Borgia bezsilnie spuścił głowę. Wreszcie zachował się jak klasyczny przestępca przyłapany na gorącym uczynku. Zerknąłem na Harry’ego.
– Słuchałeś tej muzyki?
– Nie. Tylko analizowałem strukturę. Odetchnąłem. Stuknąłem w klawisze i przesłałem mu podpisany formularz z kwotą i numerem konta. – Mam prośbę. Wypełnij to za mnie i przelej.
Po kilku dniach wina została udowodniona, pieniądze odzyskane, a moje konto powiększyło się o milion kredytów. Ariston pod przymusem „odczarował” moją psyche, co sprawdziłem przy świadkach. Do programów, serwerów i chatów wprowadzono nowy typ bramek antyhipnotycznych, pojawiły się firmy reklamujące najnowsze skanery i aplikacje szukające muzycznych pułapek. Ogłoszono to, co od dawna wszyscy wiedzieli, tyle że nie potrafili udowodnić i udokumentować, a tym bardziej wykorzystać: umysł jest programem i jako taki może podlegać manipulacjom, a nawet zainfekowaniu cyfrowym wirusem. Ostateczna różnica między diginetami i organikami została zniesiona. Nieprawdopodobne? A cóż może być dziwniejszego od tego, że miesiąc wcześniej wszyscy, łącznie ze mną, uwierzyli w historię, w której jedynym dowodem był pusty chip?
Wreszcie mogłem zająć się Anną. Przewiozłem motomba do siedziby Blue Whales Interactive, gdzie przenieśli zasobnik z dibekiem we wnętrze machiny. Spotkaliśmy się przy wejściu. Rzuciła mi się w ramiona. Przygotowałem się na śmierć. Ku mojemu zaskoczeniu stalowy droid miał nadzwyczajne wyczucie dotyku. Gdy skończyła wygłaszać dziękczynne peany, podała mi krążek.
– Wczytaj w walktela i załóż soczewki.
Głos brzmiał w realium dokładnie jak w Rajskie; Plaży.
– Co to jest? – spytałem.
Mechaniczne części twarzy ułożyły się w uśmiech – Zobaczysz.
Wsunąłem dysk i założyłem sprzężone z walktelem cyfrowe rogówki.
Czy chcesz uaktywnić program „Anna”?
pojawił się napis w powietrzu. Pacnąłem w eteryczne „Tak”.
– O rany! – obraz Dooma rozpłynął się, a w jego miejscu pojawiła się Ann Sokolowsky odziana w to samo bikini, w którym zobaczyłem ją po raz pierwszy, dawno temu, gdy rozwiązywałem sercowe dylematy senatora O’Neila.
– Aniu! – podszedłem i przytuliłem zimny metal. Odskoczyłem.
– Lepiej, jeśli będziesz tylko patrzył – uśmiechnęła się, tym razem nie mechaniczną twarzą, ale najprawdziwszą Aniną buzią.
– Może kiedyś zrobią motomby odziane w skórę… – westchnąłem.
– Słyszałam, że już próbują.
Więc to tak widziały siebie te dwa Oscary, które widzieliśmy z Normanem! Wcale nie musiały się czuć jak na innej planecie!
– Nie ma muzyki – stwierdziła.
Roześmiałem się. Ile jeszcze razy usłyszę podobne komentarze?
– Aniu, w realium nie usłyszysz melodii ot tak, z powietrza.
Po pięciu minutach zapomniałem, że dotykam droida: ręka motomba rozgrzała się od mojej dłoni. Za kilka chwil nie pamiętałem, jak wygląda Doom. Spacerowaliśmy najładniejszymi deptakami. Do idyllicznego nastroju nie pasowały wytrzeszczone oczy przechodniów. No i skąpy strój partnerki. Myślała o tym samym, bo zatrzymała się przed wystawą sklepu z odzieżą.
Promocja!
jarzył się trójwymiarowy napis.
Ubrania dla motombów gratis!
Weszliśmy.
– O! Jest muzyka! – diginetka ciekawie się rozglądała. – Jak w domu!
– Dlaczego taki pomysł na promocję? – spytałem sprzedawczynię, gdy Anna mierzyła strój.
– Ile ubrań kupi droid? – stara sprzedawczyni uśmiechnęła się łobuzersko. – Przecież nie zbiednieję! A wie pan, jaka to reklama dla sklepu?! Klientów dwa razy więcej niż zwykle! Każdy chce zobaczyć cudaka!
Sokolowsky wyszła zza kotary odziana w sarong ozdobiony holoprojekcją czerwonożółtych kwiatów i krótką kamizelkę do kompletu.
– Bez tego byłam po prostu naga – szepnęła mi do ucha. – Wreszcie czuję się jak człowiek.
Jakoś nigdy nie uwierzyłem w istnienie psychopatów, dlatego postanowiłem odwiedzić byłego prezesa Creators Club w nowym lokum.
– Witam zwycięzcę – uśmiechnął się wychynąwszy z energetycznej bariery. W ręce trzymał hologazetę. – Uścisnąłbym dłoń, ale nie mogę – spojrzał na oddzielającą nas eteryczną ścianę.
Usiedliśmy. Przyglądałem się jego twarzy i szukałem rysów drapieżcy złoczyńcy, kogoś pozbawionego wyższych uczuć. Może miał nazbyt ciężkie kostne wały nad oczami, ale czy to coś znaczyło? Wątpię.
