakcje męża i stopień mojego z nim porozumienia. Po pół godzinie zaczęłam odczuwać wyczerpanie psychiczne i opuszczenie tej jaskini rozbójników stało się dla mnie głównym celem życia.

36
{"b":"87876","o":1}