– Widzę, że panią też w końcu dopadło? – Fyodorowicz nie na darmo był dyrektorem. – Z panem również nie najlepiej? – zdziwił się. – No cóż, jest pan tylko człowiekiem – skonstatował. – Ma pan coś?
– Na razie nic – odparłem. – Potrzebuję kilku dni. I oprogramowania.
Spojrzał gdzieś ponad moją głową.
– Ale niech pan pamięta, że czas jest bardzo ważny. No i – przeszył mnie katowskim wzrokiem – jeśli stwierdzi pan, że sprawa pana przerasta, niech pan nie omieszka o tym poinformować. Nie mamy czasu na amatorszczyznę.
Dotknął mnie do żywego.
Wracałem do domu i próbowałem przeanalizować dziwną przypadłość. Zmęczenie powodowało, że tylko wpatrywałem się w szybę. Padał deszcz. Warsaw City ginęło za parawanem mgły i chmur. Powietrzna taksówka wlokła się w korku. Wiał silny wiatr i lekko kołysało. Kiedy w końcu pneumobil zadokował na właściwym piętrze, wiedziałem, że jedyne, co mogę zrobić, to porządnie się wyspać.
Nie dane mi jednak było wstąpić do słodkiego królestwa Morfeusza. Mimo sporej dawki whisky, podwójnego tuszu i uspokajającej melodii sączącej się z głośników, poczucie winy i wstydu gryzło duszę zatrutymi zębami. Rzucałem się w łóżku, nie mogąc znaleźć wygodnej pozycji. W końcu wyłączyłem masaż i usiadłem. Przebrałem się w szlafrok, nalałem jeszcze jedną szklankę przeklętego płynu i stanąłem w oknie. Trzysta czterdzieste drugie piętro to cholernie wysoko. Deszcz ustał, pozostawiając po sobie umyte powietrze. Patrzyłem na rozświetlone miasto przez miodowy pryzmat alkoholu. Stockomville ledwie zauważalnie drżał zawieszony na swoich gargantuicznych linach. Myśli goniły się niczym świetliste węże: jedne za drugimi, jedne za drugimi w sinusoidalnym tańcu, jałowym i podobnym do transu, który – miałem nadzieję – w końcu pozwoli mi zasnąć.
Około czwartej nad ranem udało mi się na tyle zdystansować od wydarzeń dnia, że zacząłem myśleć. Myśleć jak gamedec. I wtedy stało się. Olśnienie uderzyło niczym meteoryt w kredową skałę. Nagle wszystko ukazało się w perspektywie przejrzystej niczym zmyte deszczem powietrze nad Warsaw City. O spaniu nie było mowy Odświeżyłem się, ogoliłem, zanotowałem odkrycia w podręcznym notesie i przygotowałem się do drogi.
Dyrektor Fyodorowicz przyjął mnie z ledwie zauważalnym grymasem nadziei na pokerowej twarzy. Dzielnie milczał do chwili, gdy zamknął starannie drzwi.
– Zdaje się, że chce się pan podzielić jakimiś odkryciami? – usiadł za biurkiem.
– Najpierw zadam kilka pytań, które, mam nadzieję, potwierdzą moją hipotezę.
– Proszę bardzo – znów złożył palce w wieżyczkę. Pewnie dowiedział się na jakimś szkoleniu, że ten gest oznacza pozytywne nastawienie do rozmówcy. Dobrze wiedziałem, jakie jest jego nastawienie.
– Pierwsze pytanie – zajrzałem do notatnika. – Czy pani Nina Rostovsky przebywała w Telepadromie, oprócz, oczywiście, wczorajszego dnia, w towarzystwie innej osoby?
Opuszki palców tworzących wieżyczkę lekko zbielały. Philip zacisnął wargi. Czyżby był na siebie zły że nie zwrócił uwagi na taki szczegół?
– Nie było takiej potrzeby. Nina jest specjalistką od jakości oprogramowania. Testowała urządzenia, enpeców i koordynację świata.
– A telepatia?
– Tym zajmował się team techniczny… Zaraz sprawdzę. – Dotknął konsolowego sensora. – Joanno, sprawdź, czy Nina testowała kaski.
– Tak jest, panie dyrektorze. – odezwała się wisząca w powietrzu głowa sekretarki. – Nie. Robili to Chang, Johnson, Kowa…
– Dobrze, dziękuję – przerwał. – Tylko o to mi chodziło.
Może się powtarzam, ale to naprawdę nie był miły typ.
– Teraz drugie pytanie – rzut oka w notatki. – Czy alfatesterzy wchodzili pojedynczo?
– Ależ skąd! – obruszył się. Wieżyczka rozpadła się na pojedyncze belki palców. – To nie miałoby sensu! Wchodzili po dwie, trzy, a nawet cztery osoby. – I testowali telepatię?
– Naturalnie.
– Nina mówiła o pętli, jaką wykryliście podczas pierwszych prób…
– Tak, rzeczywiście – jego wargi zwęziły się, jakby miał zamiar opisać bardzo precyzyjną czynność. – Słowa nakładały się na siebie wskutek wielokrotnego kursowania między nadawcą i odbiorcą. Zlikwidowaliśmy usterkę.