– Przyszedłeś porozmawiać? – miałem wrażenie. że oddzielająca nas ściana zadrżała od basu.
– Jestem ciekawy – uśmiechnąłem się. – Jak się czuję? – wyszczerzył zęby. Potarłem skroń.
– Nie. Chcę wiedzieć, dlaczego to robiłeś. – Kradłem?
Chciałem ułatwić mu zadanie:
– Zabranie czegoś instytucji, firmie, państwu jest łatwiejsze, bo odbierasz coś bezosobowej strukturze, ale żywym, prawdziwym osobom, z którymi rozmawiałeś? Uśmiechałeś się do nich?
Wybuchnął gromkim śmiechem.
– A czymże jest uśmiech? Uśmiechają się wszyscy: od samarytan po najgorszych zwyrodnialców. Nigdy nie oceniaj po uśmiechu. To prymitywny grymas. Coś w tym jest.
– Więc dlaczego?
– Ciągle nic nie rozumiesz, prawda?
Położył przed sobą gazetę. Numer sprzed kilku dni. Holobrazki migały, ukazując powtarzające się animowane sekwencje. Na pierwszej stronie widniała jego twarz i tytuł: „Ariston Borgia Odkrywa Cyfrową Naturę Duszy!”
Mlasnął.
– Dziennikarze to kretyni. Nie wiedzą, że odkrył to Platon w dialogu Timaios. Ja tylko rozwinąłem jego myśl.
Pokręciłem głową.
– Chodziło o sławę?
Uśmiechnął się półgębkiem. Odchylił się do tyłu. – Też. Mimo wszystko nie chciałem, żeby mnie złapali, a tylko porażka mogła ujawnić mój geniusz. Czy zawsze myślisz tak schematycznie i jednotorowo? Jakim cudem udało ci się rozwikłać tę sprawę? Uraził mnie.
– Po prostu się komunikuję. Kiwnął głową, patrząc w bok.
– Przeceniana jest rola świadomości. Cóż, że rozmawiałem z ofiarami, i tak ich nie znałem. Nie chciałem znać. A może wiedziałem, że poznanie jest niemożliwe… Najpierw zaaranżowałem szopkę z samookradzeniem, potem założyłem klub, nawiązałem kontakty z BWI i przygotowałem się do pracy Pierwszy raz był jak podróż Kolumba do Nowego Świata: nie wiedziałem, czy się uda, sprawdzałem własne umiejętności, wiedzę, dawałem upust wściekłości na dupków, którzy wykluczyli mnie z European Therapists. Efekt był piorunujący.
Jego twarz złagodniała.
– A potem… – spojrzał ostro, jakby próbował opowiedzieć szczurowi lądowemu, czym jest sztorm na otwartym morzu – kradzież jest wciągającym, wręcz uzależniającym, bardzo atrakcyjnym sposobem zarabiania pieniędzy. Ani się spostrzegłem, jak rozgrywka pochłonęła mnie bez reszty Jesteś graczem, więc powinieneś zrozumieć. Podglądałem twoją rozmowę z Sarą i stwierdziłem, że chcę się z tobą zmierzyć, chociaż czułem, że jesteś niebezpieczny. Jakaś część osobowości kazała mi skoczyć w przepaść. Podłożyłem nagranie z hipnogramem. Gdy się dowiedziałem, że jesteś gamedekiem, postanowiłem się wycofać… Tyle że wtedy zadziałała moja nieznana natura: palec obdarzony własną wolą… Ale nie udało się. Mimo wszystko była to wspaniała rozgrywka.
– Nie masz wrażenia, że wyrządzałeś zło? Opuścił kąciki ust w błazeńskiej parodii antycznej maski.
– Greccy bogowie czynili zło raz za razem. Herosi rżnęli się, truli, obdzierali ze skóry. Celtowie uważali, że światem rządzi szalona starucha. Mit, przyjacielu, jest obrazem duszy.
– Nie rozumiem.
– A ja nie rozumiem pojęcia zła.
Na Rajskiej Plaży zachodziło słońce. Byliśmy sami. Odetchnąłem zapachem wieczornej bryzy. Ostatnich pięć miesięcy jawiło się niczym dekada. Z trudem ogarniałem wydarzenia, które przywiodły nas do tego miejsca: reklama w portalu gry, pierwsze rozmowy z Chipem, kłótnie z Pauline, telefony od Steffi, konstrukcja psyche Anny, transfer do dibeka, kradzież i perypetie z Creators Club, szkoła, proces Sary Koronowsky, wizyty w niezliczonych grach, zwolnienie niewinnej, prezent od dyrektor Eim, zastawienie pułapki na hipnotyzera, przeprowadzka ożywionej do nowego mieszkania, rozmowa z więźniem… Miałem wrażenie, że wychodzę na prostą z bardzo długiego wirażu. Jeśli ja się tak czułem, doznania niespełna półrocznej Sokolowsky były dziesięciokrotnie silniejsze. Przyjrzałem się jej. Twarz niby ta sama, ale rumieniec na policzkach… Kiedyś też się rumieniła, lecz jakoś… bardziej przewidywalnie. Uśmiechnąłem się do tej myśli. Właśnie. Dawniej nie musiałem się zastanawiać, co ona przeżywa. Teraz… Spojrzałem w morze. Zza lśniącego widnokręgu wystawała maleńka cząstka słońca. Czerwona jak grapefruit. Teraz mogę się jedynie domyślać. Albo i zaryzykować…