– Pętla powodowała nasilenie sygnału, prawda?
Fyodorowicz nie należał do ludzi szczycących się cnotą cierpliwości.
– Już powiedziałem, że problem został zlikwidowany, niech pan nie szuka rozwiązania tam, gdzie go nie ma!
Zamilkłem, szukając odpowiednich słów. Nie chciałem przebywać w jego towarzystwie dłużej niż potrzeba.
– Czy zastosowano również blokadę pętli emocjonalnej?
Zesztywniał. Patrzył szklanym wzrokiem, jakby próbował sobie przypomnieć, jak się nazywa. Mechanicznie nacisnął sensor. Ponownie pojawiła się głowa sekretarki.
– Joanno, wezwij do mnie Whittakera, prędko. Zerwał połączenie, zanim usłyszeliśmy potwierdzenie. Siedzieliśmy w milczeniu przez chwilę ciągnącą się w nieskończoność. Śmieszne: mimo że nie pracowałem w Creation Dome, czułem się jak pracownik na dywaniku. Zacząłem się pocić. Nagle zdałem sobie sprawę, że jeśli teoria się nie sprawdzi, dyrektor wydziału R&D nie będzie się hamował w okazywaniu rozczarowania. Wreszcie drzwi otworzyły się i wmaszerował wysoki brunet o zdecydowanym spojrzeniu.
– Wzywałeś mnie, Phil? – spytał miękkim głosem.
Chyba tenor koloraturowy.
– Tak, siadaj, proszę.
Ten Whittaker musiał być kimś ważnym, skoro spotykał się z taką uprzejmością.
Wokół oczu Fyodorowicza pojawiły się zmarszczki skupienia.
– Które telepatyczne kanały obejmują nasze hełmy?
Whittaker zrobił minę upodabniającą go do zdziwionego konia.
– No wiesz, telepatia to telepatia. Po prostu sygnały z mózgu odpowiednio wzmocnione…
– Dobrze – przerwał – a jak zakładaliście tę blokadę pętli?
– No jak – brunet poruszył łokciami niczym wodewilowy tancerz – wyselekcjonowaliśmy werbalny sygnał i zaprogramowaliśmy bramkę.
Odetchnąłem z ulgą. Fyodorowicz odchylił się na krześle i – jak się zdawało – uszło z niego trochę powietrza.
– Gratuluję, panie Aymore. Jeśli będzie pan potrzebował referencji, służę panu.
W tym momencie niemal go polubiłem.
– Mogę wiedzieć, o czym mówicie? – spytał Whittaker.
Philip wychylił się do niego i poklepał lekko po policzku.
– Pętla emocjonalna! – zaśmiał się. – Przeoczyliśmy ją, Jerry! Rozumiesz!? Trzeba odcedzić kanał uczuciowy i też założyć bramkę! Koniec kłopotów!
– Jak to? – Brunet wciąż nie rozumiał.
– Panie Aymore… – dyrektor wykonał zapraszający gest.
– Wytłumaczę panu – odezwałem się. – Załóżmy, że do Telepadromu wchodzi dwoje ludzi. Włączają funkcję telepatii. Teraz wystarczy, że jedno podoba się drugiemu chociaż w minimalnym stopniu. Inicjator odczuwa, powiedzmy, sympatię. Jest ona odbierana przez drugą osobę… i tak to się powinno skończyć. Jednak wskutek braku emocjonalnej bramki impuls wraca do właściciela, nakłada się na pierwotny sygnał, dając poczucie wzrostu emocjonalnej więzi, i mknie znów do odbiorcy, któremu także zaczyna się wydawać, że wzmaga się w nim zainteresowanie inicjatorem. Powstaje błędne koło, można powiedzieć, perpetuum mobile…
– Sprzężenie zwrotne dodatnie – Whittaker wszedł mi w słowo, patrząc wzrokiem proroka w niewidoczne dla zwykłego człowieka przestrzenie.
– Powstają kolejne uczucia nadbudowane na poprzednich – kontynuowałem – i ludzie się zwyczajnie w sobie zakochują! Potem wychodzą i spotyka ich straszna niespodzianka: ci, którzy romans zainicjowali, czują się oszukani, a ci, którzy mu ulegli, maj ą poczucie winy!
Twarz Whittakera rozjaśniła się.
– Rozumiesz, Jerry? – Philip chichotał – Powiedz, ile czasu zajmie ci selekcja sygnału?
– Razem z testami… dwa miesiące.
Fyodorowicz nieco spochmurniał. Ułożył wargi w trąbkę. W każdym człowieku tkwi dziecko, nawet w dyrektorze. Westchnął.
– Trudno. Przebolejemy I tak nikt nas nie wyprzedzi. – Spojrzał na mnie – Jestem panu winien głęboką wdzięczność. Nawet pan nie wie, ile znaczy dla mnie pańska pomoc.